– Spalić! dobro zabrać!
Ale dziad, który dotąd głowę miał spuszczoną na piersi, podniósł ją i rzekł:
– Ej, ditki, nie chodźcie wy na komisarski dwór i nie palcie go, bo będzie łycho. Kniaź tu
może gdzie blisko z wojskiem krąży; łunę zobaczy, to przyjdzie i będzie łycho. Lepiej wy
mnie jeść dajcie i nocleg pokażcie. Siedzieć wam cicho, nie hulaty po pasikam.
– Prawdu każe! – odezwało się kilka głosów.
– Prawdu każe, a ty, Maksym, durny!
– Chodźcie, ojcze, do mnie na chleb i sól, i na miodu kwaterkę, a podjecie, to pójdziecie
spać na siano do odryny – rzekł stary chłop zwracając się do dziada.
Zagłoba wstał i pociągnął Helenę za rękaz świtki. Kniaziówna spała.
– Zmordowało się pacholę, to choć i przy młotach usnęło – rzekł pan Zagłoba.
A w duszy myślał sobie:
„O słodka niewinności, która wśród spis i nożów spać możesz! Widać, anieli niebiescy cię
strzegą, a przy tobie i mnie ustrzegą.”
Zbudził ją i poszli ku wsi, która leżała nieco opodal. Noc była pogodna, cicha – goniło ich
echo bijących młotów. Stary chłop szedł naprzód, by drogę w ciemnościach pokazać, a pan
Zagłoba udając, że pacierz odmawia, mruczał monotonnym głosem:
– O hospody Boże, pomyłuj nas hrisznych... Widzisz waćpanna!... Świataja-Przeczystaja...
Cóż byśmy zrobili nie mając chłopskiego przebrania?... Jako wże na zemli i dosza ku nebe-
sech... Jeść dostaniemy, a jutro pojedziemy ku Zołotonoszy miasto iść piechotą... Amin, amin,
amin... Można się spodziewać, że Bohun trafi tu naszym śladem, bo go nie oszukają nasze
fortele... Amin, amin!... Ale już będzie za późno, bo w Prochorówce Dniepr przejedziemy, a
tam już moc hetmańska... Diawoł błahougodnyku ne straszen. Amin... Tu za parę dni kraj
będzie w ogniu, niech tylko książę za Dniepr ruszy... Amin... Żeby ich czarna śmierć wydusi-
ła, niech im kat świeci... Słyszysz no waćpanna, jako tam wyją pod kuźnią? Amin... Ciężkie
na nas przyszły terminy, ale kpem jestem, jeśli waćpanny z nich nie wydobędę, choćbyśmy
mieli do samej Warszawy uciekać.
– A co tam mruczycie, ojcze? – pytał chłop.
– Nic, modlę się za wasze zdrowie. Amin, amin!...
– A ot, i moja chata...
– Sława Bohu.
– Na wiki wikiw.
– Proszę na chleb-sól.
– Bóg nagrodzi.
W kilka chwil później dziad pokrzepiał się silnie baraniną popijając obficie miodem, a na-
zajutrz rano ruszył z pacholęciem wygodną telegą ku Zołotonoszy, eskortowany przez kilku-
dziesięciu konnych chłopów zbrojnych w spisy i kosy.
Jechali na Kawrajec, Czarnobaj i Kropiwnę. Po drodze widzieli, że wrzało już wszystko.
Chłopi wszędzie zbroili się, kuźnice po jarach pracowały od rana do nocy i tylko straszna po-
tęga, straszne imię księcia Jeremiego wstrzymywało jeszcze krwawy wybuch.
162
Tymczasem za Dnieprem burza rozszalała się z całą wściekłością. Wieść o klęsce korsuń-
skiej rozbiegła się lotem błyskawicy po całej Rusi, więc zrywał się, kto żył.
163
ROZDZIAŁ XXI
Bohuna znaleźli semenowie następnego dnia po ucieczce Zagłoby na wpół zduszonego w
żupanie, w który pan Zagłoba go obwinął, ale że ran nie miał ciężkich, wkrótce przyszedł do
przytomności. Przypomniawszy sobie wszystko, co się stało, wpadł we wściekłość, ryczał jak
dziki zwierz, krwawił ręce na własnym krwawym łbie i nożem godził w ludzi, tak że seme-
nowie nie śmieli do niego przystąpić. Wreszcie nie mogąc się jeszcze na kulbace utrzymać,
kazał przywiązać między dwa konie kolebkę żydowską, i wsiadłszy w nią, pognał jak szalony
w stronę Łubniów, sądząc, że tam udali się zbiegowie. Leżący tedy w betach żydowskich, w
puchu i własnej krwi, rwał stepem jak upiór, który przed brzaskiem rannym do mogiły ucieka,
a za nim pędzili wierni semenowie w tej myśli, że na oczywistą śmierć pędzą. Lecieli tak aż
do Wasiłówki, w której stało na załodze sto piechoty węgierskiej, książęcej. Dziki watażka,
jakby mu życie zbrzydło, uderzył na nią bez wahania, sam pierwszy rzucił się w ogień i po
kilkugodzinnej walce wyciął ją w pień z wyjątkiem kilku żołnierzy, których oszczędził, aby
mękami zeznania z nich wydobyć. Dowiedziawszy się od nich, że żaden szlachcic nie uciekał
tą stroną z dziewczyną, sam nie wiedział, co począć, i darł na sobie bandaże z bólu. Iść dalej
było już niepodobieństwem, gdyż wszędzie ku Łubniom stały pułki książęce, które mieszkań-
cy zbiegli w czasie bitwy z Wasiłówki musieli już ostrzec o napaści. Porwali więc wierni se-
menowie osłabłego z wściekłości atamana i prowadzili nazad do Rozłogów. Wróciwszy nie
zastali już i śladów ze dworu, bo go chłopi miejscowi zrabowali i spalili wraz z kniaziem Wa-
sylem, sądząc, że w razie gdyby się kniaziowie albo książę Jeremi mścić chcieli, z łatwością
zwalą winę na Kozaków i Bohuna. Spalono przy tym wszystkie zabudowania, wycięto sad
wiśniowy, wybito wszystką czeladź, bo chłopstwo mściło się bez litości za twarde rządy i
ucisk, jakiego od Kurcewiczów doznawało. Zaraz za Rozłogami wpadł w ręce Bohuna Ple-



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  – W Trechtymirów! – Na pohybel Lachom i panom! Nagle młody jakiś kozaczek wystąpił naprzód, potrząsnął spisą i...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.