Przez chwilę szukał najlepszego miejsca dla gitary, a w końcu ulokował ją między sobą a C’ganem.
Tagath odwrócił głowę i popatrzył na Robintona.
Dzień Wylęgu jest zawsze dobry, Harfiarzu.
— Odezwał się do mnie! — wykrzyknął zachwycony Robinton i uśmiechnął się do C’gana.
— Ach, on nie jest specjalnie gadatliwy, ten mój Tagath. Nawet do mnie. Myślę, że go zaskoczyłeś, Harfiarzu. Dobrze mu tak.
Robinton poczuł, jak coś przeskoczyło mu w kręgosłupie. Jego nos siłą odrzutu trafił w kołki gitary, gdy Tagath wystrzelił w niebo. Te niebieskie łapy miały nieprawdopodobną wprost siłę. Robinton miał czas zaledwie na to, by dotknąć nosa i stwierdzić, że nie krwawi, zanim C’gan wydał smokowi polecenie, by wszedł w pomiędzy.
Szybowali nad Weyrem Benden. Robinton wstrzymał oddech. Niecka roiła się od ludzi zmierzających w stronę Wylęgami i od smoków, które wznosiły się ku górnemu otworowi i znikały w tunelu, by z wysoka obserwować Naznaczanie. Smocze oczy lśniły najjaśniejszym błękitem i zielenią, z podniecenia poznaczoną żółtymi plamkami.
Tagath elegancko wylądował przy samym wejściu do Wylęgarni, sprawnie wymijając dwie grupy gospodarzy, wbiegających do jaskini. Harfiarza i jeźdźca powitał pomruk, oznaczający, że zaraz zacznie się Naznaczanie.
Robinton zsunął się po błękitnym boku, podziękował smokowi i C’ganowi i włączył się w ludzki potok.
— Tutaj, Rob! — ryknął F’lon. Gwałtownie wymachiwał ręką do Harfiarza, zapraszając go na podwyższenie, nad którym górowała Nemorth. — Czekałem na ciebie!
Robinton nie mógł nie zauważyć Jory po drugiej stronie smoczycy. Potężne kształty Władczyni okrywała jasnozielona suknia, niczym nie maskująca otyłości. Nie pasowała do nalanej twarzy, która niegdyś miała tyle uroku. Skłonił się ceremonialnie jej i Nemorth, która koncentrowała się na niewielkim skupisku jaj w samym środku gorącej Wylęgami. Jora posłała mu nerwowy uśmiech; jej tłuste palce zostawiały mokre ślady na fałdach sukni. Zawsze starał się być dla niej miły, wiedząc, że życie z F’lonem musi być niełatwe.
— Już się martwiłem, że może jesteś gdzieś poza Cechem — powiedział F’lon, złapał go za rękę i potrząsnął tak mocno, że harfiarz aż krzyknął.
— Przecież potem będę musiał dla ciebie grać, F’lonie — przypomniał, wyrwał rękę i obejrzał ją z przesadną uwagą, doszukując się uszkodzeń.
— Jasne, jasne. Napiszesz dobrą pieśń na cześć Naznaczenia moich synów?
Robinton nie śmiał się z ojcowskiej dumy i ambicji. Emocje F’lona były widoczne jak na dłoni: z jednej strony był pewien, że obaj chłopcy na pewno Naznaczą, a z drugiej — bał się, że im się to nie uda.
— Pokaż mi, gdzie stoją, dobrze? — poprosił Rob. — Rosną tak szybko w tym okresie życia…
— Ci dwaj tam, na lewo… widzisz? Naturalnie, ubrani na biało, ale Fallarnon ma mój kolor włosów. A Famanoran jest podobny do matki. Pamiętasz Manorę? Tę, która zachowała zimną krew w noc, gdy umarł S’loner?
— Są też podobni do siebie — stwierdził Robinton, rozpoznawszy ich głównie dzięki temu, a nie dzięki pełnym emocji wskazówkom F’lona. — Ładnie wyrośli.
— Fallarnon jest wyższy — dodał nerwowo F’lon.
— Uspokój się, F’lonie — odparł Robinton — Na pewno Naznaczą.
— Jesteś pewien? — spytał F’lon z niepokojem.
— Mnie pytasz?
— Tak, ciebie.
On naprawdę ciebie pyta, zabrzmiał w jego uszach głos Simanitha.
— Oczywiście, że naznaczą. Jakże by mogło być inaczej, F’lonie? Odpręż się. Ciesz się tą chwilą.
Flon zatarł ręce równie nerwowo jak Jora. Kobieta ciągle wyglądała zza szyi smoczycy i wyraźnie była zdenerwowana. Robinton poczuł przypływ współczucia dla tej biedaczki.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Dzień dobry, Tagathu — powiedział Robinton i pogładził łopatkę błękitnego smoka, sadowiąc się między szyjnymi grzebieniami...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.