|
Na dziedzińcu, na którym trzymano drewno, wrażenie powróciło, znowu czuł, że ktoś tam jest...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
Że jakieś oczy podglądają go zza wysokich sągwi porąbanego drewna, ułożonych w wysokich szopach, że ktoś zerka na niego ukradkiem spomiędzy stert wysuszonych szczap i desek po przeciwległej stronie dziedzińca, przed warsztatem cieśli, teraz zamkniętym na głucho. Za nic nie chciał rozglądać się dookoła, nie chciał się zastanawiać, jak to możliwe, by jedna para oczu mogła się przemieszczać z miejsca na miejsce tak szybko, jakim cudem pokonała otwarty dziedziniec, od szopy do warsztatu, nie wykonawszy żadnego zauważalnego ruchu. Był pewien, że tych oczu jest tylko dwoje. "Wyobraźnia. A może już popadłem w obłęd." Przeszył go dreszcz. "Jeszcze nie. Światłości, błagam, jeszcze nie." Ze sztywno wyprostowanymi plecami przekradł się przez dziedziniec, a niewidzialny obserwator ruszył w ślad za nim. W ciemnych korytarzach płonęło zaledwie kilka pochodni z sitowia, a oczy były wszędzie, w spichlerzach, pełnych korców suszonego grochu i fasoli, zastawionych półkami z pomarszczoną rzepą i burakami albo beczkami z winem, kadziami z soloną wołowiną i dzbanami, ale czasami szły za nim, czasami czekały na niego w środku. Ani razu nie usłyszał niczyich kroków prócz własnych, ani razu nie usłyszał trzasku drzwi, chyba że sam je otworzył i zamknął, ale oczy były wszędzie. "Światłości, popadam w obłęd." Otworzył kolejne drzwi i wypłynęły stamtąd ludzkie głosy, ludzki śmiech, wlewąjąc weń ulgę. Tu nie będzie żadnych niewidzialnych oczu. Wszedł do środka. Połowa pomieszczenia była po sam sufit zastawiona worami z ziarnem. W drugiej części, pod jedną z nagich ścian, klęczało półkolem kilku ludzi. W oczy rzucały się skórzane kaftany i włosy przycięte równo wokół głowy, wskazując, że to zwykli posługacze. Ani kępek na czubkach czaszek, ani strojów służby usługującej przy pańskim stole. A więc nikogo, kto mógłby go przypadkiem zdradzić. "A jeśli umyślnie?" Na tle cichego gwaru głosów rozległ się grzechot kości do gry, a ten, który je rzucił, zaniósł się ochrypłym śmiechem. Grającym przypatrywał się Loial; pogrążony w zamyśleniu pocierał podbródek palcem grubszym od ludzkiego kciuka, głową nieomal dotykał krokwi zawieszonych w odległości prawie dwu piędzi ponad głowami pozostałych. Żaden z graczy nawet na niego nie zerkał. Na Ziemiach Granicznych, i nie tylko, widok Ogira nie był czymś powszednim, jednakże tu ich znano i akceptowano, a Loial przebywał w Fal Dara dostatecznie długo, by jeszcze prowokować jakieś komentarze. Ogir zapiął po szyję swą ciemną tunikę ze sztywnym kołnierzem i rozkloszowanym dołem, sięgającym cholew wysokich butów, jedna z wielkich kieszeni była mocno wybrzuszona i obciążona czymś bardzo dużym. Na ile Rand go znał, były to z pewnością książki. Loial za nic nie chciał się oddalić od książek, nawet jeśli teraz jego uwagę pochłonęła gra w kości. Wbrew wszystkiemu Rand mimo woli uśmiechnął się. Loial często tak na niego działał. Wiedział tak dużo o jednych rzeczach i tak niewiele o innych, a najwyraźniej chciał wiedzieć wszystko. Rand jednak pamiętał, że pierwszy raz, gdy zobaczył Loiala, z tymi jego uszami, z których sterczały kępki włosów, brwiami, które podrygiwały jak długie wąsy i nosem przesłaniającym nieomal całą twarz - wydawało mu się, że widzi trolloka. Nadal się tego wstydził. Ogir i trolloki. Myrddraal i stwory wyskakujące z ciemnych zakamarków baśni opowiadanych nocami. Stwory z opowieści i legend. Tak właśnie o nich myślał przed wyjazdem z Dwu Rzek. Jednakże od czasu opuszczenia domu widział tyle wcielonych opowieści, że nie mógł być już pewien niczego. Aes Sedai i niewidzialni obserwatorzy, wiatr, który chwytał i nie puszczał. Uśmiech na jego twarzy zbladł. - Wszystkie opowieści są prawdziwe - powiedział cicho. Loial zastrzygł uszami i obrócił głowę w stronę Randa. Gdy zobaczył, że to on, jego twarz oblał szeroki uśmiech i natychmiast do niego podszedł. - Ach, tu jesteś. - Głos Loiala brzmiał jak głuche buczenie trzmiela. - Nie widziałem cię na powitaniu. To było coś, czego nigdy przedtem nie widziałem. Tych dwóch rzeczy. Ceremonii Powitania w Shienar i Zasiadającej na Tronie Amyrlin. Wygląda na zmęczoną, nie uważasz? Pewnie niełatwo zasiadać na Tronie Amyrlin. To pewnie coś jeszcze gorszego niż bycie Starszym, jak domniemuję. Urwał z wyrazem zamyślenia na twarzy, jednak tylko dla zaczerpnięcia oddechu. - Powiedz mi, Rand, czy ty też znasz tę grę? Oni tu grają w coś prostszego, używają tylko trzech kości. My w stedding używamy czterech. Oni nie chcą ze mną grać, wiesz? Mówią tylko: "Chwała Budowniczym" i nie chcą robić ze mną zakładów. Moim zdaniem to niesprawiedliwe, nieprawdaż? Używają dość małych kości... - marszcząc twarz przyjrzał się swoim dłoniom, tak wielkim, że mogłyby obłapić całą ludzką głowę... - ale ja i tak uważam... Rand chwycił go za ramię i wszedł mu w słowo. "Budowniczowie!"
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- Na miejscach najszczęśliwszych, w najsmutniejszym stanie! Gdybyś
wziął martwy kamień, z którym igra dziecię,
I gdybyś z tym kamieniem obchodził...
- Przy którym œwiec¹ gêste kutasy jak kity,Z jednej strony z³otog³ów w purpurowe kwiaty,Na wywrót jedwab czarny, posrebrzany w kraty;Pas taki mo¿na równie...
- Na szczęście — przypomina nam Bateson — jest jeszcze trzeci układ, w którym rozgrywać się może współoddziaływanie pomiędzy obiema grupami: układ...
- Na prze³omie roku 1906 i 1907 amerykañski filozof William Jameswyg³osi³ w Bostonie i w Nowym Jorku cykl wyk³adów, w którym przed-stawi³ koncepcje „tak zwanego...
- czêœciej oficerowie, którym zarzucano przynale¿noœæ do szyickiej opozycji, sympatie prokurdyjskie lub przynale¿noœæ do Irackiej Partii Komunistycznej...
- telekomunikacyjnych i urz¹dzeñ telekomunikacyjnych, dotycz¹ce ichprzystosowania do wype³niania przez operatorów obowi¹zku, o którym mowa wart...
- rego wyrasta ku słońcu źdźbło, opowiada o cudach mocy słowa, wypo-wiedzianego przez Tego, o którym w Piśmie Świętym jest powiedziane:
„Bo on rzekł...
- Drzwi, przed którymi się zatrzymała, były starą rzeźbioną ptytą tajlandzkiego teku, chyba przepiłowaną na połowy, żeby zmieściła się w niskim otworze...
- kosztem wszelkich zdrowych tworów życia, nadużywa imienia Boga: „Królestwem Bożym" nazywataki stan rzeczy, w którym to właśnie kapłan określa...
- Pośród tych, którym pozostało jeszcze dość mądrości, J by nie oskarżać baśni o zgubne wpływy, panuje przeświadczenie o istnieniu naturalnego związku...
|
|