Kiedy od podstawy wzgórza dzieliło ich jakieś dwieście kroków, skręcili na bok, usilnie starając się wyglądać na niegroźną parę żołnierzy patrolujących teren. Zerknąwszy w stronę fortecy Garion znów ujrzał czerwono-czarną chorągiew Niedźwiedzia i ponownie widok ten wzbudził w nim irracjonalny gniew.
- Jesteś pewien, że zdołasz rozpoznać w ciemności swoje strzały? - spytał przyjaciela. - Oprócz nich mnóst­wo innych sterczy tu z ziemi.
Lelldorin naciągnął łuk i wypuścił strzałę w stronę miasta. Pierzaste drzewce poszybowało wysoko w powiet­rzu, po czym opadło, by zatonąć w pokrytej warstwą śniegu darni jakieś pięćdziesiąt kroków od zbocza.
- Sam sporządziłem te strzały, Garionie - stwierdził, wyjmując kolejny grot z kołczanu na plecach. - Wierz mi, rozpoznam każdą z nich, gdy tylko jej dotknę. - Odchylił się do tyłu i ponownie napiął łuk. - Czy grunt pod murem zaczyna już mięknąć?
Garion sięgnął myślą ku wzgórzu i wyczuł zimną, ciężką wilgoć skrytej pod śniegiem ziemi.
- Powolutku - odparł. - Nadal jednak jest dość twardy.
- Już prawie południe - powiedział Lelldorin z powagą, sięgając po kolejną strzałę. - Wiem, że mistrz Dumik starannie wszystko planuje, ale czy jego pomysł naprawdę będzie działać?
- To musi potrwać - wyjaśnił Garion. - Najpierw trzeba nasączyć niższe warstwy ziemi. Następnie woda zaczyna się podnosić i wymywać grunt bezpośrednio spod muru. Potrzeba na to czasu, ale gdyby z króliczych nor wytrysnęła woda, ludzie na murach wiedzieliby, że dzieje się coś złego.
- Pomyśl raczej, jak czułyby się króliki! - Lelldorin uśmiechnął się szeroko i wypuścił następną strzałę.
Ruszyli naprzód. Garion patrzył, jak jego przyjaciel z pozorną nonszalancją zaznacza linię nocnego ataku.
- No dobrze - powiedział wreszcie. - Wiem, że ty sam potrafisz rozpoznać własne strzały, ale co z nami? Dla mnie wszystkie są takie same.
- To proste - odparł młody łucznik. - Po zmroku podkradnę się, znajdę je i rozciągnę między nimi sznurek. Kiedy na niego natraficie, zatrzymacie się i zaczekacie, póki nie runie mur. Wtedy ruszycie do ataku. W Asturii od wieków zasadzamy się tak na domy Mimbratów.
Przez resztę owego śnieżnego dnia Garion i Durnik w regularnych odstępach czasu sprawdzali poziom wilgot­ności gruntu północnego zbocza stromego wzgórza, na którym wznosiło się miasto Rheon.
- Zbliżamy się do punktu nasycenia - zameldował Durnik o zmierzchu. - W dole zbocza w kilku miejscach woda zaczyna przesączać się przez śnieg.
- Dobrze, że już się ściemnia - odparł Garion, nerwowo poprawiając kolczugę. Zbroja, jak zawsze, ciążyła mu, a perspektywa rychłego ataku na miasto budziła szczególne uczucie - mieszaninę niepokoju i wy­czekiwania.
Durnik, jego stary przyjaciel, spojrzał na niego ze zrozumieniem i uśmiechnął się cierpko.
- Co robi para rozsądnych sendarskich farmerów na polu bitwy pośród śniegów wschodniej Drasni? - spytał.
- Wygrywa - taką mam przynajmniej nadzieje.
- Zwyciężymy, Garionie - zapewnił go kowal, z czu­łością kładąc dłoń na ramieniu młodszego mężczyzny. - Sendarowie w końcu zawsze zwyciężają.
Na godzinę przed północą Mandorallen zaczaj przesuwać swe machiny, pozostawiając po zachodniej i wschodniej stronie tylko tyle, by mogły podtrzymywać nieustające bombardowanie miasta, maskując prawdziwe zamiary ata­kujących. Po kilkunastu minutach Garion, Lelldorin, Durnik i Silk podkradli się naprzód ku niewidzialnej linii strzał, sterczących ze śniegu.
- Mam jedną - wyszeptał Durnik, gdy jego wyciąg­nięta ręka napotkała drzewce strzały.
- Daj mi dotknąć - mruknął Lelldorin. Dołączył do kowala i ukląkł w błocie obok niego. - Tak, to moja, Garionie - powiedział cicho. - Następne powinniśmy znaleźć mniej więcej co dziesięć kroków.
Silk zbliżył się szybko do obu mężczyzn, przycupniętych obok strzały.
- Pokaż mi, jak je rozpoznajesz - szepnął niemal bezgłośnie.
- Po lotkach - wyjaśnił Lelldorin. - Zawsze przywią­zuję pióra skręconym jelitem.
Silk pomacał pierzasty koniec strzały.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Niedługo przed południem Garion i Lelldorin, przy­wdziawszy ciężkie wełniane płaszcze i solidne buty, wyszli z zasypanego obozu i skierowali się ku...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.