|
Kolacja przebiegała w miłym nastroju, goście na bigosie się nie znali, więc chwalili go zupełnie szczerze, i następne kłopoty wyłoniły się dopiero pod koniec...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
Walka z odorem nie pozwoliła nam przygotować wszystkiego w pełni. Kawa, ciasteczka, śmietanka, desery, ekspres, filiżanki i inne niezbędne utensylia wciąż jeszcze znajdowały się w kuchni. Trzeba było przenieść je nieznacznie do pokoju na długi stół przed kanapą i nie było jak. Stół jadalny, rozsunięty częściowo pomiędzy pokojem i kuchnią, uniemożliwiał komunikację. Miało być co prawda swojsko i swobodnie, ale też i wytwornie. Zamieszanie, polegające na przełażeniu przez Pawła, względnie podawanie sobie wszystkiego nad głowami biesiadników, było wykluczone. - Zosiu, tamtędy - powiedziała Alicja półgębkiem, przytakując równocześnie wypowiedziom Herberta. - Przez łazienkę i tamten pokój... Zosia swobodnym ruchem przesunęła nieco zasłonę, żeby uniemożliwić wgląd w głąb kuchni, i zniknęła w drzwiach łazienki z ekspresem do kawy. Wdałam się w ożywioną francuską konwersację z Anne Lize i kopnęłam Pawła pod stołem. Paweł zmył się nieznacznie, przechyliłam się na krześle do tyłu i ujrzałam, że odbiera od Zosi w przeciwległych drzwiach zastawę do kawy. Z niejakim trudem, ale jednak wszystko grało. - W porządku - mruknęłam do Alicji. - Zosia nakrywa... - Powiedz jej, że świece są w kufrze, z lewej strony... Przyświadczyłam Anne Lize, że moda na buty jest teraz okropna, i kiwnęłam nieznacznie na Pawła. - Weźcie świece z kufra... - Już jest wszystko, można kończyć - zaraportował Paweł. - Tylko tych łakoci brakuje. - Zaraz, jeszcze deser. Usiądź i udawaj, że wszystko w porządku... Alicja wśród licznych dowcipów na temat spadku podprowadzała Herberta. Przy lodach osiągnęła swój cel, mianowicie z własnej inicjatywy zgłosił chęć włączenia się w sprawę. Z ulgą mogłyśmy wstać od stołu i przejść do salonu na kawę. - Ciasto, czekoladki, te tam takie - szepnęła Zosia, nerwowo usuwając naczynia - Którędy?... - Tą samą wytworną drogą, przez wychodek - odparła Alicja. - Stół się złoży później... Okrężną i nieco oryginalną trasą, przez łazienkę, wychodek, korytarzyk i sąsiedni pokój, wpłynęły na stół przysmaki. Intensywna woń kawy zmieszała się wdzięcznie ze straszliwym odorem, wydobywającym się z kanapy. Herbert i Anne Lize zaczęli kichać dziwnie często. Niepojętym sposobem rozumiałam po duńsku znacznie więcej niż przed laty. Zaniechałam zabawiania arystokratycznej damy, odstąpiłam ją Zosi, i zaczęłam się przysłuchiwać rozmowie Alicji z Herbertem. - Rodzice uprzątnęli już wszystko z poddasza - mówił Herbert. - I znaleźli twoje rzeczy. Jest tam jakaś twoja paczka, prosili, żebym ci powiedział. Może będziesz chciała ją zabrać? - Moja paczka? - zdziwiła się Alicja. - Możliwe. Ciekawe, co w niej jest. Zadzwonię i zabiorę przy okazji. Herbert potrząsnął głową. - Będzie ci trudno, bo oni są teraz w Humblebaek. Ale mogę ją wziąć i przywiozę ci, jak się zobaczymy. I tak musimy się spotkać jutro albo pojutrze w sprawie tego spadku... Alicja wyraziła zgodę i wdzięczność. Wtrąciłam się do rozmowy, żądając tłumaczenia, nie byłam bowiem pewna, czy dobrze rozumiem. Okazało się, że dobrze. - Jeżeli coś leży w pralni na placu Świętej Anny, to leży tam od pięciu lat - powiedziałam ze zgorszeniem. - Co, u Boga Ojca, takiego mogłaś tam zostawić ładnie zapakowane i nawet nie zauważyłaś braku? - Sama jestem ciekawa - odparła Alicja. - Tylko dlatego chcę to odzyskać, bo już pewno mi nie jest potrzebne... Późnym wieczorem goście opuścili dom, wylewnie dziękując za przyjęcie i kichając co drugie słowo. Smród w przedpokoju panował wzmożony, bo butelkę z resztką rozpuszczalnika Zosia w pośpiechu postawiła zaraz za drzwiami pralni. Alicja odprowadziła Herberta z małżonką do samochodu. - Czy ten spadek wart jest chociaż tylu zachodów? - powiedziałam z powątpiewaniem. - Ciekawe, jak to podziała na ten ich katar - powiedział Paweł w zadumie. - Leczniczo czy wręcz przeciwnie? - Weź tę butelkę i postaw na górze - zażądała Zosia. - Niech wreszcie przestanie tu śmierdzieć. Nie będziemy już niczego myły. Paweł nie zdążył spełnić polecenia, zadzwonił bowiem telefon. Podniósł słuchawkę. - Chwileczkę - powiedział i odłożył ją na biurko. - Pan Muldgaard dzwoni. Alicja! Do ciebie!... Na czas jej rozmowy z panem Muldgaardem zawiesiliśmy inne czynności. Pan Muldgaard, powiadomiony przez nią wcześniej o wczorajszej próbie kontaktu z panią Hansen, relacjonował teraz rezultaty swoich dociekań. - No i chała - powiedziała Alicja, rozłączając się po bardzo długim czasie. - Nadal nic nie wiadomo. Chociaż chwilami mam wrażenie, że on coś przed nami ukrywa. - Byłoby dziwne, gdyby nie - zauważyłam. - Każda policja coś ukrywa. Co mówił, oprócz tego, co ukrywał? - Anita na wczorajszy wieczór nie ma alibi. Roj nie ma alibi, Jens dzwonił nie od siebie, tylko od jednego znajomego, u którego był akurat jakiś gość, cudzoziemiec, który się policji już dawno nie podoba, nie powiedział dlaczego. Też słyszał i mógł wyciągać wnioski. Zdjęcia robili, owszem, ten samochód to był mercedes, w środku siedziała osoba w dużych okularach i w kapeluszu na oczach, a ten, co wysiadł, mógł być tym kudłatym, który tu się kręcił, albo nie. Pytał, czy nie dostałam rachunku za strzyżenie żywopłotu. Nie przyszło nic takiego? Wszyscy zgodnie oświadczyliśmy, że nie przyszło.
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- Lecz, ¿eœcie w rzeczy naród wcale dziki, Wiêc, gdy wam rz¹dziæ siê marzy, Skosztujem królów, potem Republiki, Potem po trosze Cesarzy,Potem sprobujem upaœæ co siê...
- Tak więc w swojej długiej wędrówce poprzez pokolenia przeciętny gen spędza w przybliżeniu połowę czasu, przebywając w ciałach samców, a drugą połowę w...
- Po prowadzonych na grecką modłę, a więc nie kończących się dysputach zdecydowaliśmy, że dzisiejszego wieczoru zbiorą się wszyscy Grecy z mułami,...
- zachowanie będzie obracało się przeciwko dziecku i będzie traktowane jako przejaw tego upośledzenia, a więc może być powodem odtrącenia go, odizolowania od...
- Ja, jak wiesz, opiekowałem się dziećmi, bo one były najbardziej bezbronne i pierwsze ginęły (nie mogły pracować, więc były niepotrzebne)...
- Trudno by³o zakwalifikowaæ Adama do konkretnej klasy, postanowiono wiêc, ¿espêdzi jeden dodatkowy rok w Cornish, zanim pójdzie do szko³y œredniej...
- Ci dwaj lub trzej, o których mówił Jezus, więc nieliczni, którzy będąc razem tworzą wspólnotę miłości, podporządkowani są systemowi władzy kościelnej,...
- – WiÄ™c leży martwa gdzieÅ› na poÅ‚udniowym brzegu jeziora – rzekÅ‚ nizioÅ‚ek...
- moglibyśmy zastosować układ angielsko-polski, a więc uczyć się biernego
rozpoznawania angielskich wyrazów...
- — Pojedziesz na poÅ‚udniowy zachód? — ChÅ‚opak nie odpowiedziaÅ‚, wiÄ™c tamten
mówił dalej...
|
|