Ellna skrzywiła się.
– Ja też nie jestem zadowolony, magistra, ale skoro musimy walczyć, musimy być przygotowani na wygraną. – Dorrin się zastanawiał, czy kiedykolwiek będzie zdolny uniknąć ujawniania niepokojących informacji. Czy istnienie jego statku odwiedzie białych magów od ich zamiarów? Wątpił w to. Czy jego statek zawróci całą flotę? Nie bez większej liczby rakiet... i szczęścia, chyba że sami magowie postanowią zawrócić.
– Pozostawimy tę decyzję w twoich rękach – dodał gładko Videlt, odgarniając z czoła długie brązowe włosy. – Ja chciałbym tylko przejść po... twoim mieście... sam.
– Jak sobie życzycie.
Ellna spojrzała na kolegów z Rady.
– Spotkamy się przed południem w kapitanacie. Stamtąd odjeżdża powóz pocztowy. – Odwróciła się i poszła w stronę pustego magazynu.
Videlt ruszył wzdłuż portowego muru, jakby chciał okrążyć wschodni brzeg. Dorrin i jego ojciec zostali na nabrzeżu.
– Jak zamierzasz nazwać swoje miasto? – zapytał po chwili Oran.
– Nie rozmawialiśmy o tym. Mówimy po prostu Południowy Kraniec.
– To naprawdę koniec wyspy.
– Masz jakieś propozycje? – zaciekawił się Dorrin.
– A może Nylan, po pierwszym kowalu Ryby?
– Dla mnie nie ma problemu, ale chciałbym zapytać kilkoro pozostałych, na przykład Yarrla, Liedral i Reisę. Poza tym nazwy nie były najważniejsze.
– Wiem. Kyl mówił, że zbudowałeś statek do połowy i nawet nie pomyślałeś o nazwie dla niego.
– Chyba bardziej interesowały mnie rezultaty niż nazwa.
– O tym też wiem. – Z głosu Orana zniknęło wcześniejsze napięcie i cierpkość. – Chodźmy do twego domu. Opowiedz mi o mieście... i ludziach.
Ruszyli w głąb lądu, mijając budynek kapitanatu.
– To dla mistrza portu, Reisy. Jest dawną wojowniczką z Southwind...
– Ta jednoręka kobieta?
– Tak. Szkoliła też naszych żołnierzy.
– Macie uzbrojonych żołnierzy?
– Niewielu. Jak dotąd ledwo dwa szwadrony. Ona dowodzi jednym, a Kadara drugim... a raczej dowodziła, albo będzie, później.
Skręcili do dwóch następnych budynków stojących na wprost zbrojowni i terenów ćwiczebnych.
– To należy do Yorda. Jest bednarzem i wyplata kosze... chyba pochodzi spoza Feyn. A to – Dorrin wskazał ręką – należy do Alerka. To handlarz wełną. Zapytałem go, dlaczego chce zbudować dom tutaj, skoro większość pasterzy i owiec jest na drugim końcu wyspy. Powiedział, że chce być tam, gdzie będzie handel. – Młodszy mężczyzna roześmiał się. – Ma też większy skład na Krańcu Lądu.
Minęli mały dom, gdzie dekarze kładli dachówki. Pergun przerwał wydawanie poleceń i pomachał im, po czym powrócił do rozmowy.
– To Pergun. Był pomocnikiem w tartaku w Diev, ale to właśnie on wykonał większość budynków. Pomagał mi budować mój dom w Diev.
Oran patrzył, jak konny dźwig podnosi drewniany szkielet i ustawia go na kamiennych fundamentach.
– Nie przypominam sobie, żebym widział coś takiego przy pracy.
– Wymyśliłem to w Diev, kiedy nie stać mnie było na pomoc w stawianiu ścian.
Przystanęli dalej na zboczu. Następny skromny dom, stojący trochę w cieniu, ze śladami szronu, okalały schludne kamienne krawężniki, prowadziła doń kamienna ścieżka. Frontowe okna miały zamknięte okiennice, ale boczne były już oszklone, a żaluzje odsunięte. Z komina unosiła się cienka smużka białego dymu. Dalej ciągnęło się zaorane pole.
– To dom Kadary. Mieszka z nią Rylla, ta starsza uzdrowicielka. Zazwyczaj nadal jadamy razem. W ten sposób ludzie mają więcej czasu na pracę.
W połowie drogi na wzgórze mag pogody odwrócił się i spojrzał na zimną zieleń Oceanu Wschodniego.
– Masz stąd piękny widok.
– Tak. – Dorrin żałował, że nie ma więcej czasu, aby się nim cieszyć.
Poszli do domu Dorrina, w stronę drzwi kuźni, skąd rozchodził się w chłodnym powietrzu dźwięk młotów i zgrzyt szlifierki.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  – Niektóre z nich przeznaczone są do przebijania kadłuba – dodał Dorrin...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.