.. — rzekł Biodruś coraz bardziej zakłopotany. — Panowie, widzę, nerwowi. Ano dziwić się trudno... panowie odpowiadają... ale co robić... woda żywioł... z żywiołem to nie przelewki... a rzeka okrutna, co zabierze, nie zwraca... zrozumieć trzeba.
— Dosyć!... — wykrzyknął pan kierownik.
— Oj, nerwowo tutaj... — zakaszlał Biodruś — nerwowo. Zaraz... który z panów jest panem Majeranem?
— To... ja — wysunął się do przodu pan Majeran.
— Więc to pan... nie wygląda pan groźnie — zachichotał Biodruś.
— Panie Biodruś — zasapał z oburzeniem pan Waligóra. Brakowało mu tchu. — Jeśli pan przyszedł tu żartować z wychowawców, to wybrał pan niestosowną porę.
— Ooo, surowo tutaj... surowo — pokręcił głową Biodruś — ludzie prawdę mówili.
— Proszę wyjść! — krzyknął kierownik. — Pan sobie podpił. My nie mamy zamiaru wysłuchiwać pańskich opinii.
— Niechże mnie Bóg broni, żebym miał pić w taką porę — podniósł ręce do góry Biodruś — chociaż nie jestem od tego... i gdyby teraz panowie cokolwiek na rozgrzewkę, to bym się nie pogniewał, bom przemókł do kości.
— To są kpiny — zachrypiał wzburzony Struć. — Pan szydzi z naszego nieszczęścia. Czy po to pan tu przyszedł?
— Zachowaj Boże. Ja, że tak powiem, w poselstwie od chłopaków.
— Co?! Co? Od kogo?
— Od chłopaków — powtórzył spokojnie Biodruś.
— Więc oni żyją?
— Do diabła, co też panowie... — skrzywił się zgorszony Biodruś — dlaczego nie mieliby żyć?
Wychowawcy zaniemówili. Słowa nie mogli wykrztusić.
— Dopiero teraz pan mówi?! — wykrzyknął wreszcie pan Struć do głębi wzburzony.
Biodruś popatrzył na nich ze zdumieniem.
— Zaraz... panowie... zaraz, zaczynam rozumieć, więc panowie myśleli... — roześmiał się. — Oj... nerwowo tu... nerwowo. Chłopaki mieli rację, że mnie w te pędy wysłali. Otóż mam uspokoić panów i powiedzieć, żeby się panowie wychowawcy nie trapili, bo... zaraz, choroba, ja to mam zapisane — wyciągnął z zanadrza kartkę, odsunął daleko od oczu i odczytał powoli: — „...nie było trzynastego występku”. Tak właśnie kazali powiedzieć: „trzynastego występku”, osobliwie panu Majeranowi. Nie bardzo się na tym wyznaję, ale to miałem powiedzieć i zaświadczyć urzędowo... Bez tego baliby się wrócić... To tyle od nich, a od wsi... to ja, panowie, przyszedłem uścisnąć dłoń... i podziękować jako wychowawcom... Jutro rano, jak się ze wszystkim uspokoi, przyjdą tutaj przewodniczący Buras i sekretarz Oliwa, i prezes KR-u Pędzik też przyjdzie... Już by dzisiaj przyszedł, ale się suszy, a galant chce przyjść i też uścisnąć dłoń, więc na razie to niech Biodruś uściśnie i podziękuje.
— Za co?... — wyszeptał osłupiały kierownik.
— No, za chłopaków, że nieszczęście od nas odsunęli.
— Jakie nieszczęście?
— Że nas nie zalało, panowie. Że nas nie zalało.
— A cóż oni takiego zrobili?
— Zaraz opowiem... Więc, proszę panów, to było tak: wysoka fala niespodziewanie na wał uderzyła... Oni byli akurat w lesie koło wału. Patrzą, jeszcze nie pada, a pod nogi struga im jakaś płynie. Bystre chłopaki od razu zrozumieli, co się święci. Biegną na wał. A tam zrobiła się mała wyrwa i woda cieknie. Więc zrzucili koszule, bo bali się je zabrudzić, jako że tu surowo, panowie, oj, surowo, i dalej kamieniami i darnią zatykać. Rozebrali kopiec graniczny z kamieni i w try -miga dziurę zatkali. A potem, co tchu pobiegli do wsi alarmować...
— Rozumiem... — szepnął pan Struć — musieli w zdenerwowaniu zapomnieć o tych koszulach, ale swoją drogą powinni mnie uprzedzić, zanim pobiegli.
— Oj, dobrze, że nie tracili czasu... woda wali, podmywa, wyrwa, co sekundę się powiększa. Za parę minut to i ratować nie ma co. A tak przybiegliśmy z siekierami i łopatami, umocniliśmy wszystkie słabe miejsca. Osobliwie koło mostu, dwa kilometry w górę rzeki. Chłopaki nie chcieli wracać na kolonię „bez usprawiedliwienia”, jak powiadali, bo bali się, że nikt im nie uwierzy i będą ich posądzać o trzynasty występek. Myśmy też woleli ich nie puszczać w taką burzę, bo do kolonii daleko i mogliby zabłądzić w tej ulewie i zaćmie. Więc trzymaliśmy ich przy sobie, i nie powiem... dużo nam pomogli.
— A więc to dlatego ich nie znaleźliśmy — uśmiechnął się pan Majeran. — Oni pracowali z wami w górnym biegu rzeki... a myśmy, mój Boże, szukali ciał raczej w biegu dolnym. Myśleliśmy, że ich zniosło w dół.
— Tak to chyba było... — powiedział Biodruś i spojrzał zdziwiony na pana Majerana. — Co panu... czemu pan tak zbladł?
— Nic... nic... już nic... — pan Majeran otarł czoło chusteczką i uśmiechnął się słabo.
— Jest to rodzaj osłupienia pedagogicznego — zażartował pan Waligóra.
— Nie rozumiem... — powiedział Biodruś.
— Nie szkodzi — szepnął Majeran. — Panie Biodruś, czy można pana uściskać? — rzekł niespodziewanie i nie czekając na pozwolenie, serdecznie uścisnął Biodrusia.
— Ależ, co znowu, panie wychowawco, co pan... — wyrwał się przerażony chłopina. — Nie jestem panną na wydaniu, jestem chłopem z wąsami. Niech mnie pan puści... Panie kierowniku, co ten pan tu wyprawia ze mną?
— Niech pan wybaczy panu Majeranowi — roześmiał się kierownik — widzi pan, panie Biodruś, tu się rozgrywało coś, hm... w rodzaju biegu pedagogicznego z przeszkodami.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Szybciej, na miłość boską! Pan wie coś o nich?!— Nie wiem, jak to powiedzieć...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.