- Dcc Mazzard nie przepuści żadnej, nie wiedzia­łaś o tym? - powiedziała Bobbie, poprawiając obra­zek przekrzywiony w rogu ramki, przez co wisiał je­szcze bardziej krzywo niż poprzednio.
- O rany, chciałabym wyglądać chociaż w połowie tak dobrze jak na tym obrazku - westchnęła.
- Wyglądasz dobrze taka, jaka jesteś - powie­dział stojący za nimi Dave.
- Czyż on nie jest cudowny? - powiedziała Bobbie do Joanny. Odwróciła się i pocałowała Dave,a w policzek. - Ale to nie zmienia faktu, że to ty musisz jutro rano wcześniej wstać.
- Joanna Eberhart - powiedziała Kit Sunder­sen i uśmiechnęła się. - Jak się masz? Wejdziesz do środka?
- Tak, chętnie, jeśli masz chwilkę czasu.
- Oczywiście, że mam, wejdź, proszę cię.
Była przystojną szatynką z dołeczkami w policz­kach i wyglądała tylko odrobinę starzej niż na niezbyt udanym zdjęciu w Kronice. Mogła mieć około trzy­dziestu trzech lat, oceniła Joanna, wchodząc do holu. Podłoga wyglądała na jedną z tych lustrzanych, poka­zywanych w reklamach, a z salonu dochodziły odgłosy meczu koszykówki.
- Herb i Gary Claybrook są w środku - powie­działa Kit, zamykając drzwi wejściowe. - Chcesz się z nimi przywitać?
Joanna podeszła do łuku łączącego salon z holem i zajrzała do środka: Herb i Gary siedzieli na kana­pie i oglądali mecz w dużym kolorowym telewizorze. Gary właśnie jadł kanapkę. Na niskiej ławie stał talerz z kanapkami i dwie puszki piwa. Pokój był w beżach, brązach i zieleni, urządzony w stylu kolonialnym, nie­skazitelnie czysty. Joanna poczekała, aż jakiś wycofu­jący się zawodnik złapie piłkę, i powiedziała “cześć".
Herb i Gary odwrócili się z uśmiechami. - Witaj, Joanno - powiedzieli, a Gary spytał: - Jak się masz?
- Czy Walter też jest? - zapytał Herb.
- Dziękuję. Nie, nie ma go - odpowiedziała. - Przyszłam porozmawiać z Kit. Dobry mecz?
Herb nie zareagował na pytanie, a Gary powie­dział: - Bardzo dobry.
Kit stała obok i pachniała perfumami mamy Waltera.
- Chodźmy do kuchni - powiedziała.
- Bawcie się dobrze - powiedziała Joanna Herbowi i Garemu. Gary, który właśnie napoczynał ka­napkę, błysnął uśmiechem, a Herb powiedział: - Dzięki.
Poszła z Kit po wspaniałej, błyszczącej posadzce.
- Napijesz się kawy?
- Nie, dziękuję.
Sunęła z nią do kuchni pachnącej kawą. Kuchnia była oczywiście nieskazitelnie czysta i uporządkowana, poza otwartą suszarką na ubrania i koszem do bieli­zny, stojącym na blacie. W pralce wirowało ubranie, a podłoga tu jeszcze bardziej przypominała błyszczącą wykładzinę.
- Mam zaparzoną, więc to żaden problem - po­wiedziała Kit.
- W tej sytuacji...
Usiadła przy okrągłym, zielonym stole, podczas gdy Kit wyciągnęła filiżankę i spodek z uporządko­wanej szafki, w której na koszyczkach wisiały filiżanki, a talerze były poustawiane na suszarce do naczyń.
- Jest tu teraz cicho i przyjemnie - powiedziała Kit, zamknęła szafkę i podeszła do kuchenki. W nie­bieskiej sukience miała figurę prawie tak świetną jak Charmaine.
- Dzieciaki są u Gary'ego i Donny, a ja piorę rze­czy Marge McCormick. Ma ostatnio jakieś problemy z chodzeniem.
- To przykre - powiedziała Joanna.
Kit podniosła przykrywkę ekspresu i nalała kawy.
- Jestem pewna, że za dzień lub dwa wydobrzeje - powiedziała. - Co weźmiesz, Joanno?
- Mleko. Bez cukru, proszę.
Kit podeszła z filiżanką do lodówki.
- Jeśli znów wracasz do tego spotkania, to przy­kro mi, ale nadal nie mam czasu.
- Nie o to chodzi - powiedziała Joanna obser­wując, jak Kit otwiera lodówkę. - Chciałam się tylko dowiedzieć, co się stało z Klubem Kobiet.
Kit stała przy otwartej lodówce odwrócona ple­cami do Joanny.
- Klub Kobiet? - powtórzyła. - Boże, to było tyle lat temu. Rozpadł się.
- Dlaczego? - spytała Joanna. Kit zamknęła lodówkę i wyciągnęła szufladę szafki.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - Wiedziałam, że nie jestem tą jedyną, której nie można się oprzeć - powiedziała Joanna, potrząc na portret Bobbie w wykonaniu Dce*a Mazzarda, który Bobbie...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.