Cela była zbyt ciasna na jakikolwiek trening, ale wystarczyło w niej miejsca na ćwiczenia t’ai chi ch’uan, liczącej wieki starożytnej sztuki obronnej, przygotowującej wojowników do walki na śmierć i życie. W ćwiczeniach tych, nie wymagających wiele miejsca, pracował każdy mięsień jej ciała. Tracy wstała i przećwiczyła ceremoniał otwarcia. Każdy ruch miał swoją nazwę i swoje znacze­nie. Zaczęła od bojowego Chłostania Demonów, potem przeszła do miękkiego tańca - Gromadzenia Światła. Ruchy były płynne i pełne gracji, chociaż bardzo powolne. Każdy gest czerpał swą energię z Tan Tien - mitycznego centrum ciała, wszystkie ruchy miały charakter obrotowy. Przypomniała sobie słowa nauczycieli: „Skoncentruj chi - swoją witalną energię. Na początku jest ciężka, jakbyś poruszała górę, później staje się łagodna i lekka jak pióro ptaka”. Tracy czuła tę energię przepływającą przez palce, koncent­rowała się, dopóki cała jej istota nie spłynęła nagle z jakichś zapomnianych, bezkresnych przestrzeni do wnętrza jej ciała.
„Chwyć ogon ptaka w locie, zamień się w białego bociana, odrzuć ociężałość małpy, zmierz się z tygrysem, niech twoje ręce staną się obłokami i rozprowadzą wodę życia. Niech białe węże wpełzną do swoich nor, dosiądź tygrysa. Zabij go swoimi rękami, jeszcze raz skoncentruj swoją chi i powróć do środka, do Tan Tien”.
Pełny cykl tych ćwiczeń trwał godzinę i gdy go zakończyła, była zupełnie wyczerpana. Każdego ranka powtarzała ten rytuał, aż wreszcie jej ciało nabrało odporności i siły.
Czas pomiędzy ćwiczeniami ciała poświęcała na trening umysłu. Leżała w ciemnościach, przeprowadzając w myśli skomplikowane operacje matematyczne, wykonując zadania, jakie często zadawała komputerowi w banku, recytując wiersze, przywołując w pamięci strofy dramatów scenicznych, które recytowała w college’u. Kiedyś robiła to doskonale, zwłaszcza gdy rola wymagała opanowania obcojęzycznych akcentów - ćwiczyła je całymi tygodniami przed próbą generalną, aż widzowie przypisywali jej cudzoziemskie pochodzenie. Jakiś poszukiwacz talentów zaproponował jej kiedyś próbne zdjęcia w Hollywood. „Nie, dziękuję, nie pragnę rozgłosu. To nie dla mnie” - odpowiedziała mu. Słowa Charlesa: „Cały artykuł wstępny w dzisiejszej «Daily News» jest ci poświęcony”.
Tracy odepchnęła od siebie wspomnienie Charlesa. Są takie drzwi w pamięci, które trzeba na razie zatrzasnąć, otworzą się później, gdy przyjdzie czas.
Przypomniała sobie nauczycielską zgadywankę: - Wymień trzy rzeczy niemożliwe do wykonania.
Wytłumaczyć mrówce różnicę miedzy katolikami a protes­tantami.
Przekonać pszczołę, że to Ziemia kręci się wokół Słońca, a nie odwrotnie.
Wyjaśnić kotu różnicę między komunizmem a demokracją.
Najwięcej wysiłku poświęcała jednak rozmyślaniom o tym, w jaki sposób zniszczy swoich wrogów. Będzie ich likwidować kolejno, jednego po drugim. Przypomniała sobie niewinną zabawę z dzieciństwa: podniesioną do góry ręką można było zakryć słońce. Taką właśnie krzywdę jej wyrządzili: zakryli słońce.
Tracy nie wiedziała ilu więźniów opuszczało karcer w stanie obłąkania, nawet nie myślała o tym.
Siódmego dnia, gdy otworzyły się drzwi celi, oślepiła ją nagła błyskawica światła, która wdarła się do środka. Stał tam strażnik.
- Wracasz teraz na górę. Wstawaj!
Nachylił się, żeby podać jej rękę, ale zdziwił się, gdy wstała z łatwością na równe nogi i wyszła z celi o własnych siłach. Kobiety, które dotychczas wyprowadzał z izolatki, albo wychodziły w stanie kompletnego załamania, albo zachowywały się buntow­niczo. Ta była inna. Roztaczała jakąś nieuchwytną aurę godności i samoopanowania, która w tym miejscu była czymś niewiarygod­nym. Stanęła w świetle, stopniowo oswajając się z jego blaskiem. „Jaka śliczna mała kurewka - pomyślał. - Wystarczy ją trochę obmyć, ubrać w czyste szmatki i można z nią iść choćby do parlamentu. Założę się, że zrobi co trzeba za drobną przysługę”.
- Taka piękna dziewczyna jak ty nie powinna przeżywać takich okropności. Gdybyśmy zostali przyjaciółmi, może mógłbym coś zrobić, żeby to się nie powtórzyło - powiedział głośno.
Tracy odwróciła się ku niemu. Zobaczywszy wyraz jego twarzy, postanowiła jednak odłożyć swoje plany na później.
Poprowadził ją po schodach na górę i przekazał matronie.
Matrona pociągnęła nosem: - Jezu Chryste, jak ty śmierdzisz. Idź weź prysznic. Spalimy to ubranie.
Zimny prysznic zrobił jej doskonale. Tracy umyła głowę i namydliła całe ciało szorstkim, ługowym mydłem. Gdy wytarła się i włożyła ubranie, czekała już na nią matrona.
- Naczelnik chce się z tobą zobaczyć.
Ostatnim razem wzięła te słowa za zapowiedź uwolnienia. Już nigdy nie będzie taka naiwna.
Naczelnik więzienia Brannigan stał przy oknie, gdy Tracy weszła do jego biura. Odwrócił się i powiedział: - Siadaj, proszę. Tracy usiadła.
- Musiałem ostatnio wyjechać do Waszyngtonu na konferencję. Wróciłem dziś rano i przeczytałem raport o tym, co się stało. Niesłusznie zostałaś zamknięta w izolatce.
Siedziała obserwując go z obojętną, kamienną twarzą.
- Według tego raportu, zostałaś wykorzystana seksualnie przez swoje towarzyszki z celi. - Naczelnik spojrzał na arkusz papieru leżący na biurku.
- Nie, proszę pana. - Brannigan skinął ze zrozumieniem.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Zdawała sobie sprawę, że jej pierwszym zadaniem jest odzyskanie sił...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.