Pani Drake potrafi wszystko zorganizować sama, z niewielką liczbą pomocników. Trzeba jej było pomóc jedynie w niektórych domowych zajęciach.
— Rozumiem. Więc przyszła pani na przyjęcie jako gość?
— Właśnie tak. — I co się stało?
— Przebieg przyjęcia bez wątpienia już pan zna. Chciałby pan wiedzieć, czy zauważyłam coś szczególnego, co według mnie mogłoby mieć jakieś znaczenie? Rozumiem, że szkoda pańskiego czasu na opowiadanie nieistotnych szczegółów.
— Jestem pewien, że nie marnuje pani mojego czasu. Tak, panno Whittaker, proszę przejść do sedna.
— Zabawy następowały zgodnie z planem. Ostatnia pasowała raczej do atmosfery wigilijnej lub do samego Bożego Narodzenia niż do Hallowe’en. Polanę brandy płonące rodzynki, które wszyscy chwytali, tłocząc się wokoło, parząc się, piszcząc i śmiejąc się w podnieceniu. Szybko stało się tak gorąco, że wyszłam do holu. Stojąc tam, zobaczyłam panią Drake, wychodzącą z toalety na podeście pierwszego piętra. Trzymała wielki wazon z bukietem jesiennych liści i kwiatów. Stała tuż przy schodach, zatrzymawszy się na chwilę przed zejściem. Spoglądała w dół, ale nie w moją stronę. Patrzyła na drzwi biblioteki. Znajdują się po drugiej stronie holu, na wprost drzwi do jadalni. Jak już powiedziałam, patrzyła w tę stronę, zatrzymawszy się na chwilę przed zejściem na dół. Trzymała wazon za krawędź, co było trudne i niewygodne, jeśli był, jak przypuszczałam, napełniony wodą. Ostrożnie zmieniła jego położenie tak, aby trzymać go jedną ręką, podczas gdy drugą oparła na poręczy, mijając lekki zakręt schodów. Zatrzymała się na moment i wciąż nie zwracając uwagi na to, co niesie, spojrzała w dół. Nagle poruszyła się gwałtownie. Chyba mogę opisać to jako… Tak, na pewno była czymś zaskoczona. I to tak dalece, że zapomniała o trzymanym wazonie. Upuściła go, wylewając wodę na siebie. Wazon upadł, przewrócił się i stoczył na podłogę holu, roztrzaskując się w drobny mak.
— Rozumiem — powiedział Poirot. Milczał przez minutę lub dwie, spoglądając na pannę Whittaker. Zauważył, że jej oczy są bystre i inteligentne. Dostrzegł w nich pytanie o jego opinię o tym, co usłyszał. — Jak pani sądzi, co mogło ją tak zdumieć?
— Rozważając to później, pomyślałam, że coś zobaczyła.
— Pomyślała pani, że coś zobaczyła — powtórzył Poirot w zamyśleniu. — Cóż to mogło być?
— Jak już panu powiedziałam, spojrzała na drzwi do biblioteki. Wydaje mi się, że zobaczyła, że są otwarte albo że klamka jest przekręcona, chociaż, oczywiście, mogło to być coś więcej. Mogła zobaczyć kogoś, kto otwierał drzwi i szykował się do wyjścia. Może zobaczyła kogoś, kogo nie spodziewała się zobaczyć.
— Czy pani również patrzyła na te drzwi?
— Nie. Patrzyłam w przeciwną stronę, do góry, na panią Drake.
— I jest pani pewna, że zobaczyła coś, co ją zaskoczyło?
— Tak. Może to było właśnie coś takiego — otwarte drzwi, osoba, której się nie spodziewała. Coś, co wystarczyło, aby zapomniała, że trzyma ciężki wazon z kwiatami i upuściła go.
— Czy zobaczyła pani kogoś wychodzącego z tych drzwi?
— Nie. Nie patrzyłam w tę stronę. Nie sądzę, aby ktokolwiek wyszedł do holu. Zapewne cofnął się do pokoju.
— Co potem zrobiła pani Drake?
— Wybuchnęła złością, zbiegła ze schodów i krzyknęła do mnie: „Proszę zobaczyć, co zrobiłam. Co za bałagan!” Kopnęła kilka kawałków rozbitego szkła. Pomogłam jej zmieść resztki do kąta. W tym momencie nie było możliwości dokładnego posprzątania. Dzieci zaczęły wychodzić z pokoju, gdzie chwytały płonące rodzynki. Złapałam ścierkę i przetarłam podłogę. Zaraz potem przyjęcie się skończyło.
— Czy pani Drake nic nie wspominała o tym, że była zaskoczona i co ją mogło zaskoczyć?
— Nie, ani słowa.
— Lecz mimo to sądzi pani, że rzeczywiście była czymś zdumiona?
— Prawdopodobnie. Monsieur Poirot, czy sądzi pan, że robię niepotrzebne zamieszanie z jakiegoś błahego powodu?
— Nie — zaprzeczył Poirot — wcale tak nie myślę. Widziałem panią Drake tylko raz — dodał w zamyśleniu — kiedy wraz z panią Oliver odwiedziłem ją w domu, aby, mówiąc melodramatycznie, zobaczyć miejsce zbrodni. Nie miałem wiele czasu na obserwację, lecz nie wydało mi się, aby była kobietą, którą łatwo zaskoczyć. Czy zgadza się pani ze mną?
— Oczywiście. Dlatego właśnie tak mnie to dziwi.
— Nie zadała pani wówczas żadnych pytań?
— Nie miałam powodu. Jeżeli pani domu miała nieszczęście upuścić jeden ze swoich najpiękniejszych wazonów, który rozbił się w drobny mak, gościowi nie wypada pytać: „Dlaczego pani to zrobiła?” To tak, jakby wytknąć jej niezgrabność, która, zapewniam pana, nie cechuje pani Drake.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Czy brała pani udział w przygotowaniach, które robiono, jak się domyślam, rano albo wczesnym popołudniem?— W gruncie rzeczy nie...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.