Morgiana udała gniew:
– Nie będę żyła w domu, który przypomina świński chlew! Patrz na te wszystkie brudne pieluchy, na smród dziecięcej kupy! Weź to zaraz na dół i daj praczkom, a potem pozamiataj i wywietrz tutaj, czy może ja mam założyć fartuch i sama się wziąć do roboty?!
– Nie pani – odparła służąca, kuląc się, i wzięła wszystkie śmierdzące rzeczy, które Morgiana rzuciła jej na ręce. Morgiana zatknęła sobie bransoletę z brązu za stanik i zeszła na dół przykazać kucharzowi, by nagrzał wodę na ranę Uwaina. To musi zrobić najpierw i musi jakoś tak zorganizować prace w całym domostwie, by po południu być sama i wolna... Przykazała, by pojawił się chirurg ze swymi najlepszymi narzędziami, kazała Uwainowi usiąść i otworzyć usta, by sama mogła odnaleźć złamany korzeń. Ze stoickim spokojem znosił podważanie i wyciąganie (choć ząb złamał się pod dziąsłem i trzeba było go dosłownie wydłubywać, na szczęście szczęka była opuchnięta i zdrętwiała). Kiedy cały ząb został usunięty, Morgiana polała ranę najmocniejszym ze swoich znieczulających eliksirów i znów zrobiła okład na spuchnięty policzek. W końcu wszystko było zrobione i Uwain został wysłany do łoża, a wcześniej solidnie napojony mocnym alkoholem. Protestował, mówiąc, że jeździł konno, a nawet walczył, kiedy był w o wiele gorszym stanie, ale Morgiana surowo przykazała, żeby się położył i pozwolił lekarstwom zadziałać. Tak więc Uwain był także bezpiecznie usunięty z drogi i poza wszelkimi podejrzeniami. Ponieważ wysłała wszystkie służące do prania, żadnej z nich nie było pod ręką i Malina zaczęła narzekać:
– Jak mamy mieć nowe szaty na Zielone Świątki i jak płaszcz Awallocha ma być skończony... wiem, że ty nie lubisz prząść, matko, ale ja muszę się wziąć za tkanie tego płaszcza, a wszystkie kobiety grzeją kotły wody i przygotowują pranie...
– Och, rzeczywiście, zapomniałam o tym – powiedziała Morgiana. – Cóż, nie możemy nic poradzić, muszę więc sama prząść, chyba że chcesz, żebym to ja tkała...
To nawet lepsze, myślała, niż bransoleta, płaszcz robiony na jego miarę przez jego żonę.
– Mogłabyś to zrobić, matko? Ale ty masz płaszcz dla króla zaczęty na drugich krosnach...
– Uriens go nie potrzebuje tak bardzo, jak Avalloch – powiedziała Morgiana. – Będę tkała płaszcz Avallocha.
A kiedy skończę, pomyślała, czując, jak przez jej serce przebiega dreszcz, już nigdy nie będzie potrzebował żadnego płaszcza...
– No to ja będę przędła – powiedziała Malina – i jestem ci bardzo wdzięczna, matko, tkasz o wiele lepiej ode mnie. – Podeszła i przytknęła swój policzek do policzka teściowej. – Jesteś dla mnie zawsze taka dobra, pani Morgiano.
Tyle że nie wiesz, co ja dzisiaj będę tkała, dziecko.
Malina usiadła i wzięła wrzeciono. Zatrzymała się chwilę, przyciskając dłonie do pleców.
– Źle się czujesz, synowo?
– To nic, tylko moje krwawienia spóźniają się o cztery dni. Obawiam się, że znowu jestem brzemienna, a miałam nadzieję, że pokarmię to niemowlę piersią jeszcze przez rok... – Westchnęła. – Avalloch ma dostatecznie wiele kobiet w wiosce, ale myślę, że wciąż nie traci nadziei, iż dam mu następnego syna, by zajął miejsce Conna! Dziewczynki nic go nie obchodzą, nawet nie zapłakał, kiedy w zeszłym roku umarła Maeva, i to tuż przed moim następnym porodem, a kiedy znów urodziłam dziewczynkę, był na mnie naprawdę zły. Morgiano, jeśli ty rzeczywiście znasz jakieś zaklęcia, czy mogłabyś coś zrobić, bym następnym razem urodziła syna?
Morgiana uśmiechnęła się, przewlekając czółno przez osnowę.
– Ojcu Eianowi nie spodobałoby się to, że prosisz mnie o czary Powiedziałby ci, że masz się modlić o syna do Maryi Dziewicy.
– No, jej syn był cudem, a ja już zaczynam myśleć, że jeśli kiedykolwiek znowu urodzę syna, to będzie kolejny cud – powiedziała Malina. – Może to jednak tylko ta straszna, wietrzna pogoda.
– Zrobię ci na to ziołowej herbaty – powiedziała Morgiana. – Jeżeli rzeczywiście jesteś brzemienna, przysięgam, że ci nie zaszkodzi, ale jeśli to tylko opóźnienie z powodu zimna, to sprowadzi twoje krwawienia.
– Czy to jedno z twoich magicznych zaklęć z Avalonu, matko?
Morgiana potrząsnęła głową.
– Nie, to sztuka zielarska, nic więcej – odparła i poszła do kuchni, gdzie nastawiła kociołek z ziołami na ogniu. Przyniosła wywar Malinie i powiedziała: – Wypij to tak gorące, jak tylko możesz, i kiedy przędziesz, okręć się szalem, staraj się trzymać ciepło.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  – Czego tu chcesz, pani? – spytała...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.