Rozległ się sygnał. Rzucił ją z powrotem na widełki, przyciskając dłonią, jakby w obawie, że sama odskoczy. Na kogo zastawili tę pułapkę? Na niego samego? Skoro przez tak długi czas ani Pekin, ani Shan nie zdradzili im, na czym polegało jego przewinienie, być może postanowili sprokurować takie, które będzie dla nich bardziej zrozumiałe. A może to pułapka na Choje i mnichów? Czego się spodziewali, że do kogo zadzwoni? Do ministra Qina? Do żony, funkcjonariuszki partyjnej, która wymazała ich małżeństwo? Do syna, którego by nie rozpoznał, gdyby kiedyś zobaczył go ponownie?
Jeszcze raz podniósł słuchawkę i wykręcił pięć przypadkowych cyfr.
- Wei - usłyszał obojętny kobiecy głos. Wszechobecne, nic nie znaczące słowo, które wypowiadano, odbierając telefon. Przerwał połączenie i znów wbił wzrok w aparat. Odkręcił mikrofon i znalazł, tak jak się spodziewał, urządzenie podsłuchowe, standardowy model używany przez Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Ono również było częścią jego dawniejszego życia. Mogło być aktywne lub nie. Mogło być zainstalowane ze względu na niego albo stanowić zwykłe wyposażenie wszystkich więziennych telefonów.
Przykręcił mikrofon z powrotem i jeszcze raz obiegł wzrokiem pomieszczenie. Każdy przedmiot zdawał się kryć w sobie dodatkowy wymiar, jakąś zintensyfikowaną realność, jak w oczach konającego. Spojrzał na notatnik, zdumiewając się czystą bielą papieru. Taka biel była czymś obcym we wszechświecie, który zamieszkiwał od trzech lat. Pierwsza strona zawierała spis nazwisk i numerów, pozostałe były puste. Z lekkim drżeniem przewracał kartki, jedną po drugiej, zatrzymując się przy każdej, jakby czytał książkę. Na ostatniej stronie, w górnym rogu, gdzie, jak przypuszczał, raczej nikt nie zajrzy, nakreślił dwie śmiałe linie tworzące ideogram jego imienia. Uczynił to po raz pierwszy od swego aresztowania. Patrzył na nie z nie znaną dotąd satysfakcją. A więc wciąż żyje.
Poniżej zapisał ideogramy imienia swego ojca, po czym, tknięty nagłym poczuciem winy, szybko zatrzasnął notes i zerknął na Fenga, by się upewnić, że sierżant nic nie zauważył.
Gdzieś z zewnątrz doleciał cichy jęk. Może był to wiatr. Może odgłos ze stajni. Shan odsunął notatnik. Pod spodem leżał złożony arkusz papieru - drukowany formularz z nagłówkiem: ZGŁOSZENIE ŚMIERTELNEGO WYPADKU.
Podniósł słuchawkę i wykręcił pierwszy numer z listy. Dzwonił do tutejszego ośrodka zdrowia, szpitala okręgowego.
- Wei.
- Doktor Sung - przeczytał.
- Ma wolne. - Połączenie zostało przerwane.
Nagle zdał sobie sprawę, że ktoś stoi przed biurkiem. Młody, wyższy niż inni jego rodacy, Tybetańczyk w zielonym mundurze personelu obozowego.
- Przydzielono mnie do was, do pomocy przy raporcie - powiedział nieśmiało, rozglądając się po pokoju. - Gdzie jest komputer?
Shan odłożył słuchawkę.
- Jesteście żołnierzem? - W Armii Ludowo-Wyzwoleńczej istotnie było trochę Tybetańczyków, ale rzadko odbywali służbę w Tybecie.
- Nie jestem żadnym... - zaczął urażonym tonem przybysz i urwał w pół zdania. Shan znał tę reakcję. Chłopak nie wiedział, kim jest Shan, i nie potrafił ocenić, jaką pozycję zajmuje w więziennej hierarchii, czy w jeszcze bardziej skomplikowanej hierarchii bezklasowego chińskiego społeczeństwa. - Właśnie zakończyłem dwuletni okres reedukacji - oświadczył sztywno. - Nadzorca Zhong okazał mi życzliwość, zaopatrując mnie z tej okazji w ubranie.
- Dlaczego byliście reedukowani?
- Nazywam się Yeshe.
- Ale wciąż jesteście w obozie.
- O pracę jest trudno. Poprosili mnie, żebym został. Zakończyłem reedukację - powtórzył z naciskiem.
Shan zaczął rozpoznawać w jego głosie pewien poddźwięk, znamionujący spokój i dyscyplinę.
- Studiowaliście w górach? - zapytał.
Znów urażony ton.
- Z woli narodu umożliwiono mi studia na uniwersytecie w Chengdu.
- Miałem na myśli gompę.
Yeshe nie odpowiedział. Przeszedł na tył pomieszczenia i ustawił krzesła w półokrąg, jak gdyby przygotowując salę na tamzing.
- Dlaczego zostaliście? - zapytał Shan.
- W zeszłym roku dostali nowe komputery. Nikt z personelu nie umiał ich obsługiwać.
- Wasza reedukacja polegała na obsłudze więziennych komputerów?
Wysoki Tybetańczyk wydął usta.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Wrócił do telefonu i podniósł słuchawkę...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.