On zawsze się bał, lecz wierzył w moją gwiazdę i spryt. Wierzył też, że to Bóg się nami opiekuje i każda sztuka nam się uda. Ja znów radziłem mu, żeby, jeśli chce żyć, więcej myślał o tym, co robi. Gdy Szubert po kilku dniach ulokował się wreszcie w możliwej pracy, poszedłem dalej swoją drogą żyjąc na swój, odmienny od innych sposób.
Na jesieni Stefek Krakowski został wysłany karnie do pracy w kamieniołomach, a wkrótce po nim wyznaczono tam też Szuberta. - Niedobrze - pomyślałem sobie. - Na pewno trafi znów do najgorszej pracy i mogą go tam zatłuc. Okazało się, że miałem rację. Wieczorem żalił się, do jakiej okropnej grupy został przydzielony. Trafił do grupy, która budowała kolejkę linową nad kamieniołomem. Kapern był tam bandyta, który starał się mieć u siebie ludzi otrzymujących kantynę. Miał spisane ich numery i z jakich są bloków. Sprawdzał na blokach, kto będzie fasował papierosy, i w dniu fasowania kazał oddawać sobie całą kantynę. Jeśli ktoś nie dał, mógł być pewien, że za kilka dni znajdzie się w krematorium. Gdy ktoś miał nieszczęście mieć złoty ząb i pracować u niego, szybko go stracił. Jeśli nie oddał go dobrowolnie - to już po kilku dniach kapo wyrywał mu sam, ale żeby nie mógł iść na skargę, to przedtem zabijał go. I do takiego właśnie przyjemniaka trafił Szubert. Źle. Trzeba coś robić, żeby go wyciągnąć z tej grupy. A tu już nieszczęście: kapo sprawdził, że Szubert ma kantynę, i już powiedział, że ma mu ją oddać w dniu fasowania, bo jak nie odda, to trup. Szubert powiedział, że odda. To już dobrze, bo przynajmniej do dnia fasowania będzie miał względny spokój, a ja pewność, że kapo nie zabije go, żeby nie stracić kantyny!
Trzeciego dnia pracy Szuberta w kamieniołomach zwróciłem się do szrajbera blokowego Sroki, żeby zapisał mnie do pracy w kamieniołomach. Popatrzył na mnie jak na wariata - a może jak na nieboszczyka, bo każdy pracujący w kamieniołomach oddałby pół życia za to, żeby się z nich wydostać. Zaczął mi odradzać, lecz powiedziałem mu, że chodzi mi o Szuberta, więc w końcu zgodził się. Powiedział mi, że jeśli będę chciał wydostać się znów na górę, to on mi pomoże.
Ktoś może zapytać, skąd miałem takie uważanie u Sroki. Odpowiem jednym zdaniem: granie na mandolinie i humor, który mnie nigdy nie opuszczał, zaczęły już dawać wyniki i łatwiej niż inni mogłem już załatwiać różne sprawy na bloku.
Następnego dnia ustawiłem się do grupy, w której pracował Szubert. Do kamieniołomów schodziliśmy po tych olbrzymich schodach na dół - a po innych wąskich schodach wchodziliśmy znów na górę - i tam dłubaliśmy się w ziemi i kamieniach szykując teren na budowę wieży do wyciągu dla kolejki linowej, która miała transportować z kamieniołomu kamienie potrzebne do obróbki.
Praca wesoła - nie wiadomo było nigdy, ile i za co dostanie się kołkiem.
Na obiad schodziliśmy na dół, a po obiedzie znów do góry. Po pracy zbiórka na dole i znów do góry po głównych schodach do obozu. W ten sposób wchodziliśmy trzy razy dziennie na te wysokie schody.
Następnego dnia niewiele brakowało, żebym został prawidłowym nieboszczykiem rozklepanym na placek. Po południu, gdy do końca pracy pozostawała jeszcze godzina czasu, przyszedł do naszego kapa jakiś cywilny majster i coś z nim na boku rozmawiał. Po tej rozmowie kapo krzyknął głośno:



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Gdy widziaÅ‚em, że przy robocie zaczyna być gorÄ…co - Józefa za rÄ…czkÄ™ i urywamy siÄ™...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.