Pasożyty całymi stadami wydobywały się z jego pyska i poszarpanych nozdrzy, ginąc niemal natychmiast. Po obu stronach niedźwiedziego łba wznosiły się ich woskowate białe kupki.
Eddie powoli podszedł do drzewa. Obejmował Susannah, niosąc ją na jednym biodrze, jak matka dziecko.
- Co to takiego, Rolandzie? Wiesz?
- Zdaje się, że nazwał go Strażnikiem - przypomniała sobie Susannah.
- Tak - odparł powoli wciąż zdumiony Roland. - Sądziłem, że oni wszyscy odeszli, musieli odejść... jeśli istnieli naprawdę, a nie tylko w babcinych bajaniach.
- Czymkolwiek był, to kawał stukniętego drania - zauważył Eddie.
Roland uśmiechnął się.
- Gdybyś przeżył dwa lub trzy tysiące lat, też byłbyś stuknięty.
- Dwa lub trzy... Chryste!
- Czy to niedźwiedź? Naprawdę? A co to takiego? - pytała Susannah, wskazując coś, co wyglądało na prostokątną metalową tabliczkę na jednej z grubych tylnych łap bestii. Gąszcz splątanej sierści prawie ją zakrywał, lecz promień popołudniowego słońca odbił się od stalowej powierzchni, ujawniając jej istnienie.
Eddie uklęknął i z wahaniem wyciągnął rękę do tabliczki, świadomy tego, że z głębi ciała powalonego olbrzyma wciąż dobywają się przedziwne zgrzyty i trzaski. Spojrzał na Rolanda.
- Zrób to - zachęcił rewolwerowiec. - Już po nim. Eddie odgarnął kępkę włosów i pochylił się nad tabliczką.
W metalu były wyryte słowa. Wprawdzie trochę zatarła je rdza, lecz bez trudu zdołał je odczytać.
 
NORTH CENTRAL POSITRONICS, LTD
Granite City
Northeast Corridor
 
Model 4 STRAŻNIK
Numer seryjny AA 24123 CX 755431297 L 14
Typ/rodzaj NIEDŹWIEDŹ
SHARDIK
 
°°!!00NIE WYMIENIAĆ BATERII ATOMOWYCH00!!00
 
- Dobry Boże, to robot - rzekł cicho Eddie.
- Niemożliwe - powiedziała Susannah. - Krwawił, kiedy go postrzeliłam.
- Możliwe, ale normalny przeciętny niedźwiedź nie ma anteny radarowej na łbie. I o ile mi wiadomo, normalny i przeciętny niedźwiedź nie żyje dwa lub trzy ty... - Nagle urwał i spojrzał na Rolanda. Kiedy znów się odezwał, w jego głosie słychać było odrazę. - Rolandzie, co robisz?
Rewolwerowiec nie odpowiedział - nie musiał. To, co robił - wyłupywał nożem jedno ze ślepi niedźwiedzia - było zupełnie oczywiste. Pracował szybko, wprawnie i dokładnie. Kiedy skończył, przez chwilę trzymał ociekającą brązową mazią gałkę oczną na czubku noża, po czym machnięciem odrzucił ją na bok. Kilka robaków wypełzło z ziejącej dziury. Próbowały uciec po pysku niedźwiedzia, lecz zaraz zdechły.
Rewolwerowiec pochylił się nad oczodołem Shardika, wielkiego niedźwiedzia-strażnika, i zajrzał do środka.
- Podejdźcie i zajrzyjcie, oboje - powiedział. - Pokażę wam cud z dawnych dni.
- Połóż mnie, Eddie - poprosiła Susannah.
Szybko przeniosła się na rękach i udach do rewolwerowca, który pochylał się nad szerokim, kosmatym pyskiem niedźwiedzia. Eddie dołączył do nich, zerkając przez ramię Rolanda. Wszyscy troje w głuchym milczeniu gapili się przez prawie minutę. Jedynym dźwiękiem był wrzask wron, które wciąż krążyły na niebie.
Krew sączyła się z oczodołu kilkoma grubymi, zasychającymi strużkami. Eddie dostrzegł jednak, że nie była to tylko krew. Również przezroczysty płyn, wydzielający znajomy zapach, zapach bananów. A w delikatnej plątaninie ścięgien tworzących oczodół dostrzegł wtopioną siatkę cienkich strun. Za nimi, w głębi czaszki, zapalała się i gasła czerwona iskierka. Oświetlała maleńką prostokątną płytkę, poznaczoną srebrzystymi wężykami czegoś, co mogło być tylko cyną.
- To nie niedźwiedź, ale pieprzony walkman - mruknął Eddie.
Susannah spojrzała na niego ze zdziwieniem.
- Co takiego?
- Nic. - Eddie zerknął na Rolanda. - Myślisz, że to bezpieczne tak zaglądać do środka?
Roland wzruszył ramionami.
- Tak sądzę. Jeśli tkwił w nim jakiś demon, to już uciekł.
Eddie powoli wyciągnął rękę, gotowy cofnąć ją natychmiast, jeśli wyczuje choćby najsłabsze mrowienie prądu. Dotknął stygnącego ciała we wnętrzu oczodołu, który był niemal wielkości piłki, a potem jednej z tych strun. Tylko że nie była to struna, lecz cienki jak pajęczyna, stalowy drucik. Cofnął palec i zobaczył, jak czerwona iskra mruga raz jeszcze i gaśnie na zawsze.
- Shardik - mruknął Eddie. - Znam to imię, ale nie mogę sobie przypomnieć skąd. Czy to ci coś mówi, Suze?
Przecząco pokręciła głową.
- Ten stwór jest... - Eddie uśmiechnął się bezradnie. - Kojarzy mi się z królikami. Czy to nie wariactwo?



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  CiaÅ‚o stwora wciąż promieniowaÅ‚o niezdrowym ciepÅ‚em...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.