Po prostu nerwy – tłumaczyłem sobie nie wiem już który raz.
Nerwy. Stress. Nadmiar adrenaliny wpompowywanej każdego dnia w żyły zdezorganizował całą gospodarkę hormonalną organizmu, wywołując objaw znany doskonale lekarzom pod nazwą „stany lękowe”. Nie należy się tym przejmować. Wziąć kilka głębokich oddechów, pospacerować, wypić szklankę gorącego mleka – a jeśli to niemożliwe, przynajmniej pooddychać świeższym niż w sypialnej izbie powietrzem umywalni. A potem położyć się do łóżka i zasnąć głęboko. Wszystko jest oczywiste i racjonalnie wytłumaczalne, a przecież zrozumieć swój lęk to tyleż samo, co go pokonać.
Prawda?
Guzik tam prawda. Ochota do snu odeszła całkowicie i wszystko, co po długim wdychaniu świeższego powietrza zdołałem osiągnąć, to że zamiast łamać sobie wciąż głowę i próbować wygrzebać z zakamarków pamięci szczegóły dziwnego snu, pogrążyłem się w jałowych, gorzkich rozmyślaniach o bezsensie odrywania ludzi od normalnego życia i zmuszania ich do trawienia czasu przy granicy zapadłego w zimowy letarg miasteczka. Mroźny wiatr hulał na dworze i po wycementowanej umywalni, a długonogie plażowiczki daleko stąd pomrukiwały rozkosznie przez sen, przeciągając się w śnieżnobiałej pościeli, i z pewnością nie zamierzały czekać, aż ludowe wojsko raczy wypuścić mnie ze swych objęć.
Nagle dotarło do mnie, że po przeciwnej stronie ulicy, w którą wpatrywałem się tępo od dłuższego czasu, coś jest nie tak.
Budynki brygady wyglądały jakoś inaczej. Poczułem, jak z zakamarków duszy znowu powraca ten niepojęty, odsuwany uparcie strach, który teraz bardziej niż ślad po przeżytym, nocnym koszmarze przypominać zaczął przeczucie jakiegoś nadchodzącego dopiero niebezpieczeństwa.
Długo musiałem się zastanawiać, zanim wreszcie uświadomiłem sobie o co chodzi.
Światło w oknach. Na wartowni brygady świeciły się wszystkie trzy okna, a nie, jak zwykle o tej porze, tylko jedno.
Paliło się także światło w pomieszczeniu przylegającym do dyżurki oficera operacyjnego jednostki. Widać nie ja jeden nie mogłem tej nocy zasnąć. Oficer dyżurny najwyraźniej zdecydował się mimo wszystko wyjść w zimną, mokrą noc, by trochę dać się we znaki wartownikom. Trafiają się i tacy. Chłopak przy bramie miał szczęście, że jednak nie schronił się w budce; szczęście, a może także i jemu zdarzały się przeczucia. Zaprzestał swej przechadzki i teraz stał sztywno w pozycji „na ramię broń”.
Usiłowałem się skarcić w duchu za ten idiotyczny lęk, gdy nagle usłyszałem za sobą tubalny, charakterystyczny głos szefa szkoły:
– A podchorąży coo tutaj roobi, aa?
Podskoczyłem, bardziej z zaskoczenia niż ze strachu, i odwróciłem się, machinalnie przykładając dłonie do szwów piżamy.
W drzwiach umywalni stał Fred. Zarechotał, przekonany, że zdołał mnie nastraszyć do nieprzytomności, i zanim zdążyłem się odezwać, rzucił, nadal głosem Bambuły: – spoocznij, podchorąży!
– Idź do diabła – powiedziałem. Zapewne stać mnie było na inteligentniejsze zagajenie konwersacji. Ale też, szczerze mówiąc, nie byłem zdecydowany, czy mam na nią ochotę, czy też wolałbym nadal siłować się w samotności ze swoimi nocnymi lękami.
Fred przestał szczerzyć zęby, twarz wygładziła mu się w jednej chwili, jakby po prostu odegrał swoje i właśnie usłyszał gong na fajrant. Podszedł parę kroków w moją stronę, ściągnął z głowy czapkę i rzucił ją na parapet, a potem długo rozcierał dłonią brodę. Najświętszym z obowiązków podoficera dyżurnego było ani na chwilę nie zdejmować z głowy czapki, a zwłaszcza nie popuszczać zaciągniętego pod brodą paska. Ten punkt regulaminu ludowe wojsko musiało zaczerpnąć z jakiegoś starego chińskiego podręcznika tortur. Spróbujcie pochodzić trochę mając na podbródku zapięty pasek, nie zaopatrzony, jak w cywilizowanych armiach, w miękką podkładkę. Możecie nawet popełnić tę zbrodnię i wysunąć go spod brody, pozwalając zwisać swobodnie – żadna różnica. Jeśli nie chce wam się czekać na wyniki eksperymentu tych dwóch – trzech godzin możecie po prostu opalić sobie zarost na podbródku zapalniczką. Zaręczam, że na jedno wyjdzie.
Wreszcie przestał masować sobie twarz i sięgnął do kieszeni na piersi. Błyskawicznie wyciągnąłem ku niemu rękę – nawet nie żeby chciało mi się palić, tylko tak jakoś, dla sportu. Zmierzył mnie złym spojrzeniem.
– Oddam, mam na sali.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Lodowaty powiew przedarł się przez źle uszczelnione okna, poczułem go na rękach, piersiach, brzuchu… Miałem wrażenie, jakby przeniknął mnie na wylot,...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.