I kiedy szliœmy z ojcem przez pociête rozpadlinami wzgórza Emaus, sk¹d widaæ by³o zatokê i statki oczekuj¹ce na redzie, lub kiedy wy³awialiœmy winniczki z gê-
stwin opackiego parku w Oliwie, myœla³em o tej opowieœci, w której zamiast zatoki wystêpuje lustro Tyberiadzkiego Jeziora, a zamiast opackiego parku – ogród pe³en oliwek.
– Czy s¹dzisz, ¿e móg³ têdy przechodziæ? – zapyta³em ojca, a wtedy on, zamyœlony g³êboko, oderwa³ wzrok od liœci, trawy i winniczków, i mówi³ spokojnym g³osem, ¿e wszystko jest mo¿liwe; nasze zmys³y wprowadzaj¹ nas w b³¹d i szydz¹
niejednokrotnie z poczucia zdrowego rozs¹dku, tak wiêc nie nale¿y zanadto im ufaæ, równie dobrze mo¿na widzieæ coœ, co nie istnieje, jak nie widzieæ czegoœ, co w³aœnie istnieje.
46
Winniczki, ka³u¿e, deszcz
– A zatem – konkludowa³, unosz¹c palec w górê – s¹ rzeczy, o których nawet nam siê nie œni³o i które przerastaj¹
nasz¹ wyobraŸniê, a które niew¹tpliwie istniej¹ wokó³ nas, tyle ¿e bez naszej wiedzy.
Nie zadowala³a mnie ta odpowiedŸ. Pragn¹³em, by ojciec odrzek³ „tak” albo „nie”, to by³oby du¿o prostsze. Nie rozumia³em, dlaczego nasze oczy mia³yby wprowadzaæ nas w b³¹d, podobnie jak s³uch i dotyk, i dlatego, gdy schodziliœmy ze wzgórza Emaus piaszczyst¹ drog¹ wzd³u¿ wysokich lip, zapyta³em pe³en w¹tpliwoœci, czy to, co widzimy i s³yszymy, i czego dotykamy naszymi rêkami, istnieje zatem naprawdê: czerwone dachy domów, stare drzewa, szum deszczu czy fioletowy p³aszcz zatoki, który rozci¹ga³ siê daleko pod naszymi stopami za lini¹ dŸwigów i stoczniowych suwnic.
Ojciec pochyli³ siê nad œcie¿k¹, uniós³ w palcach winniczka i mówi³, przygl¹daj¹c siê muszli:
– Dowieœæ tego nie mo¿na. To nie jest matematyczne równanie. Ale rozumiesz – œlimak powêdrowa³ do koszyka i poczu³em d³oñ ojca na ramieniu – ¿e istnieje ktoœ, kto dba, abyœmy nie b³¹dzili. Kto wskazuje drogê.
– Bóg? – zapyta³em.
– Tak – odpowiedzia³ cicho i w tym jego stwierdzeniu tyle by³o pewnoœci, to jego krótkie „tak” by³o do tego stopnia proste, jasne i oczywiste, ¿e nie pyta³em ju¿ wiêcej, jakby nad wzgórzami Emaus i nad ca³ym naszym miastem rozto-czy³o siê nagle niewidzialne spojrzenie, które nie pozwala³o nam b³¹dziæ, a sprawia³o, ¿e wszystko wokó³ nas by³o cu-downie prawdziwe – winniczki, liœcie, ka³u¿e i kropla wody sp³ywaj¹ca po przeciwdeszczowym p³aszczu mojego ojca.
47
Opowiadania na czas przeprowadzki Popo³udniami zachodziliœmy do zielonej budy, gdzie pan Kosterke, kuœtykaj¹c na drewnianej nodze, wa¿y³ œlimaki, zapisywa³ coœ kopiowym o³ówkiem na zat³uszczonych ar-kuszach, kaza³ ojcu sk³adaæ podpis i wyp³aca³ nam pieni¹-
dze. Piêcioz³otówki z rybakiem ci¹gn¹cym sieci, monety z podobizn¹ Tadeusza Koœciuszki, a czasem nawet czerwony banknot z twarz¹ robotnika wêdrowa³y do kieszeni ojca, ja zaœ przypatrywa³em siê panu Kosterke, który mia³ nos tak samo zadarty jak Tadeusz Koœciuszko, mówi³ twardym, niemieckim akcentem i pachnia³ machork¹ i spirytusem. Po transakcji, gdy œlimaki znalaz³y siê ju¿ w specjalnej skrzyni wymoszczonej traw¹ i liœæmi, ojciec przysiada³ na koœlawej ³awce, czêstowa³ pana Kosterke papierosem i zaczynali wtedy rozmawiaæ o pogodzie i skupie œlimaków, po czym rozpê-
dzali siê, przeskakiwali granice pañstwowe i celne, zak³adali filie najwiêkszej w Europie Œrodkowej firmy skupu winniczków, przeliczali ogromne sumy, zdobywali wci¹¿ nowe rynki, a na koniec otwierali fabrykê œlimaczych konserw o poetyckiej nazwie „Laura”, bo tak mia³a na imiê ¿ona pana Kosterke, z któr¹ prowadzi³ przed wojn¹ sklep kolonialny na rogu Hubertusburgerallee.
– Gdzie by³a ta ulica? – pyta³ ojciec – chyba nie widzia³em jej na moim planie – a wtedy pan Kosterke mówi³ o skrzy¿owaniu przy wyjeŸdzie z miasta i o sklepie, w którym sprzedawa³ kolonialne artyku³y z ca³ego œwiata. Opowiada³ o ¿onie i córkach, i o tym, ¿e zosta³ teraz sam ze swoj¹ drewnian¹
nog¹, tê prawdziw¹ straci³ w roku czterdziestym szóstym, kiedy wlaz³ na niemieck¹ minê i pewnie dlatego nie wyjecha³ do Niemiec, bo nie zd¹¿y³ na ostatni poci¹g, a potem nie chcia³ ju¿ jechaæ, ¿eby nie straciæ przypadkiem drugiej, 48
Winniczki, ka³u¿e, deszcz zdrowej nogi, i by³o to wszystko bardzo trudne, kiedy mó-
wiono, ¿e on, Kosterke, jest Niemcem, a przecie¿ by³ gdañszczaninem, tylko gdañszczaninem, i po polsku mówi³ prawie tak samo dobrze jak po niemiecku.
– Hubertusburgerallee – zamyœla³ siê ojciec – to piêkna nazwa, tak, bêdê szuka³ tej ulicy – a wtedy pan Kosterke przynosi³, kuœtykaj¹c, z g³êbi budy butelkê spirytusu i dwa kieliszki i obaj wypijali za swoje zdrowie, jak dwaj mê¿czyŸni od dawna ze sob¹ zaprzyjaŸnieni, a ja patrzy³em na ich twarze wy-krzywione w ostrym grymasie, patrzy³em, jak zak¹szaj¹ kiszo-nym ogórkiem wydobytym ze s³oja, w którym p³ywa³ koper, liœæ wiœni i p³atek czosnku, i wiedzia³em ju¿, ¿e nigdy nie wyje-dziemy do Ameryki po wolnoœæ i pieni¹dze, bo dziêki œlima-kom mieliœmy przecie¿ co jeœæ, a przecinaj¹c wzgórza Emaus, myszkuj¹c w dolinie Strzy¿y czy przemierzaj¹c pagórki oliw-skiego lasu, byliœmy z ojcem prawdziwie wolnymi ludŸmi.
– Sezon œlimaków nied³ugo siê ju¿ skoñczy – powiedzia³
któregoœ razu pan Kosterke – i ja wrócê do butelek i maku-latury, a pan, in¿ynierze?
Ojciec wzruszy³ ramionami.
– Mo¿e zacznê budowaæ ³ódŸ ¿aglow¹ – powiedzia³, ob-racaj¹c w d³oni pusty kieliszek – i pop³yniemy w dalek¹ podró¿? To dla mojego syna by³oby lepsze od szko³y. Kana³
Kiloñski, La Manche, a potem Biskaje, Gibraltar – wylicza³
jednym tchem – Morze Œródziemne, Egejskie i na koniec Itaka! Op³yniemy Itakê i wtedy wrócimy do domu, a panu, panie Kosterke, przyœlemy pocztówki z Hamburga i z Mar-sylii. Co pan na to?
By³y kupiec kolonialny z Hubertusburgerallee patrzy³ na nas w milczeniu. I nagle, jak za dotkniêciem niewidzialnej 49



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  ³y mnie miejsca, których nazwy nie zmieni³y siê w ogóle, które trwa³y przy swoich imionach jak starzy ludzie przy utartych Âœcie¿kach...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.