- Jeśli pan może przez kilka tygodni obejść się bez swego statku. Bo, oczywiście, nic z tego nie będzie, jeśli pan zaraz potem, gdy małe się wylęgną, wyruszy w podróż -wtedy nasze pisklęta dostałyby z pewnością morskiej choroby.
- Naturalnie - rzekł doktor. - Ale nie ma obawy, abym wkrótce wyruszył. Możecie mieć cały statek do rozporządzenia i nikt wam nie będzie przeszkadzał.
- Dobrze - powiedział Śmigły - powiem więc jaskółkom, że mogą już rozpoczynać budowę gniazd. A potem, gdy pan będzie chciał wyruszyć w drogę, odprowadzimy pana do kraju, aby wskazać drogę zarówno panu, jak i naszym pisklętom. Zazwyczaj odbywają one swą doroczną pierwszą podróż w odwrotnym kierunku, mianowicie z Anglii do Afryki. Pierwszą podróż bowiem muszą odbywać pod naszym dozorem.
- Ta sprawa jest więc załatwiona - rzekł doktor Dolittle - teraz muszę wrócić na pocztę. Statek należy do was. Ale gdy tylko skończy się okres lęgu, daj mi znać, gdyż wówczas będę ci miał coś ważnego do powiedzenia.
Statek doktora Dolittle stał się teraz miejscem wylęgu dla jaskółek. Stał on spokojnie na kotwicy na cichych wodach portu Fantippo, a tysiące jaskółek budowało swe gniazda w takielunku, w wentylatorach, w szczelinach, w każdym kącie i zakamarku.
Nikt nie zbliżał się do statku i jaskółki miały go wyłącznie dla siebie. Później stwierdziły wszystkie, że nigdy nie miały lepszego miejsca do lęgu.
Wkrótce statek przybrał oryginalny wygląd - wszędzie poprzyczepiane były gniazdka z mułu i gliny i tysiące ptaków fruwało wokoło masztów, odlatywało i wracało, lepiło gniazda i karmiło pisklęta. A wieśniacy w Anglii mówili tego lata, że nadchodząca zima będzie bardzo surowa, gdyż jaskółki wysiedziały już swoje małe w Afryce i przybyły do Europy tylko na kilka jesiennych tygodni.
Gdy minął czas lęgu, jaskółek było dwa razy tyle, co przedtem. A na statek nie sposób było wejść, tyle się tam nagromadziło błota i gliny.
Ale gdy się tylko pisklęta nauczyły fruwać, rodzice nauczyli je również sprzątać. Usunięto stopniowo muł i glinę i wrzucono do morza. A statek doktora Dolittle był teraz czyściejszy niż kiedykolwiek.
Pewnego ranka doktor przyszedł jak zwykle o dziewiątej rano na pocztę. Musiał przychodzić punktualnie, gdyż listonosze zaczynali swoją pracę dopiero po jego przyjściu. Na chodniku przed budynkiem leżał Jip i obgryzał kość. Doktor Dolittle zwrócił uwagę na tę kość, gdyż jako przyrodnik znał się szczególnie dobrze na starych kościach. Poprosił Jipa, by mu ją dał do obejrzenia, a gdy ją dokładnie zbadał, zdziwił się bardzo.
- Wcale nie wiedziałem, że ten gatunek zwierzęcia istnieje w Afryce! Skąd wziąłeś tę kość, Jip?
- Stamtąd, z Wyspy Niczyjej - powiedział Jip. -Tam takie kości leżą stosami. - A gdy go doktor zapytał, gdzie się znajduje ta Wyspa Niczyja, Jip wyjaśnił mu, że to jest okrągła wyspa za portem, która wygląda jak plumpudding.
- Ach tak - powiedział doktor - już wiem, o której wyspie mówisz. Znajduje się blisko lądu. Wcale nie wiedziałem, że się tak nazywa. Proszę cię, Jip, pożycz mi na kilka chwil tę kość, chcę pokazać ją królowi.
Doktor wziął kość i poszedł do króla Koko, a Jip zapytał, czy może mu towarzyszyć. Król siedział przed drzwiami swego pałacu i lizał cukierek, gdyż jak wszyscy mieszkańcy Fantippo bardzo lubił słodycze.
- Dzień dobry Waszej Królewskiej Mości! - powiedział doktor. - Czy Wasza Królewska Mość nie wie przypadkiem, z jakiego zwierzęcia pochodzi ta oto kość?
Król obejrzał kość i potrząsnął przecząco głową. Nie znał się na starych kościach.
- Może to krowia - powiedział.
- Ależ nie - zaprzeczył doktor - krowa nie może mieć takiej kości. To jest kość szczękowa, ale nie krowy. Czy Wasza Królewska Mość nie mógłby mi pożyczyć czółna i paru wioślarzy? Chciałbym zwiedzić Wyspę Niczyją.
Ku zdziwieniu doktora Dolittle król zakrztusił się cukierkiem i o mało nie spadł z krzesła. Potem pobiegł do pałacu i zamknął drzwi za sobą.
- To dziwne - rzekł doktor Dolittle ze zdumieniem. - Co się stało temu człowiekowi?
- Ach, zapewne jakieś głupstwo - powiedział Jip. -Tutejsi Murzyni są tacy zabobonni. Pójdziemy do portu i spróbujemy wynająć czółno, które nas tam zawiezie.
Poszli więc nad wodę i zapytali kilku przewoźników, czy nie zechcieliby ich przewieźć na wyspę. Ale wszyscy, usłyszawszy o celu przejażdżki, przerazili się tą propozycją i nie chcieli wcale o tym mówić. Nie tylko że nie chcieli jechać, ale wzbraniali się wypożyczyć doktorowi czółno, aby sam się mógł przeprawić.
W końcu doktor spotkał bardzo starego przewoźnika, który tak chętnie gawędził, że chociaż i on był zastraszony samą nazwą Wyspy Niczyjej, zdradził w końcu doktorowi powód dziwnego zachowania się tuziemców.
- Ta wyspa - powiedział - (nie wymawiamy nawet jej imienia bez koniecznej potrzeby) jest krainą Złych Czarów. Nazywa się - starzec szeptał tak cicho, że doktor z trudem go rozumiał - „Niczyja”, bo nikt na niej nie mieszka. Żaden człowiek nie odważyłby się tam przedostać.
- Ale dlaczego? - zapytał doktor.
- Tam przebywają smoki! - powiedział starzec, szeroko otwierając przerażone oczy. - Olbrzymie, rogate smoki, które zieją ogniem i pożerają ludzi. Jeśli panu życie jest miłe, niech pan tam nie jedzie.
- Ale skądże o tym wiecie - zapytał doktor - jeśli nikt tam nigdy nie był, aby przekonać się, czy to prawda?



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - To doskonała myśl - rzekł Śmigły...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.