Atak mógłby okazać się śmiertelny, gdyby nie błys­kawiczna reakcja Durnika. Garion odwrócił się na czas, by dostrzec odlatujący w powietrzu nóż. W tym samym momencie usłyszał zdumiony okrzyk i głośny plusk. Obrócił się na pięcie i ujrzał rozpaczliwie szukającą uchwytu dłoń, która zniknęła pod wodą jakieś piętnaście sążni od bakburty. Spojrzał pytająco na Polgarę, ta jednak pokręciła głową.
- Zapomniałem o kolczudze - stwierdził przeprasza­jącym tonem Durnik. - Trudno chyba pływać w czymś takim, prawda?
- Nie “chyba” - zapewnił go Barak.
- Przypuszczam, że wolelibyście go przesłuchać. Mogę go wyłowić, jeśli chcecie.
- Jak sądzisz, Hettarze? - rzucił Barak.
Hettar zastanawiał się przez chwilę, obserwując strumień bąbelków, wypływających na powierzchnię.
- To chereckie wody, prawda?
Barak przytaknął.
- Zatem myślę, że powinniśmy zwrócić się do króla Anhega i zasięgnąć jego opinii.
- Anheg jeszcze śpi. - Barak również nie spuszczał wzroku z pęcherzyków powietrza.
- Nie warto go budzić - zdecydował Hettar. - Ostat­nio ma wiele na głowie i potrzeba mu wypoczynku. - Wysoki Algar zwrócił się do Durnika, zachowując kamien­ną twarz. - Powiem ci, co zrobimy. Gdy tylko król Anheg wstanie, przedstawimy mu tę sprawę.
- Czy translokowałeś już coś kiedyś, Durniku? - spy­tała męża Polgara.
- Nie, nigdy. Oczywiście, wiedziałem, jak się to robi, ale dotąd nie miałem okazji, by spróbować samemu. Obawiam się, że odrzuciłem go nieco dalej, niż zamierzałem.
- To tylko kwestia praktyki, kochanie - zapewniła go, po czym odwróciła się do Gariona. - Nic ci nie jest?
- Wszystko w porządku, ciociu Pol. Nawet się do mnie nie zbliżył - dzięki Durnikowi.
- Zawsze dobrze jest mieć go w pobliżu - stwierdziła, obdarzając męża ciepłym uśmiechem.
- Skąd pochodził ten człowiek? - spytał Hettar.
- Wyobraź sobie, że z Val Alom. Zawsze wyglądał na porządnego gościa. Robił, co do niego należało, i nie gadał zbyt wiele. Nigdy nie podejrzewałem go o fanatyzm religijny.
- Może nadszedł czas, aby obejrzeć wszystkim stopy - zasugerował Hettar.
Barak spojrzał na niego nic nie pojmującym wzrokiem.
- Jeśli Silk ma rację, wszyscy wyznawcy kultu Nie­dźwiedzia mają na podeszwach prawej stopy piętno. Przy­puszczam, że na dłuższą metę łatwiej będzie to sprawdzić, niż pozwolić, by Garion nadstawiał pleców wszystkim ostrzom na pokładzie statku.
- Może i masz rację - zgodził się Barak.
O zachodzie słońca dotarli do szerokiego ujścia krętego fiordu, prowadzącego do Jaraksholmu.
- Czy nie powinniśmy byli zaczekać, nim zapadnie ciemność, zanim się zbliżyliśmy? - spytał Garion, stojący wraz z innymi królami na pokładzie dziobowym “Rybitwy”.
Anheg wzruszył ramionami.
- Wiedzieli, że nadpływamy. Obserwują nas od chwili, gdy opuściliśmy cieśniny Halbergu. Poza tym, ponieważ tu jesteśmy, obsługa katapult skupi się na śledzeniu okrętów. To może ułatwić wam z Brendigiem dotarcie na ich tyły, kiedy nadejdzie czas.
- To chyba ma sens.
Barak zbliżył się do nich, prowadząc jednorękiego generała Brendiga.
- Ostatecznie ustaliliśmy, że powinniśmy zacząć około północy - stwierdził. - Grupa Gariona wyruszy pierwsza i okrąży miasto, póki nie znajdzie się na tyłach. Potem podąży za nami Brendig i wraz ze swymi ludźmi zacznie zdobywać katapulty. Gdy tylko trochę się rozjaśni, rozpo­cznie bombardowanie drugiej strony fiordu.
- Czy zapewni to Galionowi dość czasu, by mógł zająć pozycję do ataku? - zapytał Fulrach.
- Powinno wystarczyć, Wasza Wysokość - uspokoił go Brendig. - Lord Barak twierdzi, że kiedy już znajdziemy się na szczycie, napotkamy dość płaski teren.
- Rosną tam też drzewa - uzupełnił Barak. - Powin­ny zapewnić wystarczające ukrycie.
- Jaką odległość na otwartej przestrzeni będziemy musieli pokonać, ruszając do ataku? - chciał wiedzieć Garion.
- Jakieś dwieście pięćdziesiąt sążni.
- Spory kawałek.
- Mniej więcej tyle mogę jeszcze pokonać biegiem.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Odziany w kolczugę cherecki wojownik, w sposób osten­tacyjny zajęty zwijaniem liny, porzucił nagle swe zajęcie i pchnął sztyletem w odsłonięte plecy...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.