— Jest dużo miejsca w naszej łódce, a czółno kapitana przyczepimy z tyłu.
— Tak, muszę się pogodzić z tym, że zawsze będę dodatkiem—powiedziała biedna Ewa z gorzkim śmiechem. — Proszą, przebacz mi, Aniu, to było obrzydliwe z mej strony. Powinnam ci być wdzięczna i jestem, że mam dwoje dobrych przyjaciół, którzy radzi są, że mogą mnie, jako trzecią, przyjąć do swego grona. Nie zważaj na moje wstrętne słowa. Niestety, zdaje mi się, że jestem jedną wielką raną i że wszystko sprawia mi ból.
— Ewa była jakoś bardzo cicha dziś wieczór, prawda? — odezwał się Gilbert do Ani po powrocie do domu. — Co ona, na miły Bóg, robiła sama na wale?
— Ach nic, była zmęczona, a wiesz, że ona lubi wypocząć nad brzegiem w te dni, kiedy Ryszard jest taki nieznośny.
— Jaka szkoda, że nie spotkała i nie wyszła za mąż przed laty za takiego człowieka jak Ford — głośno rozmyślał Gilbert. — Byłaby z nich wyjątkowo dobrana para, nie uważasz?
— Bój się Boga, Gilbercie, nie rób się przypadkiem swatem, to obrzydliwy zawód dla mężczyzny! — zawołała trochę ostro Ania, obawiając się, żeby Gilbert nie odkrył całej prawdy, rozwodząc się zbyt długo nad tym faktem.
— Daj pokój, Aniu, nie nadaję się na swata — zaprotestował Gilbert cokolwiek zdziwiony jej tonem. — Myślałem tylko, co mogłoby być.
— Zostaw to, szkoda czasu — powiedziała Ania, potem dodała nagle:
— Gilbercie, chciałabym bardzo, aby wszyscy ludzie byli tak szczęśliwi jak my oboje.
XXVIII. Różne sprawy 
Czytam pośmiertne ogłoszenia — powiedziała panna Kornelia kładąc na stole codzienną gazetę i zabierając się z powrotem do szycia.
Nad ciemną i ponurą przystanią zawisło pochmurne niebo listopadowego dnia. Mokre, obumarłe listki, zraszane deszczem, zwisały z gzymsów okien. W małym domku jednak wesoły ogień płonął na kominku, piękne zaś kwiaty i palmy, poustawiane w oknach, przypominały jaśniejsze dni.
— Tu zawsze jest lato — rzekła raz Ewa, a wszyscy ci, którzy odwiedzali mały domek, odnosili to same wrażenie.
— W gazecie bardzo dużo teraz spotyka się ogłoszeń pośmiertnych — ciągnęła dalej panna Kornelia. — Zapełniają stale kilka kolumn, ja zaś odczytuję każdy wiersz. To jeden z mych sposobów szukania rozrywki, zwłaszcza jeżeli są tam równocześnie i poezje. Niech pani posłucha, oto jedna wybitnie piękna próbka:
 
Odeszła, by pozostać przy Stwórcy,
I już nie błąkać się samotnie, po kryjomu,
A tak lubiła grać i śpiewać
Pieśń o domu, o słodkim domu.
 
Kto może powiedzieć, że nie mamy poetyckich talentów na Wyspie? Czy pani już zauważyła, jak dużo niezwykle dobrych ludzi umiera? Aż żal bierze. Dziś jest dziesięć ogłoszeń, a tylko sami święci, nawet mężczyźni. Na przykład ten Piotr Stimson, który „pozostawił liczne rzesze przyjaciół, opłakujących jego zgon”. Boże, Aniu, ten człowiek miał osiemdziesiąt lat, a każdy, kto go znał, życzył mu już trzydzieści lat temu, aby umarł. Gdy pani będzie smutna, niech pani czyta pośmiertne wzmianki, zwłaszcza o ludziach, których pani znała. To panią rozweseli, proszę mi wierzyć. Chciałabym, żeby do mnie należało pisanie nekrologów o niektórych ludziach. Swoją drogą, czy to nie obrzydliwe słowo „nekrolog”? Ten sam Piotr, o którym przed chwilą wspomniałam, miał na pewno twarz podobną do nekrologu. Nigdy jej nie widziałam, ale nieraz o tym myślałam. Jest jedno okropniejsze jeszcze słowo, jakie znam, to „osierocona wdowa”. Aniu, kochanie, jestem wprawdzie starą panną, ale jedną mam w tym pociechę, że nigdy nie będę niczyją „osieroconą wdową”.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  — Oto Gilbert, a wrócisz razem z nami — rzekła Ania, która wcale nie miała zamiaru pozostawiać Ewy na wale piaszczystym w taką noc i w takim nastroju...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.