Stary jestem. Na życiu własnym mi nie zależy. Każ mnie powiesić,
rozstrzelać, wsadzić do więzienia, wszystko mi jedno. Twój ojciec,
umierając, powierzył ciebie mojej opiece. Nie pozwolę ci wstać z łóżka, i
basta. Kto przyjdzie ci głowę zawracać, każę go zrzucić ze wszystkich
schodów. Maciuś, ty chcesz w rok zrobić to, co inni królowie robią w
dwadzieścia lat. Tak nie można. Patrz, jak ty wyglądasz. Nie jak król, ale jak
dziecko ostatniego żebraka. Jeżeli prefektowi policji ubyło na wadze, to on
grubas i nawet zdrowo dla niego. Ale tobie, Maciuś, ubyło, a ty przecież
rośniesz. O wszystkie dzieci dbasz. Jutro wyjeżdża na wieś dwadzieścia
tysięcy dzieci. Dlaczego masz się zmarnować? No, spójrz tylko sam. To dla
mnie taki wstyd, taki wstyd, że ja stary niedołęga.
Doktor podał Maciusiowi lustro.
— No, patrz, Maciusiu, patrz. I stary doktor się rozpłakał.
Maciuś wziął lustro. Prawda! Biały jak papier, wargi blade, oczy podkrążone
i smutne, szyja długa i chuda.
— Rozchorujesz się i umrzesz — mówił płacząc doktor — i nie dokończysz
swego dzieła. Ty już jesteś chory.
Maciuś odłożył lustro i przymknął oczy. I dziwnie mu przyjemnie, że doktor
ani razu nie nazwał go królem, że nie pozwala mu wstać z łóżka i każe
zrzucić ze schodów wszystkich, którzy mają do niego interes.
"Jak to dobrze, że jestem chory" — pomyślał Maciuś i wyciągnął się
wygodnie na łożu.
Maciuś myślał, że jest tylko zmęczony. Dlatego nie chciało mu się jeść,
chociaż był głodny. Dlatego nie mógł zasnąć wieczorem, a w nocy miał
nieprzyjemne sny. To śniło mu się, że czarni królowie rzucili się na dzieci i zjadają je. To — że wali mu się na głowę ognisty deszcz i parzy go, i pali. To
— że obcięli mu dwie nogi i wyjęli jedno oko. To — że siedzi w tej studni,
skazany na śmierć głodową. Gtęsto bolała go głowa, a na lekcji tak nic nie
rozumiał, że mu wstyd było Stasia i Helci, a najwięcej czarnej Klu-Klu, która
po trzech tygodniach nauki sama czytała już gazetę, pisała dyktando i
umiała pokazać na mapie drogę od Maciusinej stolicy do państwa ojca Bum-
Druma.
— A co się robi, jak król jest chory, kto wtedy rządzi? — zapytał Maciuś
cichym głosem.
— W lecie i tak parlamenty mają wakacje. Pieniądze są, trzeba je tylko
przywieźć. Port jest, okręty są. Domy w lasach wybudowane. Resztę zrobią
urzędnicy i ministrowie. A Maciuś pojedzie sobie na dwa miesiące i
odpocznie.
— Ale miałem przecież pojechać do portu, który otrzymałem. Miałem
obejrzeć okręty.
— A ja nie pozwalam i Maciusia zastąpi doskonale minister .handlu i prezes
ministrów.
— Miałem być obecny na manewrach.
— A będzie obecny minister wojny.
— A listy dzieci?
— Będzie je czytał Felek.
Maciuś westchnął. Niełatwo zgodzić się na zastępstwo, gdy człowiek
przywykł sam wszystko załatwiać. Ale istotnie Maciuś sił nie miał.
Przyniesiono Maciusiowi śniadanie do łóżka, potem mała Klu-Klu opowiadała
Maciusiowi śliczne murzyńskie bajki. Potem bawi} się pajacykiem, którego
bardzo lubił. Potem oglądał śmieszne obrazki w książkach dla dzieci. Potem
przyniesiono mu do łóżka jajecznicę z trzech jajek, szklankę gorącego mleka
i bułkę ze świeżym masłem. I dopiero po tym wszystkim doktor pozwolił mu
ubrać się i usiąść na balkonie na wygodnym fotelu.
Siedzi Maciuś, siedzi i o niczym nie myśli, żadnego nie ma kłopotu, o nic się
nie boi. I nikt nie ma do niego żadnego interesu: ani żaden minister, ani
mistrz ceremonii, ani dziennikarz, ani nikt, nikt. Siedzi Maciuś i słucha, jak
ptaszki ładnie śpiewają w parku. I tak słucha i słucha, aż zasnął i długo spał,
aż do samego obiadu.
— A teraz zjemy obiadek — uśmiechnął się doktor. — Po obiedzie
przejedziemy się powozikiem po parku. Potem znów drzemka. Potem kąpiel
i do łóżka lu-lu spać. A potem kolacja i znów spać.
Maciuś spał — spał, najchętniej spał. Rzadziej mu się teraz coś przykrego
śniło. Więcej jadł. W ciągu trzech dni przybyło mu półtora kilo.
— Tak to rozumiem — cieszył się doktor. — Za tydzień, jeśli tak dalej
pójdzie, będę znów nazywał Maciusia jego królewską mością. A teraz — to
nie król, a chudziątko, zbiedzony sierotka, który opiekował się całym
światem, a którym nie miał się kto zaopiekować, bo nie ma mamusi.
Po tygodniu podał mu doktor lustro.
— Już prawie król czy nie?



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Co to się stało, która godzina? Doktor, bez żadnych wstępów, zaczął mówić bardzo prędko, bo się bał, żeby mu Maciuś nie przerwał:...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.