..
Cyganka śpiewała tak czystym i dźwięcznym głosem, że Karolina poczuła nagły skurcz w gardle. Ten głos ją przyzywał, brzmiał jak słodka obietnica. Gdyby nie lęk przed ojcem, wstałaby z miejsca, by podejść bliżej, całkiem blisko. Ale to tamta podeszła, przemierzyła salę kołysząc się w biodrach i usiadła na skraju stołu. Patrzyła Karolinie w oczy z leciutkim uśmiechem, od tego spojrzenia zakręciło jej się w głowie. Cyganka wyciągnęła rękę i Karolina uczuła na policzku dotknięcie miękkiej kobiecej dłoni. Do oczu napłynęły jej łzy.
- Oddaj mi ją - zwróciła się Cyganka do ojca.
Po tych słowach Karolina poczuła lęk, ale także nadzieję, że nagle wszystko się zmieni, ta piękna kobieta przytuli ją do siebie, będzie ją kołysała w ramionach, śpiewając swoim niezwykłym głosem. Karolina pragnęła tego ze wszystkich sił. Uległa też rodzajowi halucynacji, wydawało jej się, że oto wstaje i obie odchodzą środkiem sali... Bała się spojrzeć w stronę ojca, bała się wyrazu jego oczu, w których odnalazłaby potwierdzenie wyroku. Skoro nie pozwolił jej zostać z doktorem, tym bardziej nie zgodzi się na propozycję obcej kobiety. Dla Karoliny nie była obca, miała takie uczucie, że znają się od dawna, od dnia jej narodzin, może nawet ta kobieta jest jej matką, która wcale nie umarła...
- Oddaj mi to piękne dziecko - powtórzyła Cyganka, kiedy ojciec milczał. - Będzie ze mną szczęśliwe...
Nachyliła się w jego stronę, jej bujne, miękkie włosy przesunęły się Karolinie po twarzy, poczuła ich zapach i znowu opanowało ją wrażenie bliskości. Ojciec ciągle milczał, Cyganka ujęła jego dłoń, spojrzała w nią, a potem roześmiała się na cały głos. On wyrwał rękę, a ona, z bliska zaglądając mu w oczy, rzekła:
- Kończy się już twoja podróż...
Potem zwinnie zsunęła się na podłogę; zanim jednak odeszła, pochyliła się do Karoliny i pocałowała ją w czoło.
- Żegnaj, moja śliczna - powiedziała.
Karolina patrzyła z rozpaczą, jak dołącza do swoich towarzyszy, którzy czekali na nią przy drzwiach, i jak za tymi drzwiami znika. Po raz drugi powróciło uczucie buntu, że ten człowiek, ponury i milczący, zgłasza jakieś prawa do jej życia, chociaż ona wcale tego nie chce. Ale kiedy wstał od stołu, poszła za nim, bo nie miała innego wyjścia. Była we wszystkim od niego zależna.
W nocy nie mogła spać, przed oczami majaczyła jej postać tej kobiety. Słyszała głos, śmiech. Nie mogła pogodzić się z myślą, że już nigdy jej nie zobaczy. Zasnęła nad ranem; kiedy zaczynało szarzeć w oknach, odjeżdżali już pierwsi goście, na schodach rozlegało się szuranie butów, a potem przed traktiernię zajeżdżały sanie, woźnice pokrzykiwali na konie. Ale mimo to zasnęła i obudziła się, kiedy w oknach było już całkiem widno. Ojciec gdzieś wyszedł, co Karolina stwierdziła z ulgą. Wrócił jednak niebawem i przyniósł coś do jedzenia. Od wczorajszego wieczoru nie zamienili ze sobą jednego słowa i Karolina modliła się, żeby tak było dalej. Bo gdyby otworzyła usta, to po to, aby wybuchnąć płaczem. Te łzy były tak blisko, tak niebezpiecznie blisko. On potem znowu wyszedł. Właściwie cały dzień spędziła sama, a kiedy usłyszała pod drzwiami kroki, wskoczyła pod kołdrę i nakryła się po szyję. Udawała, że śpi. Zatrzymał się przy jej posłaniu, zrobił nawet ruch, jakby chciał dotknąć jej policzka, ale potem zrezygnował. Położył się na swoim łóżku. Nie zszedł na kolację. Kiedy Karolina przebudziła się w nocy, stwierdziła, że ciągle leży w ubraniu. Nie wiedziała, czy śpi, ale na wszelki wypadek postanowiła zachowywać się cicho.
Następnego dnia poszli do łaźni. Zdarzył się tam przykry incydent, ktoś zabrał kożuch Karoliny, pozostawiając swój, o wiele bardziej zniszczony. Wróciła w nim, bo nie było innego wyjścia. Ale w nocy okazało się, że oblazły ją wszy. Początkowo nie bardzo zdawała sobie z tego sprawę, swędziało ją tylko całe ciało, zaczęła się drapać. Ojciec się obudził.
- Co się stało? - spytał.
- Nie wiem - odrzekła z płaczem. - Wszystko mnie swędzi.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  I dalej:Skazi ty mnie, skazi ty mnieCzto lubisz mienia, czto lubisz mienia...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.