Biegał między blokami z bykowcem na ramieniu i ryczał. Ryczał na wszystko i na wszystkich. Ale znaliśmy go już dobrze - i słusznie Kornacki powiedział wtedy:
- Patrz, Rorbacher tak trzyma bykowiec, jakby chciał pokazać, że tym bykowcem nikt nie zostanie uderzony, bo on ma go w ręku.
Gdy wybrano do bicia przedostatni transport z Dachau, Karl z rykiem zebrał ich w celu zaprowadzenia do kozła na egzekucję. Ale zamiast poprowadzić ich między blok 3 i 4, wprowadził ich między 4 i 5, a sam znów wrócił na plac apelowy. Na koźle bili dalej. Teraz kazali wystąpić wszystkim pracującym w hali 19. Wystąpiło tylko kilkunastu. Wezwano pisarzy blokowych, którzy zaczęli wywoływać z listy. Znów zjawił się Rorbacher. Zabrał tę grupę i znów poprowadził do bicia, znów między bloki 4 i 5. A tę grupę, która jeszcze tam stała, wyprowadził na plac i dołączył do innego bloku.
Słusznie rozumował, że esesmani są tak pijani, że nie połapią się w jego przeprowadzkach. Po kilkunastu minutach doprowadził na plac i tych z 19 hali. Pozostali tylko ci, których zbili na koźle. Kilku z nich przeniosło się do wieczności. Jednego znałem dobrze, po tym biciu wycięli mu pośladki. Ciało gniło. Na każdym pośladku miał dwie długie blizny, a w spodnie wszywał grubo szmat, bo nie miał na czym siedzieć.
Bicie na placu trwało do późnej nocy. Ćwiczyli tylko bloki kamieniarzy. W momencie jakiegoś zamieszania przeskoczyłem do bloku 9, który stał pięć metrów obok naszego bloku. Przeskoczyłem tak, że nie widział nikt z “władz” bloku mojego i 9. Kilku więźniów chciało mnie wygnać z powrotem. Bali się, żeby oni przy mnie nie podpadli, ale ktoś powiedział ostro, półgłosem:
- Niech zostanie.
Teraz tylko bałem się, żeby inni nie poszli moim śladem, bo wtedy wpadniemy wszyscy i może z nami stać się to samo, co z tymi, którzy byli bici na koźle. Nie było jednak chętnych. Staliśmy chyba do godziny l w nocy. Wreszcie u góry w kamieniołomie Kastenhoffen strzał. Strzał ten nie mógł być bez powodu. Odetchnęliśmy z ulgą. Zaraz się dowiemy. Po kilku minutach zawołano ludzi z krematorium, którzy z wózkiem pojechali po nieboszczyka, a po następnych kilku minutach posłyszeliśmy pijany głos komendanta, który zza drutów i muru wrzeszczał bez przerwy jedno słowo, śliczne słowo: “Odmaszerować!” Po chwili to samo słowo wrzasnął Rorbacher i w plac apelowy jakby strzelił piorun. Pierwszy raz nie odmaszerowano z placu w szeregach, blokami, lecz bezładną, pomieszaną kupą. Ja - zamiast do siebie na blok 5 - pognałem do Heńka po zupę. Zupę podałem przez okno M., on podał mi czystą miskę, którą oddałem Heńkowi przez okno, i na zakończenie dostałem od jakiegoś kapa kopniaka, bo już tylko ja jeden biegłem przez plac apelowy od Heńka do swojego bloku. Kolacja już w łóżkach, po ciemku - i spać.
Pisząc o manipulacjach Rorbachera w czasie bicia na placu muszę opisać, jak zachował się on w innym przypadku. Komendant kazał van Losenowi utopić pięćdziesięciu Rosjan. Kazali im rozebrać się, ustawić w kolejce - po śmierć - i wpuszczali pojedynczo do pomieszczenia w nie dokończonym murowanym bloku. Jak wpuścili nowego, to go łapali w pół, wrzucali głową na dół do kadzi z wodą, a Losen wskakiwał za nim i przyciskał go nogami do dna. Losen i pomocnicy byli tylko w majteczkach kąpielowych. Utopili już kilkunastu, gdy przybiegł Rorbacher, który dowiedział się o tym, że Losen topi ludzi. WpadL, zaczął mu wymyślać i kazał przestać topić. Losen nie chciał zakańczyć mordowni, mówiąc, że komendant mu kazał. Wtedy Rorbacher porwał w rękę kołek, wyskoczył i zaczął bić bez litości tych, którzy czekali nago na utopienie. Z początku kulili się pod ścianą, ale gdy zaczął lać na całego, zaczęli uciekać. Karl za nimi z kijem i lał. I tak gonił i bił, że rozpędził ich po całym obozie, a Losen został bezrobotny - nie miał już kogo topić.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Podczas tej egzekucji działał też starszy obozu - Karl Rorbacher...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.