Uważam to przekonanie za błędne - w najlepszym wypadku za sprowokowane przez fałszywy sentymentalizm. Jest ono chyba najbardziej typo­we dla ludzi, którzy z jakichś prywatnych powodów (na przykład brak własnego potomstwa) uważają dzieci za istoty szczególnego rodzaju, niemal za odmienną rasę, a nie za
normalnych, jakkolwiek niedojrzałych, członków określonej rodziny i rodu ludzkiego w ogóle.
Łączenie baśni z dziećmi to tylko drobny incydent w na­szej lokalnej historii. W obecnych nowoczesnych i oczyta­nych czasach zesłano baśnie do pokoi dziecinnych, podobnie jak stare i zniszczone meble wynosi się do dziecięcej bawialni. Dorośli już ich nie chcą, a więc nie mają nic przeciwko temu, by używano ich niezgodnie z przeznaczeniem20. To nie wybór i gusty dzieci się liczą. Dzieci jako klasa (a nie są one jednolitą grupą - jedyne, co mają wspólnego, to brak doświadczenia) ani nie lubią baśni bardziej niż dorośli, ani ich lepiej nie rozumieją - i wcale nie wolą ich bardziej od innych rzeczy. Są młode i rosną, i mają zazwyczaj do­skonały apetyt, a więc bez większego trudu przełkną i baś­nie. Tak naprawdę baśnie smakują tylko niewielu dzieciom (i niektórym tylko dorosłym), lecz nawet wtedy nie jest to apetyt wyłącznie na baśnie21. Co więcej, z reguły nie poja­wia się on we wczesnym dzieciństwie bez zewnętrznych bodźców - a jeśli jest wrodzony, to z wiekiem raczej roś­nie niż maleje.
To prawda, że w ostatnich czasach pisze się bądź adap­tuje baśnie głównie na użytek dzieci. Podobnie dzieje się z muzyką, poezją, powieściami czy z podręcznikami do na­uk ścisłych. Niezależnie od tego, jak konieczna byłaby to procedura, wiąże się ona z poważnym zagrożeniem. Przed ostateczną katastrofą ratuje nas jedynie fakt, iż nie cała na­uka i sztuka zostały zepchnięte do pokoju dziecinnego i szkolnej klasy - trafił tam tylko ten przebłysk czy przed­smak spraw dorosłych, który uznano (często błędnie) za stosowny dla dzieci. Jeśli ograniczy się zasięg którejkolwiek dziedziny nauki lub sztuki wyłącznie do pokoju dziecin­nego, narazi się ją na poważne okaleczenie. Piękny stół, dobry obraz czy użyteczne urządzenie (na przykład mikro­skop) pozostawione bez dozoru do użytku dzieci, zostanie w końcu zeszpecone lub zepsute. Tak też i baśnie zesłane do dziecinnego pokoju, odcięte od sztuki w pełni dojrzałej, w końcu ulegną zwyrodnieniu - ich dotychczasowe wy­gnanie dokonało już dosyć spustoszeń.
Nie sądzę więc, aby dziecięcy odbiór stanowił właściwy miernik wartości baśni. Zbiory baśni to ze swej natury stry­chy i lamusy, które tylko przelotny obyczaj zmienił w dzie­cięce bawialnie. Ich zawartość to porzucone w nieładzie i często pokiereszowane rupiecie - mieszanina rozmai­tych okresów, celów i gustów - ale można niekiedy wy­patrzyć wśród nich rzecz o trwałej wartości: stare, niezbyt zniszczone dzieło sztuki, które tylko głupota mogła ongiś odrzucić.
Księgi baśni Andrew Langa to na pewno nie rupieciarnie - podobne są raczej stoiskom na wyprzedaży. Ktoś obda­rzony dobrym okiem do meczy, które wciąż mają jakąś war­tość, przeszedł się po komórkach i strychach uzbrojony w ściereczkę do kurzu. Zbiory Langa są głównie produktem ubocznym jego „dorosłych” studiów nad folklorem i mito­logią - część jego odkryć została przeznaczona na użytek dzieci22. Warto przyjrzeć się temu, jak Lang motywuje swo­ją decyzję.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Pośród tych, którym pozostało jeszcze dość mądrości, J by nie oskarżać baśni o zgubne wpływy, panuje przeświadczenie o istnieniu naturalnego związku...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.