I wówczas dowiedzieliśmy się, czym zajęte były przez ostatnie trzy dni pasożyty.
Okazało się, że Obafeme Gwambe zamordował Nkumbula, Prezydenta Zjednoczonej Afryki, oraz dokonał zamachu stanu, który uczynił go panem Capetown i Adenu. Następnie pokazano fragmenty przemówienia Gwambe, które wygłosił przez radio po przewrocie. Spojrzeliśmy na siebie. Jego głos był osobliwie ekspresyjny, tak jakby odczytywał tekst wyuczony na pamięć, a sam był na tyle zmęczony, że nie potrafił tego uczynić wystarczająco poprawnie.
“Przez zbyt wiele lat Czarni patrzyli na siebie jako na gorszy gatunek Białych. Należy z tym skończyć. Czarni wiedzą, że są lepsi od Białych pod każdym względem. Są silniejsi, lepsi pod względem seksualnym, a ich mózg może pracować dłużej bez zmęczenia. Wiek XXI będzie wiekiem Czarnych..."
I tak dalej. Niewątpliwie był to podżegający tekst, a Gwambe mówił w przekonywający sposób. Było coś hiperpoprawnego w głosie Gwambe i przypominało aktora, który odtwarza swą kwestię po wielokrotnym wyuczeniu.
Przemówienie kończyło się następującymi słowami adresowanymi do nas:
“Biali myślą, że odnaleźli nowy sposób na otumanienie Czarnych. Zmyślili historyjkę o strzygach, zwanych Sagothuans (Gwambe pomylił się w nazwie), które najechać miały Ziemię. No cóż, czy ktoś widział te strzygi? Nie! A to dlatego, że one nie istnieją. Oto jeszcze jeden sposób, za pomocą którego Biali pragną przeciwdziałać pojawieniu się w umysłach Czarnych ich żądań".
Następnie Gwambe przeszedł do odczytywania listy “praw" Czarnych. Każdy kraj, w którym mieszkała liczna populacja czarnych, winien przekazać władzę nad częścią swego terytorium czarnym mieszkańcom i zezwolić im na utworzenie niezależnego rządu. Ameryka miała przekazać Teksas i Kalifornię. Anglia swe południowe terytoria wraz z Londynem. Czarni w Europie mieli otrzymać albo Włochy, albo Polskę, względnie Austrię.
Tymi detalami nikt, oczywiście, nie zawracał sobie głowy. Był to niewątpliwie z jego strony blef. To co nas niepokoiło, to fakt, że Gwambe był najwyraźniej pod kontrolą pasożytów. Znaliśmy je teraz wystarczająco dobrze, by wiedzieć, że lekceważenie ich było najgroźniejszym z błędów.
Pojęliśmy ich zamysł: w końcu była to polityka sterowana przez nie z takim powodzeniem przez ostatnie dwa wieki. Odwrócenie uwagi ludzkości od istotnych spraw za pomocą wojen. Przez dwa stulecia ludzkość pracowała nad tym, by zmienić stan swej świadomości i od dwóch stuleci pasożyty zajmowały ich myśli czym innym.
Siedliśmy i do późnej nocy dyskutowaliśmy. Nowa sytuacja w oczywisty sposób domagała się natychmiastowego działania. Ale jakiego? Wszyscy mieliśmy złe przeczucia. O trzeciej nad ranem położyliśmy się spać. O piątej zbudził nas Holcroft i powiedział:
- One coś planują. Czuję to. Myślę, że lepiej będzie, jeśli opuścimy to miejsce.
- Dokąd mamy się udać?
- Do Waszyngtonu. Sądzę, że lepiej stanie się, jeśli porozmawiamy z prezydentem.
- Co to da?
Reich odparł:
- Nie wiem. Ale czuję, że siedząc tu marnujemy czas.
Nie było sensu odkładać tego na później. Mimo iż pozostała jeszcze godzina do świtu, udaliśmy się do helikoptera, który otrzymaliśmy do dyspozycji od rządu Stanów Zjednoczonych. Świt pozwolił nam dostrzec w dole proste i długie ulice Waszyngtonu. Wylądowaliśmy na ulicy obok Białego Domu. Podbiegł do nas żołnierz pełniący straż z atomową bronią, teraz skierowaną na nas. Był młodym człowiekiem i bez trudu przekonaliśmy go, że lepiej będzie, jeśli przyprowadzi swego zwierzchnika. Tymczasem przestawiliśmy helikopter na trawnik przed Białym Domem. Była to jedna z bardziej miłych stron posiadania mocy - zwykłe przeszkody po prostu znikały.
Przekazaliśmy oficerowi wiadomość dla prezydenta, a następnie udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca, gdzie można byłoby napić się kawy. Dla przypadkowych przechodniów cała nasza jedenastka musiała wyglądać na jakąś delegację handlową. Znaleźliśmy dużą, przeszkloną restaurację, gdzie zajęliśmy dwa stoliki i gapiliśmy się na ulicę. Kiedy siedzieliśmy, zajrzałem w umysł Ebnera. Poczuł to i uśmiechnął się do mnie:
- To śmieszne. Powinienem myśleć o niebezpieczeństwie grożącym gatunkowi ludzkiemu i o mieście rodzinnym, urodziłem się w Waszyngtonie. Zamiast tego odczuwam rodzaj pogardy dla ludzi spacerujących ulicą. Wszyscy oni śpią. To co się z nimi stanie, wydaje się być bez znaczenia...
Reich odparł z uśmiechem:
- Nie zapomnij, że tydzień temu byłeś jednym z nich.
Zatelefonowałem do Białego Domu i dowiedziałem się, że jesteśmy zaproszeni na śniadanie z prezydentem na dziewiątą. W drodze powrotnej, idąc przez tłum zmierzający do pracy, poczuliśmy nagle lekkie drganie chodnika. Spojrzeliśmy na siebie, a Ebner zapytał:
- Trzęsienie ziemi?
Reich odparł:
- Nie. To wybuch.
Przyśpieszyliśmy kroku i dotarliśmy do Białego Domu o 8.45. Zapytałem oficera, który wyszedł nam na spotkanie, czy ma jakieś informacje o eksplozji. Pokręcił głową i zapytał:
- Jaki wybuch?
Odpowiedź na nasze pytanie uzyskaliśmy dwadzieścia minut później, zaraz po tym, jak siedliśmy do śniadania. Wywołano prezydenta. Kiedy wrócił, był blady, a głos mu drżał. Powiedział:
- Panowie, pół godziny temu zniszczono Bazę nr 91.
Nikt z nas tego nie powiedział, ale ta sama myśl pojawiała się jednocześnie u wszystkich: Ile czasu upłynie, nim pasożyty nas dopadną?
 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  W poÅ‚udnie, po raz pierwszy od trzech dni, wÅ‚Ä…czyliÅ›my telewizor, by wysÅ‚uchać wiadomoÅ›ci...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.