Właśnie podczas przygotowań do ekspedycji osadniczej przecięły się drogi Trinchila i Bartana Drumme'a. Bartan miał godziwy, choć nieregularny dochód ze sprzedaży taniej biżuteri własnego pomysłu i wyrobu. Zazwyczaj miał dobre handlowe rozeznanie, ale na krótki czas zadurzył się w urodzie nowo odkrytych metali miękkich - złota i srebra, i w efekcie skończył z garstką świecidełek, których, jak się okazało, nie był w stanie sprzedać na rynku, zdominowanym przez tradycyjne materiały takie jak szkło, ceramika, steatyt i drewno brakka. Nie zniechęcając się zaczął objeżdżać wiejskie okolice Ro-Amass w poszukiwaniu mniej wymagającej klienteli. I poznał Sondeweere Trinchil.
Jej żółte włosy oślepiły go swoim blaskiem mocniej niż złoto i z miejsca zakochał się w niej na zabój, marząc o tym, by zabrać ją do miasta jako swoją małżonkę. Sondeweere odpowiedziała przychylnie na zaloty Bartana, wyraźnie zadowolona z perspektywy poślubienia człowieka, który wyglądem i manierami różnił się bardzo od przeciętnego młodego rolnika. Plany Bartana napotkały jednak dwie poważne przeszkody. Żądza nowości sąsiadowała u Sondeweere z upartą niechęcią do zmiany trybu życia. Niewzruszenie obstawała, że będzie mieszkać tylko na wsi. Bartan więc odkrył w sobie drzemiące dotąd w ukryciu zamiłowanie do rolnictwa i pragnienie pracy na własnej ziemi. Jednak drugi problem zdecydowanie oparł się rychłemu rozwiązaniu.
Od pierwszej chwili Jop Trinchil i Bartan zapałali do siebie niechęcią. U jej korzeni nie leżał ani konflikt interesów, ani nawet niebacznie wypowiedziane słowo. Głęboko zakorzeniona, niewzruszona wzajemna wrogość narodziła się zaraz od pierwszego spotkania. Trinchil natychmiast doszedł do wniosku, że Bartan będzie haniebnym nieudacznikiem jako mąż i ojciec; a Bartan wiedział i nikt mu nie musiał tego mówić, że zainteresowanie Trinchila religią było tylko sposobem na wypchanie sobie kieszeni.
Bartan musiał przyznać, że Trinchil szczerze lubił swoją bratanicę i choć chwytał się każdej okazji, by ośmieszać wady zalotnika, nie zabronił małżeństwa. Tak przedstawiała się sytuacja do tej chwili, Bartan przeczuwał, że teraz waży się jego przyszłość, a stanu ducha nie poprawiało mu wspomnienie zachowania się Sondeweere. Postąpiła tak, jak gdyby jej miłość poczęła się chwiać, jakby mogła odwrócić się od niego, jeśli nie uda mu się dotrzymać ostatniej obietnicy.
Myśl ta kazała Bartanowi skupić wzrok na nieregularnym punkciku w odległym końcu podmokłej kotliny. Teraz, gdy znajdował się wyżej i bliżej, miał prawie pewność, że rzeczywiście oznacza on przedłużenie moczarów w okresowo wysychającym korycie rzeki. Być może więc rzeczywiście przypominał sobie widok tego miejsca z powietrza. Żałując, że nie może bardziej polegać na swojej pamięci, wpuścił kilka podmuchów miglignu do kołyszącej się nad nim kuli balonu i statek powoli zaczął nabierać wysokości potrzebnej, by przelecieć ponad wzgórzami. Iglice skał sterczące z bladej równiny skurczyły się do rozmiarów czarnych świec.
Łódź przemknęła nad nieregularną granicą mokradeł i Bartan upewnił się, że ich wąska końcówka wybiega na zachód na odległość około trzech mil. Z rosnącą pewnością i podnieceniem podążył wzdłuż biegu wyschniętej drogi wodnej. Gdy pod łodzią wyrosły trawiaste kontury, Bartan dostrzegł stado podobnych do jeleni zwierząt, które wystraszone odgłosem silnika odrzutowego, puściły się krętym biegiem, a białe zady migały znacząc susy. Przestraszone ptaki wyrywały się spomiędzy drzew niczym tańczące w powietrzu zawirowania płatków śniegu.
Bartan nie spuszczał oczu ze stoków wznoszących się w oddali. Zdawały się tworzyć barierę, która rosła coraz wyżej, przesłaniając widok, aż w końcu Bartan przebrnął ponad ich granią i z zapierającą dech w piersi szybkością horyzont cofnął się, uciekając w dal, a leżące wokół tereny zalśniły żywymi barwami sawann, łagodnych pagórków, jezior i lasów.
Bartan wydał z siebie okrzyk radości widząc wszystko to wyłożone przed nim jak skarbiec bogacza, jak spełniający się sen rolnika! Gnany pierwszym impulsem chciał zawrócić powietrzną łódź i popędzić do Trinchila i reszty z dobrą nowiną, ale górskie zbocze uchylało się przed nim łagodnie, zapraszając do kontynuowania lotu. Doszedł do wniosku, że nie zaszkodzi poświęcić kilku minut na bliższe i dokładniejsze przyjrzenie się najbliższym połaciom ziemi, a może i odnalezienie strumienia, który posłużyłby za dobre miejsce postoju jak na początek. W ten sposób sprawi na farmerach wrażenie człowieka kompetentnego i praktycznego.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  W końcu Trinchil wpadł na pomysł poprowadzenia swojej trzódki do takiej części Overlandu, gdzie mogliby praktykować własną religię nie niepokojeni przez...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.