.. jakoś... sam przyznaj, iż takich rzeczy się nie mówi...
― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ―

― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ―

55
*
Są-ż zatem głębiny i stopnie szczerości ducha i oczywistości, które się jakoby s p ó ł
- m i l c z e n i e m ogółu uznawa, ale którym jawność spółczesna odmawia wygłosu, co
okres, co wiek takowych to z-milknień nieuchronnie dla rozwoju swojej pełności potrzebu-
jąc? Za całego okresu heroicznego greckiej filozofii, to jest aż do Arystotelesa (lecz nie poli-
czając tego mędrca), nikt nie pojmowałby takowej j a w n oś c i-w z g l ę d n e j, zakreślone z
góry szranki mającej, ani ona komu wystarczałaby! Nieledwie że na ulicy zapytać było prze-
cie można, co jest dusza? jak i ile nieśmiertelna? co życie i żywot? na co i dla czego filozo-
fia?... Zapytywany z nie mniejszą odpowiadał prostotą: „Tyle a tyle wiem, lub nie wiem; co
do filozofii, ta – za cel ma uczynić człowieka moralnie szczęśliwym!”35
Starożytni n i e z n a l i w c a l e pewnego rodzaju uśmiechu, który dopiero myśmy wy-
naleźli, a który też wynalazek zapewne nam przynosi niemały zaszczyt. To jest, oni nie znali
uśmiechu zatęchłego umysłu i zupełnie zwątpiałego serca, z jakim odpowiadają dziś mędr-
kowie na zapytania ludzi naiwnych, świeżych i coraz rzadszych! – Zacny Diogenes przeczu-
wał zbliżanie się tej epoki wtórej, skoro w księgozbiorze Akademii widząc zapracowanych
starców, pytał, kto by to byli? – „Ci, co prawdy szukają” – odrzeczono. – „Ach! a k i e d y ż
o n i b ę d ą m i e l i c z a s j ą p r a k t y k o w a ć?!...” Te wielkie słowa jego i inne,
brzmiące żywo, jakby wczora rzeczonymi były, nie spotkały były na razie naszego spółcze-
snego uśmiechu i ostrzeżenia, iż „t a k i c h r z e c z y s i ę n i e m ó w i...”, że do takich
głębin wielkiego zadania bytowego nie zstępuje się, że w i e d z a (mianowicie od Arystote-
lejskiego podziału na umiejętności-specjalne) ma zadanie inne... a j a k i e z a d a n i
e??... tego się także nie mówi!
― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ― ―
Słowem – że mądrość oczekiwać spokojnie winna na uzupełnienie wiedzy przez pojedyn-
cze rozwinięcia umiejętności wszystkich, i że wtedy czas przyjdzie praktykowania prawdy!
To jest bardzo piękne, tylko, z jednej strony, nie zaspokaja wcale, i owszem, prawie potwier-
dza Diogenesa zarzut, z drugiej, jesteśmy w stanie zrobić tę małą uwagę, że podział na spe-
cjalne umiejętności zaskoczonym bywa i może być przez pojawienie się całych nowych
umiejętności, których prąd i kierunek od naszego umyślnego systematorstwa nie zależy.
Rzecz szczególna! ze wszystkich mędrców starożytnych jedynego Diogenesa powiedzenia
wybrzmiewają nam do dziś jako utwory spółczesne. Moglibyśmy go nazwać H a m l e t e m
-f i l o z o f i i, gdyby na myśl tęż samą nie wpadał był Plato, nazywając go „O b ł ą k a n y m
-S o k r a t e s e m”! Wszelako omyliłby się bardzo, kto by Diogenesa poczytywał jedynie za
improwizatora dorywczego i za bezkierunkowy jaki h u m o r. On nie jest dotąd jeszcze obej-
rzany w całości umysłu swojego. Zwłaszcza iż sam powiada: „Ja, przesadzając we wszystkim
i pełniąc nazbyt – czynię to ku temu, ażeby ci, co przyjdą po mnie, nie potrzebowali p e ł n i
ć n a z b y t, l e c z w s a m ą m i a r ę...” Filozof, który to i z taką wyraża trzeźwością, nie
jest samym tylko genialnym humorystą.
Lecz planetarna wartość wielkiej Diogenesowej gwiazdy mniej była i mniej jeszcze bywa
ocenioną od jej błyskotliwych tęcz dowcipu. Na mędrcu tym zamyka się ta filozofia, którą ja
h e r o i c z n ą nazywam. Wedle tegoż uważania mojego filozofia ta nie zaczyna się wcale od

35 I uczony Arystoteles podziela to dogmatyczne filozofów uznanie, że filozofii celem jest uszczęśliwienie
moralne człowieka – dodaje on wszelako dwa jeszcze warunki, to jest, ażeby człowiek był u r o d z i w y m i
p o s i a d a ł m a j ą t e k (sic). – Jest to jeden z powodów, dla których mędrca tego policzamy do nowszego
okresu. C. N.
56
T a l e s a, lecz od A j s c h y l o s a dramatycznych przedstawień, gdzie wykładało się posa-
dy mądrości tradycyjnej i wypowiadało się i d e e p o s t a c i a m i, zaś zamyka się i kończy
nie mniej dramatycznie, jak ją Ajschylos początkował, to jest, zamyka się D i a l o
g a m i-P l a t o ń s k i m i, tak iż to, co sztuka nieledwie techniczna w Sofoklesie podziwia i
ceni, nie należy bynajmniej do filozoficznego pochodu i rozwoju myśli greckiej, lecz d l a d
z i e j ó w s z t u k i zostawa. Gdy tymczasem Platoński D i a l o g ludzi zwykłych, ludzi na
ulicach Aten spotykanych, a poszukujących nieznanego Boga, prawdy i cnoty śród docze-
snych i arcypotocznych bytu warunków, jest w prostej linii ostateczną jakoby rzeczywistością
onych dialogów olimpijskich Ajschylowskich, gdzie sprawy i myśli ludzkiej jeszcze nie ma,
lecz gdzie święte i mądre fata człowiekiem dla idei pogardziły.
Pogląd ten, o s o b i s t y m m o i m będąc, może nie znaleźć usłusznienia, ale on usuwa
na swoje miejsce pojęcia s z k ó ł, które sprawiedliwymi być nie mogą względem czasów, w
których jeszcze szkół nie było i w których to, co później jedną ze szkół zowie się, było raczej
powszechną ogólnością. S z k o ł y świadczą więcej o miejscu niż o ciągu rzeczy, a niekiedy
są tylko nominalne.36
Także i dostąpiona z pochodem czasów doskonałość specjalna (np. tragedia Sofoklejska)
nie godzi się, ażeby przeto wstecznie upodrzędniać miała objaw pierwotny, bo ten pierwotny
objaw, lubo zaczątkowy, miał także swoją doskonałość, będąc wyznaniem publicznym wiary
i wiedzy swego czasu.
Czy przez p r z y b l i ż e n i e (à peu près), jak pierwotni czynili, czy (jak po -
Arystotelejscy) przez s y s t e m, otrzymuje się i udziela słuszniej światło i dobro?..



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  jej nos można zwiastować! – Szkoda wielka – rzekłem – że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć – – –...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.