Prawdopodobnie sądził, że to obelga. Lepiej nie będę wyjaśniał obelg rzucanych przez Poetę. Wyglądałoby na to, że mam w nich jakiś udział.
- Wcale nie. Jestem ciekawy.
Opat zerknął na wizerunek świętego Leibowitza stojący w rogu izby.
- Poeta bez ustanku wykorzystywał szklane oko do swoich żartów - wyjaśnił. - Kiedy chciał podjąć jakąś decyzję albo coś przemyśleć, albo omówić jakąś sprawę, wsuwał oko w oczodół. Wyjmował je, kiedy widział coś, co mu się nie podobało, kiedy udawał, że nie zwraca na coś uwagi, albo kiedy chciał uchodzić za głupca. Zakładał je i całkowicie odmieniało się jego zachowanie. Bracia nazywali oko sumieniem Poety, on zaś podchwycił ten żart. Wygłaszał krótkie wykłady i demonstrował korzyści płynące z sumienia, które można wyjąć. Udawał, że jest pod wpływem jakiegoś niepohamowanego przymusu - a zwykle chodziło o coś zupełnie prostackiego, jak choćby butelka wina.
Mając włożone oko, głaskał butelkę, oblizywał wargi, dyszał i jęczał, wreszcie cofał gwałtownie rękę. Potem znowu pojawiał się przymus. Chwytał butelkę, nalewał na palec do czarki i przez jakiś czas napawał się jej widokiem. Ale później sumienie odzyskiwało stracony uprzednio teren i rzucał czarkę na drugą stronę izby. Wkrótce jednak łypał znowu na butelkę i zaczynał jęczeć i toczyć ślinę, panując mimo wszystko nad pokusą... - Opat mimo woli zachichotał. - To było obrzydliwe. Wreszcie, kiedy był już zupełnie wyczerpany, wyszarpywał oko. Jak tylko oko opuściło oczodół, odprężał się. Pokusa niknęła. Chłodny i arogancki, brał do ręki butelkę, rozglądał się dokoła i wybuchał śmiechem. Tak czy inaczej, zrobię to - oznajmiał. Wszyscy spodziewali się, że zacznie pić, lecz on uśmiechał się błogo i wylewał sobie całą butelkę na głowę. Rozumiesz więc, jakie są korzyści z wyjmowanego sumienia.
- Tak więc sądzi, że bardziej go potrzebuję niż on.
Dom Paulo wzruszył ramionami.
- To tylko jegomość Poeta.
Uczony prychnąt z rozbawieniem. Pchnął szklaną gałkę kciukiem, by potoczyła się przez stół. Nagle roześmiał się.
- Dosyć mi się to podoba. Myślę, że wiem, kto potrzebuje go bardziej niż Poeta. Może mimo wszystko je zachowam.
Wziął do ręki oko, podrzucił, złapał i popatrzył pytająco na opata.
Opat ograniczył się do ponownego wzruszenia ramionami. Thon Taddeo wrzucił z powrotem oko do mieszka.
- Odzyska je, kiedy się upomni. Ale przy okazji chciałbym ci powiedzieć, że moja praca tutaj dobiegła końca. Wyjedziemy już za kilka dni.
- Czy nie masz żadnych obaw w związku z walkami na równinie?
Thon Taddeo zmarszczył brwi i odwrócił głowę.
- Mamy zatrzymać się w umocnionym obozie jakiś tydzień jazdy stąd na wschód. Grupa... hmmm... nasza eskorta będzie tam na nas czekać.
- Mam nadzieję - oznajmił opat, smakując kawałek uprzejmego okrucieństwa - że wasza eskorta nie odwróciła swoich sojuszy, odkąd zawarliście układ. W naszych czasach coraz trudniej odróżnić wroga od sprzymierzeńca.
Thon zarumienił się.
- Masz na myśli, że zwłaszcza wtedy, gdy przybywajązTe-ksarkany?
- Tego nie powiedziałem.
- Bądźmy ze sobą szczerzy, ojcze. Nie będę walczył z księciem, dzięki któremu mogę pracować, i to bez względu na to, co myślę o jego polityce i politykach. Okazuję mu poparcie albo przynajmniej przymykam oczy, bo tego wymaga interes kolegium. Jeśli rozszerzy swoje panowanie, kolegium też może na tym skorzystać. Jeśli kolegium będzie prosperowało, nasza praca przyniesie dużo dobrego ludzkości.
- Tym, którzy przeżyją, być może.
- To prawda... ale jest to prawdą w każdej sytuacji.
- Nie, nie... Dwanaście wieków temu nawet ci, którzy przeżyli, nic nie skorzystali. Czy znowu musimy kroczyć tą samą drogą?
- Cóż mogę zrobić? - spytał z irytacją. - Hanneganjest księciem, nie zaś ja.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - Powiedział, że jest ci potrzebne? Ha, ha!- Co cię tak rozbawiło?- Przepraszam...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.