Niewielu spośród atakujących dotrze do murów.
— O coś takiego mi właśnie chodziło — rzekł Sparhawk. — Rozkażmy oby-
watelom, aby zaraz przystąpili do realizacji tych pomysłów. Mieszkańcy Chyrellos jedynie siedzą i jedzą. Dajmy im szansę zarobienia na utrzymanie.
Konstruowanie przeszkód Kurika zajęło kilka dni. W tym czasie Rendorczy-
cy jeszcze parokrotnie atakowali. Katapulty mistrza Abriela rozrzucały kolczaste kulki gęsto przed murami, a „jeże”, kłody stoczone w dół po długich belkach,
legły w splątanych stosach około trzydziestu kroków od murów. Potem już nie-
liczni napastnicy docierali do murów, a ci, którym się to udało, nie zdołali przyciągnąć drabin. Kręcili się dookoła wznosząc rozmaite okrzyki i siekąc mury mieczami, dopóki łucznicy na szczycie murów ich nie ustrzelili. Po kilku nieudanych atakach Martel zawiesił działania, by ponownie rozważyć swoją strategię. Lato jeszcze trwało i trupy leżące pod murami zaczęły psuć się na słońcu. W Mieście Wewnętrznym smród gnijącego mięsa był szczególnie nieprzyjemny.
Jednego wieczoru, korzystając ze spokoju, Sparhawk i jego przyjaciele wró-
cili do siedziby zakonu na upragnioną kąpiel i ciepły posiłek. Wpierw jednak odwiedzili Ulatha. Rosły genidianita leżał na swym posłaniu. Nadal patrzył wokół
trochę nieprzytomnie. Na twarzy malował mu się wyraz zakłopotania.
— Jestem już zmęczony tym leżeniem, bracia — mówił bełkocząc z lekka —
179
i jest tu bardzo gorąco. Może tak poszlibyśmy zapolować na trolla? Pobrodzimy trochę w śniegu dla ochłody.
— On myśli, że jest w siedzibie zakonu genidianitów w Heidzie — wyjaśniła
cicho Sephrenia. — Czeka cały czas na polowanie na trolle. Myśli, że jestem
dziewką służebną i czynił mi wszelkiego rodzaju nieprzystojne propozycje.
Bevier naraz zaczął ciężko dyszeć.
— I czasami płacze — dodała czarodziejka.
— Ulath? — zapytał Tynian ze zdumieniem.
— Jednakże to może być tylko podstęp. Kiedy zaczął majaczyć, zrazu pró-
bowałam go pocieszyć i zamieniło się to w rodzaj zapasów. Jest bardzo silny,
zwłaszcza jeżeli wziąć pod uwagę jego stan.
— Czy nic mu nie będzie? — zapytał Kalten. — Odzyska zdrowe zmysły?
— Bardzo trudno przewidzieć. Myślę, że uderzenie spowodowało stłuczenie
mózgu. Nigdy nie wiadomo, czym się to może skończyć. Lepiej sobie pójdźcie,
moi drodzy. Potrzebny mu spokój.
Ulath zaczął długą i bez związku przemowę w języku trolli i Sparhawk ze
zdumieniem stwierdził, że rozumie każde słowo. Wyglądało na to, że zaklęcie,
które Sephrenia rzuciła na niego w grocie Ghweriga, nadal zachowało moc.
Sparhawk wykąpał się, ogolił, przywdział mnisi habit i wraz z przyjaciółmi
zszedł do refektarza, gdzie czekał na nich posiłek. Zasiedli wszyscy za długim stołem.
— Jakie będzie następne posunięcie Martela? — zwrócił się Komier do Abrie-
la.
— Pewnie wróci do standardowej taktyki oblężniczej — odparł mistrz cyrini-
tów. — Najprawdopodobniej wstrzyma ataki i będzie nas przez pewien czas bom-
bardował z machin oblężniczych. Ci fanatycy byli jego jedyną szansą na szybkie zwycięstwo. Teraz to może trochę potrwać.
Siedzieli w milczeniu, przysłuchując się monotonnym uderzeniom dużych ka-
mieni spadających na miasto.
Wtem do komnaty wpadł Talen. Twarz miał okopconą, a ubranie brudne.
— Widziałem Martela! — krzyczał podniecony.
— Wszyscy go widzieliśmy — powiedział Kalten, rozsiadając się wygodniej
w fotelu. — Jeździ od czasu do czasu wzdłuż murów, aby rozejrzeć się w sytuacji.
— On nie był na zewnątrz murów! Był w lochach pod bazyliką!
— Co ty wygadujesz, chłopcze? — dopytywał się Dolmant.
Talen wziął głęboki oddech.
— Ja. . . hm, no cóż. . . nie byłem wobec was zupełnie szczery, szlachetni
panowie, gdy mówiłem, jak wyprowadzam złodziei z Miasta Wewnętrznego —
przyznał. — Zorganizowałem spotkanie pomiędzy złodziejami i gwardzistami pil-
nującymi murów. Ta część była zgodna z prawdą. Nie powiedziałem jedynie, że
180
znalazłem również inną drogę. Po prostu nie chciałem was zanudzać szczegóła-mi. W każdym razie, zdarzyło się, że wkrótce po naszym przybyciu trafiłem do
najgłębszych lochów pod bazyliką. Znalazłem przejście. Nie wiem, jakie pierwotnie było jego przeznaczenie, ale prowadzi na północ. W przekroju jest dokładnie okrągłe, a kamienie na ścianach i podłodze są bardzo gładkie. Poszedłem tym
tunelem i wyprowadził mnie z miasta.
— Czy są w nim jakieś ślady świadczące o tym, że był wykorzystywany jako
przejście? — zapytał Emban.
— Nie było, gdy szedłem nim po raz pierwszy, wasza świątobliwość. Pajęczy-
ny były grube niczym liny.
— Ach, o to chodzi — odezwał się Nashan. — Słyszałem o tym tunelu, ale ni-
gdy go nie szukałem. W najgłębszych lochach znajduje się sala tortur. Większość ludzi woli unikać podobnych miejsc.
— Co to za tunel, Nashanie? — spytał Vanion. — Do czego służył?
— To stary akwedukt. Był częścią pierwotnej konstrukcji bazyliki. Biegnie
na północ do rzeki Kydu, doprowadzał wodę do Miasta Wewnętrznego. Wszyscy
mówili, że zawalił się przed wiekami.
— Nie cały — uściślił Talen. — Biegnie na tyle daleko w głąb Miasta Ze-
wnętrznego, aby był użyteczny. Mówiąc krótko, rozglądałem się i znalazłem ten
— jak nazwałeś ten tunel, panie?
— Akwedukt — odpowiedział Nashan.
— Dziwne słowo. Znalazłem to przejście, podążyłem nim i wyszedłem w piw-
nicy składu znajdującego się kilka ulic za murami w Zewnętrznym Mieście. Tunel nie biegnie dalej, ale wcale nie musi. Drzwi z piwnicy wiodą do zaułka. Trochę zarobiłem sprzedając tę informację złodziejom z Chyrellos. No a dziś po południu byłem w tych lochach i widziałem, jak Martel wchodził do tunelu. Ukryłem się.
Minął mnie. Był sam, więc poszedłem za nim, a on udał się do jakiejś izby. Tam czekał na niego Annias. Nie mogłem dosłyszeć, o czym mówili, bo mamrotali do



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Oczywiście to wszystko na nic w obliczu prawdziwego ataku — mówił Kurik — ale spowolni ludzi na tyle, że kusznicy i łucznicy będą mogli...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.