W szczególności nie wziąłem pod uwagę dotyczących tego ostrzeżeń,
co postawiło mnie w trudnej pozycji jako małżonka królowej i księcia Holandii.
Przyznaję to i szczerze nad tym ubolewam. Nie byłem dostatecznie krytyczny w
ocenie proponowanych mi inicjatyw. Pisałem listy, które nie powinny być wysłane.
Dlatego też akceptuję w całości odpowiedzialność a w konsekwencji tego
dezaprobatę wyrażoną w raporcie przez komisję. Przyjmuję do wiadomości
stanowisko zajęte przez rząd w związku z moim postępowaniem. Akceptuję
konsekwencje i chcę zrezygnować ze wszystkich funkcji wymienionych w tym
kontekście. Mam nadzieję, że dana mi będzie możliwość służenia krajowi, a tym
samym przywrócenia mi zaufania.
Sesja parlamentarna kończy się późną nocą. Rano we wszystkich kioskach Holandii
pojawia się broszura zawierająca raport komisji, 240-stronicowy dokument, który
mimo nie najniższej ceny 5,5 dolara staje się prawdziwym bestsellerem
wydawniczym. 15 tysięcy egzemplarzy rozchodzi się w ciągu kilkunastu minut.
Dopiero nieco później wyjdzie na jaw, że podana do wiadomości publicznej wersja
jest jedynie fragmentem pracy przedstawionej przez komisję.
Oryginalny raport liczył bowiem przeszło 500 stron. Mimo nie kwestionowanej przez
nikogo uczciwości autorów raportu z wieloma w nim zawartymi sformułowaniami
można by podjąć polemikę. Członkowie komisji zgodnie z ogólnie przyjętymi
zasadami postępowania dochodzeniowego uwzględnili jedynie niezbite fakty,
pomijając wszelkie niejasności, a każdą nie udowodnioną do końca poszlakę
tłumaczyli na korzyść księcia. Jak w każdym procesie poszlakowym, wiele kwestii nie
rozstrzygnięto do końca. Oto przykład:
„W listopadzie 1974 roku - czytamy w raporcie - książę Bernhard we własnoręcznie
napisanym liście do firmy Lockheed zażądał prowizji od każdego samolotu
sprzedanego Holandii przez koncern. Prośba ta świadczy, iż spodziewał się on
otrzymać sumę miliona dolarów, gdyby rząd Holandii zdecydował się na zakup
samolotów. Komisja nie zdołała jednak ustalić, czy książę otrzymał ów milion
dolarów, który wedle jego wyjaśnień zamierzał przekazać na konto Światowego
Funduszu Ochrony Dzikich Zwierząt”.
I dalej:
„Komisja zbadała sprawę przekazania przez firmę Lockheed na ręce przyjaciela
księcia dużej kwoty na konto bankowe w Szwajcarii. Nie była ona jednak w stanie
bezspornie stwierdzić, czy pieniądze te wpłynęły do kieszeni księcia”.
Oczywiście sprawa księcia Bernharda znalazła żywy oddźwięk na łamach prasy
światowej. Z powodzi artykułów i komentarzy najbardziej charakterystyczny wydaje
się nam materiał zamieszczony przez francuski tygodnik wielkiej finansjery Le Point.
Oto fragment tego komentarza:
„Gdyby komisja dowiodła niewinności królewskiego komiwojażera, prawica
dostrzegłaby w tym potwierdzenie dla swej tezy o »czerwonych starających się
zniszczyć totem strzegący ich interesów«. Gdyby znaleziono dowody przestępstwa,
byłby to koniec monarchii i bałagan z powodu braku przygotowania do wprowadzenia
ustroju republikańskiego. Gdyby nie znaleziono niczego, spowodowałoby to zatrucie
klimatu, w którym unosiły by się szkodliwe wyziewy. W istocie trzeba było, żeby
komisja znalazła coś, ale coś niezbyt poważnego, wystarczającego jednak, by
demokracja parlamentarna mogła działać otwarcie, ale nie aż tak poważnego, by
musiała przewrócić wszystko”.
Dlaczego ten komentarz wydał nam się aż tak charakterystyczny? Tygodnik Le Point
nie jest przecież pismem lewicowym i trudno go posądzić o radykalne poglądy. Czym
więc można by tłumaczyć tak zdecydowany atak na całą tę sprawę i obraźliwe wręcz
określenie człowieka, który należy do tego samego świata co ludzie, których
reprezentuje to pismo? Czyżby nadrzędna wartość zawodu dziennikarskiego,
poszukiwanie bezwględnej prawdy przeważyło tym razem nad obowiązkami
wynikającymi z takich czy innych układów? Tak by się mogło wydawać, gdyby nie
pewien kolejny zbieg okoliczności. Otóż komentarz ten ukazał się już po ustąpieniu
księcia Bernharda ze stanowiska przewodniczącego Klubu Bilderberg. A tak na
marginesie dodajmy, że tygodnik Le Point, reprezentujący poglądy wielkiego kapitału
francuskiego, w całej swej historii nie poświęcił ani jednego artykułu Klubowi
Bilderberg.
Sprawa Lockheeda - nie bez powodów nazwana „aferą stulecia” - zainteresowała nas
nie tylko ze względu na to, że do jej głównych bohaterów należeli dwaj czołowi
bilderbergczycy: książę Bernhard i Franz Josef Strauss. Ujawnia ona ponadto
mechanizmy rządzące w obrębie grup kapitałowych oraz, co na pewno jest sprawą
dużo istotniejszą, możliwości tych grup w sferze wpływania na decyzje, które jak
mogłoby się przynajmniej wydawać - leżą w gestii władz państwowych. A jeśli jedna
tylko grupa ma takie możliwości, to nie trudno sobie wyobrazić, jakimi środkami
nacisku dysponuje skoordynowana akcja międzynarodowego kapitału. I tu gwoli
przypomnienia: w Klubie Bilderberg zasiadają przedstawiciele wszystkich najbardziej
liczących się grup kapitałowych.
Żółta broszura
Rok 1977 wydaje się przełomowy w historii Klubu Bilderberg. Złożyło się na to co
najmniej kilka powodów. Przede wszystkim - rosnące na świecie zainteresowanie
„tajemniczym klubem”, a ściślej mówiąc jego działalnością, stworzyło sytuację, w
której utrzymanie dwudziestoczteroletniej ścisłej izolacji od zewnętrznego świata
mogłoby przynieść więcej szkody niż pożytku. Po drugie, kompromitacje
prominentnych członków Klubu w aferze Lockheeda doprowadziły do zmiany na
fotelu przewodniczącego. Stanowisko to zajął doświadczony dyplomata, były brytyjski
premier i minister spraw zagranicznych, sir Alec Douglas Home. Wreszcie po trzecie,
sytuacja międzynarodowa, a w pierwszym rzędzie zupełnie niezrozumiałe dla
Europejczyków wstępne posunięcia nowej administracji amerykańskiej, pod
przewodnictwem mało doświadczonego na arenie międzynarodowej Jimmy’ego
Cartera, naruszyły niejako status quo.
Oczywiście, zgodnie z regułą, i tym razem kolejne spotkanie, które odbyło, się w



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  zredagowane przez księcia:- Raport trzyosobowej komisji przekonał mnie, że moje stosunki z Lockheedem, mojawieloletnia przyjaźń z wieloma wysokimi...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.