Był na pół okryty
kocem. Płaszcz, w którym wszedł na pokład maszyny, wisiał obok, pomiędzy okienka-
mi, za którymi urosły teraz gęste skłębione chmury tuż poniżej linii lotu. Twarz mło-
dego człowieka była tak blada, że i on sprawiał wrażenie umarłego. Ale oczy były sze-
roko otwarte. Wpatrywał się w ścianę kabiny, odległą o kilka cali od jego twarzy. Oczy
te, jasnoniebieskie i młode, były zupełnie przytomne.
Kiedy Alex zatrzymał się w przejściu tuż obok jego fotela, nie odwrócił początkowo
głowy, ale po chwili dźwignął się na łokciu i uniósłszy powieki, rzucił mu szybkie, nie-
chętne spojrzenie, czujne i, jak wydało się Alexowi, pełne obawy.
W tej samej chwili nie domknięte drzwi otworzyły się i Joe dostrzegł w nich ste-
wardesę, a za nią wysokiego mężczyznę dopinającego piaskową marynarkę z emble-
matami BOAC–u. Panna Slope była bardzo blada, ale najwyraźniej opanowała się już.
Za to pierwszy pilot sprawiał wrażenie człowieka zupełnie wytrąconego z równowa-
gi. Najprawdopodobniej wiadomość o zabójstwie na pokładzie maszyny, za której los
odpowiadał, zaskoczyła go w czasie drzemki. Wchodząc przygładził dłonią zwichrzone
nieco włosy.
— Co się stało? — zapytał Alexa zniżając mimowolnie głos.
— Nie można tego osądzić z całą pewnością… — powiedział Joe spokojnie — ale
jeden z pasażerów, przedstawiciel kopalni diamentów, nazwiskiem Richard Knox, o ile
się nie mylę, został najprawdopodobniej zamordowany w czasie snu uderzeniem sztyle-
tu. Dlatego pozwoliłem sobie poprosić stewardesę, żeby powiadomiła pana o tym. O ile
wiem, jest pan odpowiedzialny za nas wszystkich i wszystko, co się dzieje na pokładzie
w czasie lotu, do chwili kiedy samolot wyląduje.
— Gdzie on jest? — pilot rozejrzał się szybko.
— Tam… w ostatnim rzędzie… — powiedziała cicho panna Slope.
Pilot wyminął Alexa i szybko ruszył w tamtym kierunku, a Joe, przepuściwszy przed
sobą stewardesę, chciał ruszyć za nim, ale najpierw odwrócił głowę. Był pewien, że
młody człowiek znajdujący się tuż obok nich musiał dokładnie wszystko słyszeć.
Nie mylił się. Dostrzegł, że nie leżał już, ale usiadł gwałtownie i teraz wpatrywał się
w Alexa wzrokiem, w którym było tyleż niedowierzania, co przerażenia.
— Zamordowany… — powiedział cicho. — Jak to, zamordowany?
42
43
Joe uniósł ostrzegawczo rękę i położył palec na ustach.
— Po prostu: zamordowany… — odrzekł zmęczonym głosem. — Proszę zachowy-
wać się spokojnie. Za chwilę będziemy musieli obudzić pozostałych pasażerów i poroz-
mawiać o tym, kto go zabił. Wszczynanie alarmu jest zupełnie niepotrzebne. Morderca
z całą pewnością nie opuścił miejsca zbrodni. To jedno jest pewne!
Nie oglądając się więcej, pozostawił za sobą oniemiałego rozmówcę i ruszył za pilo-
tem i stewardesą, którzy doszli już do miejsca zajmowanego przez Knoxa i stanęli wpa-
trując się przerażonymi oczyma w leżące ciało.
Joe stanął za nimi i chrząknął cicho.
Kapitan samolotu szybko odwrócił głowę i spojrzał na niego.
— Kto zajmuje to miejsce? — zapytał wskazując pusty fotel — Czy pan?
— Tak… — Joe skinął głową.
— I nie słyszał pan niczego? Nie widział pan niczego? Przecież tuż obok pana za-
mordowano człowieka!
— Chociaż wydaje się to panu dziwne, kapitanie, nie widziałem ani nie słyszałem
niczego. Gdybym słyszał, wówczas zapewne pan Knox żyłby jeszcze i nie stałby przed
nami bardzo trudny i nieprzyjemny problem stwierdzenia, kto z nas go zabił.
— Wiemy, że znał pan nazwisko zmarłego, ale czy znał pan jego samego?
— I tak, i nie. Poznałem go w poczekalni dworca lotniczego w Johannesburgu. Był
to bardzo towarzyski człowiek, jeśli mogę osądzić z tak krótkiej znajomości. Zauważył
moją fotografię w gazecie i przysiadł się do mnie. Zdaje się, że zainteresowały go moje
związki ze zbrodnią…
— Ze zbrodnią? — kapitan zmarszczył brwi. Joe dostrzegł, że panna Slope stojąca za
nim i starająca się nie patrzeć w stronę fotela, na którym rysował się wyraźnie nakryty



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Dalej ciągnęło się kilka pustych rzędów foteli i wreszcie w pierwszym, tuż naprzeciw drzwi prowadzących do pomieszczenia pilotów, leżał ostatni...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.