W Polsce kłócili się z mniejszym zapałem.
I dopiero rozpaczliwe, nieopanowane ziewnięcie Marianne położyło kres znakomi-
tej rozrywce. Alicja zerwała się z miejsca natychmiast, demonstracyjnie okazując troskę 118
wyłącznie o nią z całkowitym pominięciem Włodzia. Włodzio mógł teraz nosić węgiel albo rąbać drzewo, albo najlepiej zrobić pranie, ale Marianne był zmęczona, Marianne
musiała się położyć i odpocząć. Marianne musiała iść spać!.,.
W tym samym momencie Zosia zorientowała się, że Pawła ciągle nie ma. Z kolei
Włodzio poszedł w zapomnienie. Pawłem zdenerwowałyśmy się wszystkie trzy.
— Gdzie on siÄ™ plÄ…cze do tej pory? Czy mu siÄ™ coÅ› nie staÅ‚o?
Uczyniłam przypuszczenie, że pojechał na dworzec główny do Kopenhagi.
— To już nie wróci — powiedziaÅ‚a Alicja dość grobowo, nie wiadomo dlaczego
rzucajÄ…c WÅ‚odziowi wrogie spojrzenie. — Dochodzi dwunasta, nie zÅ‚apie ostatniego
pociągu o dwunastej dwadzieścia.
— ZÅ‚apie, pojechaÅ‚ już dawno. . .
— Ale on nie miaÅ‚ pieniÄ™dzy na bilet! — jÄ™knęła Zosia. — Ja mu daÅ‚am tylko na
kawÄ™!
— To przyjedzie na gapÄ™. . .
Włodzio i Marianne wykazywali tak nikłe zainteresowanie tematem, że aż było to
prawie nieuprzejme. Marianne już od dłuższej chwili nie kryła zmęczenia, a Włodzio,
119
po wybuchu wigoru, zaczął ziewać wręcz przerażająco. Istniało prawdopodobieństwo, że wywichnie sobie szczękę. Trzeba było koniecznie coś z nimi zrobić. Rozwścieczona
i zdenerwowana Alicja zostawiła ich z półprzytomną niemal Zosią i wyciągnęła mnie
do atelier.
— SÅ‚uchaj, jak ich ulokować? Rany boskie, gdzie ten PaweÅ‚?. . . Gdzie on siÄ™ po-
dział? Zaczynam się denerwować. . . Co zrobić?
— Nie wiem. Najpierw pozbyć siÄ™ WÅ‚odzia i Marianne, dÅ‚ugo już nie wytrzymajÄ….
Gdzie ich zamierzałaś położyć?
— Albo w tamtych maÅ‚ych pokojach, ale tam Å›piÄ… Zosia i PaweÅ‚. . . Gdzie ten PaweÅ‚?
Albo tam, gdzie ty. . .
— Aha, rozumiem. To znaczy, że mam siÄ™ przenieść na katafalk. O, pardon, chcia-
łam powiedzieć na pomnik. . .
— ZgodziÅ‚abyÅ› siÄ™?
— Po pierwsze nie widzÄ™ innego wyjÅ›cia, a po drugie nie mam wÅ‚aÅ›ciwie nic prze-
ciwko temu. Dobrze, że Elżbieta się wyprowadziła. Mogę tu nawet zostać na stałe. Lubię dużą przestrzeń.
120
— I nie bÄ™dzie ci przeszkadzaÅ‚o, że tu jest bezpoÅ›rednie wyjÅ›cie do ogrodu?
— Przeciwnie. LubiÄ™ bezpoÅ›rednie wyjÅ›cia. A poza tym moja maszyna też tu nie
będzie nikomu przeszkadzała.
— Chcesz pisać?
— Aha.
Alicja się nagle zainteresowała.
— NowÄ… książkÄ™?
— Nie, listy. KorespondencjÄ™ do ukochanego mężczyzny.
— Co ty powiesz, nie minęło ci?
— Raczej mam wrażenie, że siÄ™ pogÅ‚Ä™bia.
— A, wÅ‚aÅ›nie! MiaÅ‚aÅ› mi powiedzieć, kto to jest!
— I naprawdÄ™ uważasz, że to jest najodpowiedniejsza chwila?! MiaÅ‚aÅ› powiedzieć,
o co chodzi z tą ciotką Thorkilda. Marianne i Włodzio przeszkodzili. Miałaś położyć
spać Marianne i Włodzia. Zginął Paweł. . .
— O rany boskie! — powiedziaÅ‚a z irytacjÄ… Alicja. — Jeszcze ta ciotka! Nie masz
pojęcia, jaki ja mam z tym problem! Zaraz, Włodzio i Marianne. . .
121
— PoÅ›ciel — powiedziaÅ‚am z rezygnacjÄ…. — Zabieraj to co dla nich z tego barÅ‚ogu, a ja przyniosÄ™ swojÄ…. PoÅ›pieszmy siÄ™, bo inaczej ci padnÄ… przy stole.
— Nonsens, WÅ‚odzio ziewa na zÅ‚ość, żeby pokazać, że go moje zdanie nic nie ob-
chodzi. . .
Włodzio i Marianne na ostatnich nogach udali się na spoczynek. Zosia doszła do
stanu całkowitej niepoczytalności, obie z Alicją z największym trudem powstrzymywa-
łyśmy ją od pójścia na poszukiwania w niewiadomym kierunku, kiedy zaginiony Paweł
pojawił się nagle w drzwiach od ogrodu.
Wyglądał tak, że różne okrzyki zamarły nam na ustach. Odzież miał w pożałowa-
nia godnym stanie, we włosach jakieś zielsko i gałęzie, na policzku szramę, w oczach
dziwne błyski, a w rękach rozprutą torbę z kawą, zawiniętą w chustkę do nosa.
— ÅšledziÅ‚em kogoÅ›! — zawoÅ‚aÅ‚ dramatycznie, uprzedzajÄ…c przewidywane wyrzuty.
— Kogo? — spytaÅ‚yÅ›my wszystkie trzy równoczeÅ›nie, chociaż niewÄ…tpliwie każda
z nas pierwotnie zamierzała powiedzieć zupełnie co innego.
— Nie wiem. Zdaje siÄ™, że ktoÅ› siÄ™ tu czaiÅ‚, ale nie wiem kto, bo uciekÅ‚ samochodem!
122
— Czy ty sobie nie zdajesz sprawy z tego, co ja tu przeżywam?! — krzyknęła Zosia rozdzierajÄ…co. — Jak ty wyglÄ…dasz?! Czy ty nie masz sumienia.,.?!
— Gdzie siÄ™ czaiÅ‚? — spytaÅ‚a równoczeÅ›nie Alicja nieufnie.
— Jakim samochodem? — zainteresowaÅ‚am siÄ™ mimo woli.
Paweł usiłować odpowiadać na wszystkie pytania naraz. Zosia robiła awanturę,
utrudnioną koniecznością zachowania ciszy ze względu na gości. Alicja wydarła Paw-
łowi kawę razem z chustką do nosa. Paweł otrząsał z siebie zielsko.
— Nie wiem, jak wyglÄ…daÅ‚, ciemno byÅ‚o — mówiÅ‚ z zapaÅ‚em. — No wiem, wiem,
że się denerwujesz, przecież nic mi się nie stało! Nie napadł mnie, w ogóle się do nie-go nie zbliżałem! Tu, za tymi drzewami, jak wracałem. . . Usłyszałem, że się coś rusza, i byłem ciekaw. . . O rany boskie, co mi się miało stać?! Zdaje się, że zaglądał do środka, a potem uciekł tędy, przez ogród, na ulicę, o mało sobie oka nie wydłubałem tą gałę-
zią od śliwki. . . No ale nie wydłubałem sobie przecież!. . . Nie wiem, czy kobieta, był
w spodniach. Po tych uliczkach do stacji, przez jakieś cudze ogrody, przez coś przela-złem. I w końcu zginął mi z oczu, i usłyszałem, że rusza samochodem, nie wiem jakim,
123
w ogóle go nie widziałem, tylko słyszałem. Osobowy. Jak się wydostałem na ulicę, to już go nie było, a za to ja nie wiedziałem, gdzie jestem.
— No i gdzie byÅ‚eÅ›?
— CaÅ‚kiem gdzie indziej. Na drugim koÅ„cu Allerød.
— Przecież leciaÅ‚eÅ› po tych zaroÅ›lach do stacji?
— Ale on przeÅ‚azi okrężnÄ… drogÄ…, najpierw do stacji, a potem w tÄ™ drugÄ… stronÄ™,
bliżej autostrady, ale w ogóle to daleko. Od razu wróciłem, jak tylko odjechał!



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  z ZosiÄ… sÅ‚uchaÅ‚yÅ›my z nadzwyczajnÄ… uciechÄ… i zainteresowaniem, wtrÄ…cajÄ…c siÄ™ raczej rzadko i tylko w celu dolania oliwy do ognia, który, jak siÄ™...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.