- Zazwyczaj myśliwi pozwalaj ą im wędrować własnym rytmem i powoli wskazują im drogę do zagrody, przynajmniej do chwili, kiedy znajdą się bardzo blisko.
- Pamiętam, że podczas Podróży zwykle staraliśmy się oddzielić jedno ze zwierząt od stada. A tym razem chodzi o to, żeby utrzymać je w zwartej grupie, zmuszając przy tym do biegu w stronę doliny - odpowiedziała Ayla. - Myślę, że gdybyśmy zajechali je od tyłu i zaczęli krzyczeć, ruszyłyby z kopyta, ale skoro mamy te tyczki, będzie jeszcze łatwiej. Przydadzą się przede wszystkim do odstraszania tych bizonów, które spróbują uciekać na boki. Nie możemy sobie pozwolić na to, żeby biegły w niepożądanym kierunku. Wilk też nie będzie próżnował, nieraz już pomagał mi zaganiać zwierzynę.
Uzdrowicielka spojrzała na słońce, próbując oszacować, jak szybko uda im się zapędzić zdobycz do zagrodypułapki, i zastanawiając się, jak blisko mogą być wędrujący piechotą łowcy. Najważniejsze, żeby pognać bizony we właściwym kierunku, pomyślała.
Ostrożnie przesunęli się w stronę przeciwną do tej, w którą zamierzali pędzić stado, a potem spojrzeli na siebie, skinęli głowami na znak gotowości i z głośnym wrzaskiem zmusili konie do biegu w stronę spokojnych olbrzymów. Ayla trzymała w jednej dłoni długą tyczkę, w drugiej zaś strzęp skóry - mogła sobie pozwolić na jazdę "bez trzymanki", nie używała bowiem ani uździenicy, ani wodzy do kierowania Whinney.
Kiedy pierwszy raz w życiu wsiadła na koński grzbiet, zachowywała się zupełnie spontanicznie i nie czyniła żadnych wysiłków, by kontrolować poczynania zwierzęcia. Po prostu chwyciła mocno grzywę klaczy i pozwoliła jej biec. Czuła się wolna i podniecona tym, że mknęła jak wiatr przez trawiastą równinę. Whinney zwolniła z własnej woli i kiedy uznała, że ma dosyć biegu, powróciła do doliny, która była jej jedynym domem. Później Ayla nie potrafiła odmówić sobie przyjemności jeżdżenia konno, ale z początku kierowanie klaczą polegało raczej na instynktownych ruchach ciała. Dopiero po pewnym czasie uświadomiła sobie, że naciskiem nóg i zmianami pozycji dawała Whinney sygnały przekazujące jej wolę.
Gdy po opuszczeniu Klanu nadszedł czas pierwszego samodzielnego polowania na większą zdobycz, znachorka zdołała zapędzić stado koni odwiedzające regularnie jej dolinę do dołu-pułapki, który własnoręcznie wykopała. Nie wiedziała, że klacz, którą udało jej się upolować, była karmiącą matką - aż do chwili, gdy zobaczyła grupę hien ścigających bezbronne źrebię. Użyła procy, by przepędzić ohydnych drapieżców. Ocaliła młode bardziej dlatego, że nienawidziła hien, niż z miłości do zwierząt, lecz kiedy już było po wszystkim, czuła się zobowiązana do wzięcia źrebaka w opiekę. Wiedziała od lat, że dziecko może jeść to samo co matka, jeśli tylko pożywienie będzie odpowiednio rozmiękczone - gotowała więc ziarna traw, by wykarmić młodziutką klacz.
Nie minęło wiele czasu, nim pojęła, że ratując życie Whinney, wyświadczyła sobie wielką przysługę. Mieszkała w dolinie zupełnie sama, a teraz mogła cieszyć się towarzystwem oddanej, przyjaznej istoty. Nie zamierzała ujeżdżać klaczy, nigdy nawet nie myślała o niej jak o zwierzęciu użytkowym, traktowała ją jak przyjaciółkę. Whinney zaś przyjęła tę przyjaźń i woziła kobietę na swym grzbiecie nie dlatego, że została do tego przyuczona czy przymuszona, lecz dlatego, że chciała.
Osiągnąwszy dojrzałość, oswojona klacz na pewien czas opuściła Aylę, by dołączyć do grupy dzikich koni. Wróciła jednak, kiedy padł dorodny ogier, przewodnik stada. Oźrebiła się wkrótce po tym, jak jasnowłosa uzdrowicielka znalazła rannego mężczyznę, którym okazał się Jondalar. Rosły Zelandonii otrzymał źrebaka w darze, mógł ułożyć go wedle swego uznania. Wynalazł uździenicę, która pomagała mu w kierowaniu dorastającym ogierem. Ayla korzystała z tej prostej uprzęży tylko wtedy, kiedy musiała ograniczyć swobodę Whinney na niewielkiej przestrzeni lub kiedy powierzała klacz opiece Jondalara. Mężczyzna rzadko dosiadał konia swej kobiety, jako że nie w pełni rozumiał opracowany przez nią kod sygnałowy, zwierzę zaś nie pojmowało jego poleceń. Ayla miała podobny problem z Zawodnikiem.
Teraz spoglądała kątem oka na Jondalara, który pędził pośród stada, bez trudu kierując ogierem i potrząsając tyczką z wiechciem trawy przed pyskiem młodego byka, aby skłonić go do powrotu między pozostałe bizony. Dostrzegła też przerażoną młodą krowę, która skręciła nagle i pomknęła w jej stronę, ale nim zdążyła zareagować, Wilk zapędził uciekinierkę ku stadu. Ayla uśmiechnęła się do czworonożnego łowcy, dla którego polowanie z nagonką było pierwszorzędną zabawą. Cała grupa - kobieta, mężczyzna, para koni i wilk - nauczyła się razem pracować i wspólnie polować podczas rocznej Podróży wzdłuż Wielkiej Rzeki Matki, z dalekich równin Wschodu.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - Jak sÄ…dzisz, w jaki sposób najlepiej byÅ‚oby je pogonić? - odezwaÅ‚ siÄ™ Jondalar...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.