— A nie wiesz
przypadkiem, czemu wszędzie rośnie tu tak wiele pszenicy? I kto ją uprawia?
— Nazywa siÄ™ ich szalonymi dzierżawcami. Też zadaÅ‚em im to pytanie,
a wówczas, przy wtórze ponurego śmiechu, usłyszałem, że to po to, aby wykarmić szarańczę. Zetknąłem się już z dziwniejszymi praktykami. Poza tym mam wrażenie, że tutejsi rolnicy mają czemuś na pieńku z Cyganami. Nie chcą za bardzo o tym mówić, ale temat wyraźnie napełnia ich niepokojem. Ten świat zwą Salish-
-Kwoonn, co jest nazwą, jak pamiętacie zapewne, miasta opisywanego w Księdze z Kości Słoniowej. Dziwna w tym tkwi ironia.
Po czym skierował konia i oddalił się, pogrążony w rozmyślaniach, ku odległej bruździe śmieciowiska, której obecność zdradzały krążące nad nią chmary wron i kani, jak i ciemna chmura wiecznie niespokojnych much.
— Uczony — mruknÄ…Å‚ Wheldrake. — Tyle że trochÄ™ tajemniczy. Waść rozu-
miesz go lepiej niż ja. Szkoda, że nie dotrzyma nam towarzystwa po drodze. Co o nim sadzisz, książę Elryku?
Elryk długo szukał właściwych słów, w zamyśleniu gładząc palcami klamrę
pasa.
— BojÄ™ siÄ™ go. BojÄ™ siÄ™ go, jak jeszcze nie obawiaÅ‚em siÄ™ żadnej istoty ludzkiej, Å›miertelnej czy nieÅ›miertelnej. Okrutna kara go spotkaÅ‚a, szczególnie skoro poznaÅ‚ niegdyÅ› sanktuarium Równowagi, a potem je utraciÅ‚. I za nim teraz tÄ™sk-ni. . .
— No nie, sir, przesadzasz waść, jak dwa razy dwa. . . Owszem, to cudak, bez dwóch zdaÅ„, ale raczej przyjazny, biorÄ…c zaÅ› pod uwagÄ™ wszystkie okolicznoÅ›ci. . .
35
Elryk wzdrygnął się rad, że książę Gaynor już ich opuścił.
— Niemniej bojÄ™ siÄ™ go bardziej niż czegokolwiek do tej pory.
— Tak jak lÄ™kasz siÄ™ siebie samego, co? — Wheldrake zaraz pożaÅ‚owaÅ‚ swych
słów. — Przepraszam, sir. Chyba przesadziÅ‚em ze Å›miaÅ‚oÅ›ciÄ… jÄ™zyka. . .
— Nie dorównujÄ™ waÅ›ci inteligencjÄ…, mistrzu Wheldrake. Poza tym jako poeta widzisz o wiele wiÄ™cej, niżbym pragnÄ…Å‚ ci ukazać.
— Rzadki to talent, zapewniam waÅ›ci. Niczego nie rozumiem, niczego nie
mówiłem. To moje przekleństwo, sir! Nie tak dotkliwe, jak to innym się zdarza, na pewno nie tak straszne, ale na równi wpędza mnie czasem w kłopoty.
Wypowiedziawszy to, mistrz Wheldrake upewnił się, czy ognisko zostało na-
leżycie wygaszone, splunął w popiół i zagrzebał ślad. Potem schował sidła do tej samej kieszeni, w której trzymał pozbawiony jakimś zrządzeniem losu okładek tomik o kartach z marmurkowanego papieru. Ostatecznie przerzucił surdut przez ramię i śladem Elryka ruszył przez zboże.
— Czy sÅ‚yszaÅ‚eÅ› już może ode mnie mÄ… opowieść epickÄ… o miÅ‚oÅ›ci i Å›mierci
sir Tancreda i lady Mary? Ma ona postać ballady typowej dla Northumberland, pierwszego skrawka poezji, który dane było mi poznać. Dobra me rodzinne daleko są stamtąd, ale nigdy nie bywałem tam samotny.
Głosem niepewnym i jakby nieco sztucznym, ruszył w pojedynek z kadencja-
mi prymitywnej zaiste pieśni pogrzebowej, mocno przy tym wyciągając nogi, by nadążyć za wysokim albinosem.
Gdy cztery godziny później doszli do szerokiej, wolno toczącej wody rzeki, Wheldrake brnął już z wolna ku finałowi swej ballady, zaś samo jej zakończenie sprawiło mu tyle samo ulgi, co Elrykowi. Na wysokim brzegu rzeki widać było w dali poszukiwane przez nich miasteczko.
Sama osada zdawała się dziełem rzeźbiarzy wydobywających z zapałem
kształty z miękkiego, białego wapienia klifów. Wiodła doń wąska droga, miejscami sztucznie prowadzona od poziomu wody aż na samą górę, gdzie przechodziła płynnie w główną ulicę miasta, by znów zacząć się wić pomiędzy wysokimi dwor-kami, magazynami, pełnymi rzeźb przybytkami sztuki, gospodami i kwietnymi



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — WdziÄ™czny ci jestem za radÄ™, książę — stwierdziÅ‚ Elryk...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.