Sama obecność kilku policjantów zmuszała zgromadzonych do milczenia. Nawet wymowni zwykle Żydzi przylepili się do pieca, czerniąc się jak plamy atramentu na sinawym tle kafli. Chłopi pozdejmowali czapki i stali pokornie, patrząc z nienawiścią czystej krwi Rusinów na pejsatych swych nieprzyjaciół. Blada kobieta dość obojętnie przypatrywała się brudnej podłodze, a terminator od czasu do czasu pociągał nosem, dając do zrozumienia, że chustkę wykluczył od dawna ze swej garderoby. Z drugiego pokoju dolatywał głos kobiecy, dźwięczny i miły.
Pan urzędnik przyjmował właśnie jedną z dam, zamiłowanych w hodowaniu piesków. Piesek owej damy, olbrzymi dog o tygrysich pręgach, rzucił się na dziecko stróża i obalił je tak nieszczę-
śliwie, iż dziecko zraniło się ciężko w głowę. Wskutek tego urzędnik został zmuszony zawezwać osobiście właścicielkę Cezara dla ściągnięcia z niej kary za puszczenie psa bez kagańca. Uczynił to z przyjemnością wielką – dama była ładna, wiedział o tym. Widywał ją często na ulicy, gdy szła wolno, szeleszcząc czarnymi jedwabiami i prowadząc na rzemiennym pasku Cezara.
Pan urzędnik lubił kobiety. Nosił rzadką grzywkę, jeszcze rzadszą bródkę i bardzo białe gorsy u koszul. Był małego wzrostu, ale miał za to olbrzymie uszy. Uszy te sterczały po obu stronach gło-wy jak dwa olbrzymie, żółte wachlarze i czyniły z pana Rimotata osobistość wielce oryginalną i zwracającą uwagę ogólną. On jednak był z siebie zadowolniony. Lubił fiołki i miał zawsze kilka bukiecików w zapasie. Nawet w tej chwili ofiarował wiązankę tych kwiatów siedzącej przy jego biurku kobiecie. Wysuwał naprzód pierś, zdobną w nieposzlakowanej białości koszulę, i chudymi rękami igrał to z węzłem krawatki, to z grzywką, to z uszami. Ponad nim, na ścianie, wylepionej jasnym obiciem, rozkładały się dwa wyblakłe oleodruki. Mężczyzna w mundurze, przepasany błę-
kitną szarfą, a kobieta, strojna w białą suknię, z brylantowym diademem na czarnych włosach. Oba te obrazy przysłonięte były kawałkiem żółtej gazety. Natomiast na biurku, na ceratowej sofce i takichże fotelach nie było ani śladu pyłu lub brudu.
Właścicielka Cezara, uśmiechając się złośliwie, gryzła listki fiołków i słuchała banalnych kom-plementów cesarsko-królewskiego urzędnika. Dokoła niej unosiła się delikatna woń heliotropu i tysiące dżetów błyskało w obszyciach okrycia. Wszystko to zachwycało niezmiernie pana Rimotata, a wskutek tegoż zachwytu uszy jego zabarwiały się lekko różową barwą. Woniejąca i dżetami obsypana dama z jakąś przekorną złośliwością wpatrywała się w zmiany kolorytu tych nadzwyczajnych uszów i nie myślała tak prędko opuszczać kancelarii. Bawiła się czy obserwowała. Jedno z dwojga.
Urzędnik podwajał grzeczności. Z uprzejmością najwyższą wyjął pudełeczko kapsułek smołowych, częstując nimi damę.
– Niech pani weźmie, proszę – nalegał ze staropolską gościnnością – mnie to zawsze dobrze ro-bi. Gdy mam po przepiciu katzenjammer i uczuję się mat42, zaraz wezmę kapsułkę. To może się zdawać żart, ale to już tak jest. Zresztą, ja pani nie sekuję, niech pani weźmie albo nie...
A przechylając się, dodał ze znaczącym zmrużeniem oczu:
– Czasem się człowiek zalampartuje, cóż robić? to nie grzech...
Tymczasem w pierwszej izbie powoli zaczął wzrastać szmer wcale niedwuznaczny. Znudzeni długim milczeniem Żydzi poczęli szeptać pomiędzy sobą, a słowo „cham” brzęczało jak natrętna mucha w powietrzu.
Stojący w pobliżu chłopi, jakkolwiek pełni rezygnacji i apatii, która im nadawała wszelkie kwa-lifikacje na posłów sejmowych, zaczęli strzyc uszami i obruszać się na szwargotanie żydowskie, którego głównej treści domyślali się łatwo. Zresztą słowo „a cham” we wszystkich żargonach ma jedno znaczenie, a ton pogardliwy nie uszedł ich baczności. Policjanci nie zwracali w tej chwili 42 mat (niem.) – zmęczony, osłabiony
127
wielkiej uwagi na gromadę swych jeńców. Wchodzili i wychodzili, trzaskając drzwiami i potrąca-jąc co chwila Kaśkę, która przytulała się do ściany, pragnąc zajmować jak najmniej miejsca.
Jeden z chłopów, dotknięty wreszcie do żywego, wpakował czapkę na kudłaty łeb i wziąwszy się pod boki, postąpił ku Żydom.
– A z widkiż tobie, Żydu, pryszło mene chamom nazywaty? – począł groźnie, zaciskając pięście w sposób wcale niedwuznaczny.
Zainterpelowany w ten sposób Polak wyznania mojżeszowego poskoczył naprzód, machając dziwacznie rękami:
– A ty, kudłaty paskudnik! Ty, rusiu proklaty! Ty nawet kaiserliche Policei się nie boisz? ny, ty będziesz i tu na mnie następować... Herr Policei! Herr Policei, der cham macht a kłótnies!43
Wezwani policjanci wkroczyli pomiędzy „dzieci jednej matki ziemi”, używając dozwolonej w tym wypadku interwencji kułakowej, a chcąc zaznaczyć, że wyznają równouprawnienie, jednakową dozą kułaków obdarzyli tak Polaka wyznania mojżeszowego, jak i Rusina.
Żydzi jednak nie dawali za wygraną – rozpoczęli gwarliwą rozmowę i Bóg wie, na czym by się skończyło, gdyby nie drzwi otwierające się z impetem i wpuszczające do wnętrza izby całą gromadę jakichś mężczyzn i policjantów.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  W pierwszej izbie panowała wzorowa cisza...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.