Od dawna już nie lecieli w linii prostej, lecz zygzakiem, nieraz nawet zawracali.
Wkrótce mikrosi poprosili o wylądowanie, w samym środku obszaru wydmowego. Chodziło jednak wyłącznie o przymocowanie transoptera na zewnątrz maszyny. Ścianka pochłaniała zbyt wiele promieni.
Hal poczuł uderzenie rozżarzonej fali powietrza. Mokry od potu spełnił życzenie.
Istotnie, sytuacja poprawiła się, ale niestety nie na długo. Wkrótce Halowi wydało się, że zgubił już trop ostatecznie. Wtedy mikrosi skłonili go do wylądowania, po czym polecieli dalej własnym helikopterem. Od czasu do czasu przywoływali Hala drogą radiową. Cała procedura zaczęła go w końcu nudzić. Wątpił już w sukces, w odnalezienie źródła potoku i śladu po “Oceanie I”. Chris odzywał się coraz rzadziej, Hal zajął się więc z nudów wskaźnikiem kursu i stwierdził, że w pobliżu przebiega Transtrada, nowoczesna droga o nawierzchni ze sztucznego tworzywa, która łączyła Nouake-Jaott z Moudjerią w głębi kraju.
Po następnym starcie Hal ujrzał ją wreszcie: wstęga wijąca się łagodnymi łukami pozornie bez końca, o średnim nasileniu ruchu.
Znowu przywołano go. W dole widniał spalony wrak dużego samochoducysterny. Nad wrakiem krążył mini-helikopter Chrisa.
Nikt nie wiedział, w jaki sposób “Ocean I” znalazł się tak daleko. Wiadomo było jedynie, że pierwotnie wylądował na wybrzeżu. Czyżby kierowca cysterny podniósł go i zabrał ze sobą, myśląc, że ma przed sobą jakąś dziwną zabawkę? Dlaczego wybuchł pożar? A może spowodowali go sami uczestnicy ekspedycji, na przykład podczas próby ratowania się z kłopotliwej sytuacji?
Eksplozja musiała spowodować natychmiastową śmierć ludzi, dużych i małych, a z rozbitego “Oceanu” wyswobodziły się drobnoustroje.
Po “Oceanie I” pozostała jedynie pusta, wypalona, przedziurawiona na wylot metalowa łuska, pokryta popiołem i stopionym plastykiem cysterny.
Lot nad pustynią upewnił mikrosów o tragicznym losie poprzedniej ekspedycji. W drodze powrotnej Chris i Karl niemal nie otwierali ust. Hal respektował to, mimo licznych pytań, cisnących mu się na język. Kiedy dotarli już prawie nad potok mikrobów, Hal usłyszał głos Karla:
- Dobrze, że nie było przy tym Geli. Przeżyłaby wszystko od nowa. O ile ją dobrze znam, długo by wspominała obraz katastrofy. To istotnie straszne...
Przez chwilę panowało milczenie. Potem Chris zwrócił się do Hala:
- Mówiłem wam już o tym? Na “Oceanie I” znajdował się przyjaciel Geli...
Poszukiwania “Oceanu I” trwały około sześciu godzin. Kiedy nadlecieli nad czoło potoku, a raczej nad miejsce, gdzie potok znajdował się poprzednio, eskadra helikopterów Chrisa stała równo na skrawku plastyku. Widocznie zadanie zostało już wykonane. Hal wylądował tuż przed wyraźną linią, która jeszcze niedawno oznaczała front potoku. Na pierwszy rzut oka nie widać było żadnych zmian. Wystarczyło jednak spojrzeć dokładniej, żeby dostrzec niezwykły spokój na ziemi. Nic się nie sypało, nie łamała się trawa, nic nie znikało. Nie było już żadnego frontu. Armia najeźdźców przestała istnieć.
Res nie posiadała się z zachwytu. Siedziała na trawie po turecku, sortując gorliwie filmy i mówiąc przy tym do mikrofonu magnetofonowego. Kiedy Hal podszedł do niej, spojrzała na niego i bez żadnego wstępu powiedziała: - Teraz mogą przybyć znowu. Nie będziemy już bezradni. Hal naradził się z Chrisem. Do narady wciągnęli również kolektyw kierowniczy Res, który w całości - oprócz Marka - wysłuchał biernie sprawozdania z zakończonej pomyślnie operacji. Jedynie Mark wiedział, że akcję przeprowadzili mikrosi, a Hal uważał, że nie powinien udzielać wyjaśnień. Przekazał tylko innym instrukcje Chrisa, dotyczące sposobu gromadzenia lub likwidacji nosicieli genów, przy czym makrosom przypadło właściwie w udziale jedynie zabezpieczenie akcji.
Oszołomieni członkowie kolektywu nie tylko zaakceptowali propozycje Hala, ale przyrzekli również z entuzjazmem, że wszystko będzie przeprowadzone ściśle według zaleceń. Hala zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia: czuł się tak, jakby przypisał sobie zasługi innych. Postanowił wyjaśnić z Gwenem jak najszybciej całą tę sprawę. Mimo że nie mógł się już doczekać wyjazdu na Wyspy Podwietrzne, zaakceptował życzenie Chrisa, który pragnął, aby to on kierował akcją “Geny”. Res też byłaby na niego zła, gdyby uparł się przy natychmiastowym wyjeździe. Po tym całym rozgardiaszu ostatnich dni kilka godzin odprężenia nie wydało się Halowi od rzeczy, postanowił więc rozejrzeć się dokładnie po Nouakchott, uratowanym mieście. Żałował tylko trochę, że nie będzie przy nim Djamili. Umówił się z Res i Chrisem, po czym załatwił sobie pokój.
Wieczorem miała odbyć się uroczystość z okazji zażegnania niebezpieczeństwa.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Coraz częściej Hal otrzymywał polecenia, aby lecieć niżej i wolniej...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.