.., że dym, że owa mieniąca się setką przeróżnych zapachów, coraz to inna, w każdej minucie, ba - w każdej sekundzie składająca się w nową całość substacja, jaką był dym, miała tylko to jedno miano ­“dym"..., że ziemia, krajobraz, powietrze, które z każ­dym krokiem i z każdym oddechem wypełniały się inną wonią, a tym samym zmieniały swoją istotę, miały być mimo to określane tylko tymi trzema nieudolnymi sło­wami - wszystkie te groteskowe dysproporcje między bogactwem świata postrzeganego węchowo a ubóstwem języka kazały małemu Grenouille'owi zwątpić w sens języka w ogóle; i godził się go używać jedynie wtedy, gdy obcowanie z innymi ludźmi bezwzględnie tego wy­magało.
W wieku lat sześciu olfaktorycznie miał już spenetro­wane całe najbliższe otoczenie. W domu madame Gail­lard nie było przedmiotu, w północnej części rue de Charonne nie było takiego miejsca, człowieka, kamienia, drzewa, krzaku czy płotu, nie było skrawka przestrzeni, którego by nie poznał węchem, nie rozpoznawał i nie zapamiętał w jego niepowtarzalnej postaci. Uzbierał dzie­siątki, setki tysięcy specyficznych zapachów i w każdej chwili mógł nimi dowolnie rozporządzać, tak pewnie i swobodnie, że nie tylko przypominał je sobie, gdy zno­wu je czuł, ale faktycznie je czuł, gdy je sobie przypo­minał; ba, więcej nawet - umiał je w wyobraźni zesta­wiać w nowe kombinacje i w ten sposób tworzyć w so­bie samym zapachy, które w świecie rzeczywistym wca­le nie istniały. Posiadał niejako kolosalne słownictwo zapachowe, które opanował zupełnie sam i które po­
zwalało mu tworzyć dowolnie wielką liczbę nowych zdań zapachowych - i to w wieku, kiedy inne dzieci za pomocą mozolnie wbitych im do głowy słówek le­dwie wyjąkują pierwsze, konwencjonalne zdania, zgoła niewystarczające do opisu świata. Najłacniej można by tę jego zdolność przyrównać do talentu cudownego dzie­cka, które z melodii i harmonii wyabstrahowało alfabet poszczególnych dźwięków i teraz samo komponuje no­we melodie i harmonie - z tą różnicą, że alfabet zapa­chów jest nierównie zasobniejszy i bardziej zróżnicowa­ny niż alfabet dźwięków, i z tą też różnicą, że twórcza aktywność cudownego dziecka nzwiskiem Grenouille odbywała się tylko w jego wnętrzu i znana była tylko jemu samemu.
Na zewnątrz stawał się coraz bardziej zamknięty. Naj­chętniej włóczył się sam po północnej części Przedmie­ścia Saint-Antoine, po warzywnikach, winnicach, łąkach. Czasem nie wracał na noc do domu, znikał na całe dnie. Należytą karę wymierzaną kijem przyjmował bez oznak bólu. Areszt domowy, pozbawienie jadła, przydzielane za karę prace nie były w stanie zmienić jego zachowania. Półtoraroczne uczęszczanie do szkółki parafialnej przy Notre Dame de Bon Secours nie przyniosło widomych rezultatów. Nauczył się trochę sylabizować i pisać włas­ne nazwisko, poza tym nic. Nauczyciel uważał go za upośledzonego umysłowo.
Madame Gaillard spostrzegła natomiast, że ma on pewne dość niezwykłe, by nie rzec - nadnaturalne zdol­ności i właściwości. Tak więc na przykład normalny u dzieci lęk przed ciemnością zdawał się go zupełnie nie imać. W każdej chwili można go było posłać z jakimś poleceniem do piwnicy, gdzie inne dzieci ledwo odwa­żały się zapuszczać z lampą, albo w ciemną noc na dwór do szopy po chrust. I nigdy nie brał ze sobą światła, a mimo to doskonale odnajdywał drogę i przynosił żą­daną rzecz nie pomyliwszy się, nie potknąwszy i nicze­
^' 2g ^' ^, 29 ^,



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  ^' 26 ^' ^' 27 ^rpłyn, który madame Gaillard co rano serwowała swoim wychowankom, nazywano po prostu mlekiem, gdy tym­czasem wedle odczucia Grenouille'a płyn...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.