Nie rzekł ani sło-
wa, jeno ściskając moje ramię jeszcze mocniej, powiódł mnie z sobą. Szedłem chwilę bez
woli, jakoby bezduszne bydlę, ale gdym tak kilkanaście kroków uszedł, szarpnąłem się z ca-
łej mocy, chcąc się wyrwać, ale Fok jeszcze silniej ścisnął mnie swoją dłonią i pociągnął da-
lej za sobÄ….
– Panie Fok – mówiÄ™ – puśćcie mnie, co mnie szarpiecie!
– To ty mnie znasz? – odpowiada i wiedzie mnie dalej.
– A wy mnie znacie? Com wam zawiniÅ‚ i czego chcecie ode mnie?
– Ty jesteÅ› Hanusz Bystry z Podborza – rzecze Fok gÅ‚osem spokojnym, a przecie takim
surowym, że siÄ™ aż zimno robiÅ‚o – ty jesteÅ› Hanusz Bystry i jeżeli nie pójdziesz ze mnÄ… ci-
cho, spokojnie, pokornie, jako przyjaciel z przyjacielem, to pamiętaj, że tylko palcem ruszę, a
jakby się ziemia otworzyła przed tobą, zaraz tu będzie pan Kajdasz i pan wójt, a pachołki
miejskie za nimi.
I przyłożył palec do ust, nakazując mi milczenie, i znowu tak na mnie groźnie popatrzył,
że mi dreszcz przebiegł po plecach. Nie było co namyślać się długo; gdybym się bronił i
krzyczał, mogłoby być gorzej ze mną. Powiedziałem sobie tedy, że lepiej iść na wolę Bożą z
tym strasznym człowiekiem aniżeli od razu na ratusz do więzienia, w straszniejsze może
jeszcze ręce Kajdasza, pana wójta, cepaków miejskich, a co wiedzieć, czy i nie kata?
Tak weszliśmy w Ruską ulicę a z Ruskiej na róg rynku i do Fatrowskiej kamienicy, gdzie
było mieszkanie pana Foka. Weszliśmy na pierwsze piętro, Fok zapukał głośno do drzwi, a
po dłuższej chwili otworzyła nam stara szpetna baba, z głową owiniętą w żółtą chustę, spod
której wyłaziły rozczochrane kosmyki siwych włosów, z dużymi okrągłymi okularami na
garbatym nosie, że wyglądała jak sowa.
Nie widziałem nigdy czarownicy; ale kiedym przybył do Lwowa, to mi opowiadał p. Do-
minik, że jakoś rok temu spalono starą kuśnierkę Szurzykową, jako przekonaną w urzędzie o
praktyki z nieczystą siłą; tedy sobie pomyślałem, że Szurzykowa musiała pewno tak wyglą-
dać, jak ta straszna baba. Na moją pociechę Fok dał znak tej babie, a była to jego matka, aby
sobie poszła, bom się tej wiedźmy może bardziej bał niż jego samego.
53
Kiedyśmy już byli sami w izbie, pan Fok puścił moje ramię, bo dotąd ciągle mnie mocno
trzymał, zamknął drzwi na klucz i siadając na zydlu, patrzył na mnie, milczący, jak kot na
mysz złowioną. Ja tymczasem już nieco przyszedłem do siebie i serca mi trochę przybyło, i
zacząłem myśleć o sobie, co by robić i jakby się z tej matni wydobyć? Byłem już wyrostek
duży, szesnastoletni, na wiek mój cale silny, mógłbym był już niejednemu chłopu stawić się
na rękę; spojrzałem tedy na Foka bacznie, jakbym go okiem chciał zmierzyć i zważyć, czy
mu się dam; czy nie dam, i czy też siłą mocą nie wydrę się z rąk tego złego człowieka. Ale
Fok snadź zaraz odgadł, co mam w myśli i oku, bo popatrzył na mnie przenikliwie, wydobył
z pochwy swój mieczyk, pomacał palcem ostrza i znowu schował, a potem tak spojrzał na
mnie, jakoby rzec chciał samemi oczyma: Nie tędy, braciszku, droga.
– Teraz możem pogadać z sobÄ… – ozwaÅ‚ siÄ™ Fok po chwili, a mówiÅ‚ już dość sprawnie po
polsku, bo lat kilkanaście temu, jak był przywędrował do Lwowa.
– Ja z wami, panie Fok, nie mam żadnej sprawy – rzekÄ™ – i nic do gadania.
– Ale ja mam z tobÄ… – mówi Fok na to. – Mam ciebie pozdrowić od pana Kajdasza; zdrów
jest, niedobrześ go trafił rydlem, trzeba było lepiej.
– WidziaÅ‚em dziÅ› sam Kajdasza i rad jestem, że żyje, bom go zabić nie chciaÅ‚.
– Tedy i Å»yda Mordacha widzieć musiaÅ‚eÅ›, a może już i wiesz, po co tu przyjechaÅ‚?
– Nie wiem i nie dbam o to – rzekÄ™ Å›mielej, bom czuÅ‚, że mi siÄ™ pokora z tym czÅ‚owiekiem
na nic nie przyda.
– Dlatego nie dbasz, że nie wiesz, ale jak siÄ™ dowiesz, inaczej bÄ™dzie. Mordach przyjechaÅ‚
do Lwowa; imać kogoś takiego, o którego ty bardzo dbasz, i oddać go na ratusz. A tym kto-
siem to ty jesteÅ›.
– A za cóż mnie imać majÄ…? – pytam.
– Za co? Za to, żeÅ› zbójca i zÅ‚odziej.
– To nieprawda!
– Ja też tego nie mówiÄ™; to oni mówiÄ…. Ale ja bym nie chciaÅ‚ w twojej skórze być i bardzo
mnie ciebie żal.
– Kiedy wam mnie żal, panie Fok – mówiÄ™ na to – czemuż mnie siÅ‚Ä… pod kluczem trzyma-
cie i z mieczem nade mną stoicie jak nad złoczyńcą?
– Bo ciebie ratować chcÄ™, Hanusz.
– RatowaÅ‚ mnie bÄ™dzie Pan Bóg, a wy mnie puśćcie.
– DziÄ™kuj już teraz Panu Bogu, że tu siedzisz; masz ty za co. KiedybyÅ› ty wiedziaÅ‚, co cie-
bie czeka, tobyś mnie na klęczkach błagał, abym cię stąd nie puścił, i na próg byś się kładł, a
wynijść nie chciał.
Popatrzyłem na niego z niewiarą i z gniewem, że mnie krzywdzi, niecnota, i jeszcze sobie
ze mnie szydzi, co też Niemiec zaraz zmiarkował i tak rzecze:
– WÅ‚aÅ›nie teraz, kiedyÅ› ty u mnie, cepaki ratuszowe, których pan wójt wysÅ‚aÅ‚, szukajÄ… cie-
bie u pana Spytka. Gdybym cię był nie spotkał i nie ukrył u siebie, już by cię byli wzięli na
ratusz, już byś nieboże siedział teraz w Dorotce.
– A za cóż by mnie brać miano do Dorotki? – pytam na pozór Å›miele, ale w duszy nie bar-
dzom mężny, bo Dorotka ta była nazwa ciemnicy więziennej, do której sadzano najgorszych
złoczyńców we Lwowie.
– Nie bÄ™dziesz ty Å‚gaÅ‚ przede mnÄ…, nie obełżesz mnie; wiem ja dosyć, a ty wiesz wiÄ™cej.
– A cóż wy wiecie przeciw mnie?
– Kto miaÅ‚ przyjaźń z tym Kozakiem, Semenem BedryszkÄ…? kto z nim napadÅ‚ na goÅ›ciÅ„cu
Żyda Mordacha? kto to zrabował, co Żyd miał przy sobie? kto zakopał i wykopał?
– To jest sprawa Kozaka, a nie moja; jam nikogo nie napadÅ‚ i nie zrabowaÅ‚. Szukajcie so-
bie Semena, kiedy wam go trzeba.
– A coÅ› ty w lesie wykopaÅ‚? – zapytaÅ‚ nagle Fok i poÅ‚ożywszy obie dÅ‚onie na moje plecy,
tak ostro utkwił we mnie oczy, jakby mnie aż do duszy chciał przeniknąć.
54
Wytrzymałem jego spojrzenie, anim mrugnął, i mówię:
– Nic.
– A jam to «nic» widziaÅ‚ – zawoÅ‚aÅ‚ Fok już bardzo niecierpliwy – na wÅ‚asne oczy widziaÅ‚,
bom cię przecie zeszedł na tym w lesie! Co to za rzecz była w tym skórzanym mieszku?



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  baczyÅ‚, stanÄ™ nieruchomy i jakby skamieniaÅ‚y z nagÅ‚ego strachu! Nade mnÄ… staÅ‚ pan Jost Fok i wlepiÅ‚ we mnie swoje oczy, zielankowe i Å›wiecÄ…ce jak u...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.