To Moryc, Moryc, przypomina sobie usilnie i na pó³ przytomnie pyta:
– Kochasz mnie, Miec... Moryc?
Poprawia siê szybko i chcia³aby cofn¹æ to zapytanie, ale Moryc odpowiada ze wzruszeniem:
– Nie umiem ci tego powiedzieæ, Mela! Ty wiesz, ¿e ja jestem kupiec, ja nie potrafiê okre-
œliæ ³adnie tego, co czujê, ale jak ciê widzê, Mela, to mi tak dobrze, ¿e ju¿ niczego nie pragnê, ¿e nawet zapominam o interesach. A przy tym ty jesteœ taka piêkna i taka niepodobna do naszych kobiet, ¿e ja ci¹gle myœla³em o tobie. Wiêc powiedz, chcesz wyjœæ za mnie?
Patrzy³a znowu na niego, ale znowu widzia³a inn¹ twarz, inne oczy; s³ysza³a gor¹cy, namiêt-ny, przyciszony szept wyznania mi³osnego. Przymknê³a powieki, bo j¹ zapiek³y tamtego poca-339
³unki. Wstrz¹snê³a siê w rozkosznym dreszczu przypomnieñ, wyprê¿y³a siê, przyciskaj¹c plecami do otomany, bo siê jej zdawa³o, ¿e j¹ tamten obejmuje ramionami i przytula do siebie.
– Mela, czy chcesz zostaæ moj¹ ¿on¹? – powtórzy³ znowu, zmieszany jej milczeniem.
Oprzytomnia³a zupe³nie, stanê³a i powiedzia³a szybko, bez namys³u:
– Dobrze. Pójdê za ciebie. Umów siê z ojcem o wszystko. Dobrze, Moryc, zostanê twoj¹
¿on¹...
Chcia³ poca³owaæ j¹ w rêkê, ale cofnê³a siê ³agodnie.
– IdŸ ju¿, jestem taka niezdrowa, idŸ... przyjdŸ jutro, po po³udniu...
Nie chcia³a wiêcej mówiæ, a on tak by³ uradowany zrobieniem interesu, ¿e nie zauwa¿y³
nawet jej dziwnego zachowania siê i pobieg³ do papy Grünspana, aby jak najprêdzej ustaliæ cyfrê posagow¹.
Grünspana nie by³o, bo go wezwano do kantoru.
Moryc powróci³, aby prosiæ Meli o powiedzenie ojcu wszystkiego.
Zasta³ j¹ stoj¹c¹ na tym samym miejscu. gdzie pozostawi³, patrzy³a w okno wzrokiem, któ-
ry nigdzie nie patrzy³ i nic nie widzia³, by³a blada jak p³ótno, porusza³a ustami, jakby coœ
mówi³a z dusz¹ w³asn¹ lub ze wspomnieniami.
– Dobrze, Moryc, powiem ojcu, bêdê twoj¹ ¿on¹, dobrze! – powtarza³a monotonnie.
Nie wyrwa³a mu rêki, gdy j¹ ca³owa³, nie s³ysza³a nawet, ¿e ju¿ wyszed³; po³o¿y³a siê na otomanie, wziê³a ksi¹¿kê do rêki i le¿a³a bezmyœlnie, zapatrzona w ró¿e ko³ysz¹ce siê za oknem i w z³ot¹ szklan¹ kulê, b³yszcz¹c¹ nad klombami.
Moryc by³ tak uradowany, ¿e Franciszkowi, który palto podawa³, da³ ca³e dziesiêæ kopiejek i doro¿k¹ pojecha³ do Borowieckiego fabryki.
– Powinszuj mi, ¿eniê siê z Mel¹ Grünspan – zawo³a³ wpadaj¹c do kantoru.
– I to pieni¹dz niez³y – rzek³ Karol, podnosz¹c g³owê znad papierów.
– To pieni¹dz gruby – poprawi³ Moryc.
– Tak, jeœli towarzystwo asekuracyjne wszystko wyp³aciæ zechce – powiedzia³ Karol z naciskiem, bo go zirytowa³a ta wiadomoœæ, ¿e Moryc za jednym zamachem zdobywa³ piêkn¹
pannê i du¿y posag, a on, on musi siê wiecznie mêczyæ...
– Przynios³em ci pieni¹dze.
– W³aœnie siê oblicza³em, ¿e mo¿e nie bêdê potrzebowa³ braæ od ciebie. Znalaz³em kogoœ, który chce mi daæ na weksel z terminem pó³rocznym i na osiem procent tylko – powiedzia³
umyœlnie, bo pieniêdzy nie mia³, ale chcia³ mu zrobiæ przykroœæ.
– Bierz! Ja umyœlnie dla ciebie pieni¹dze wydoby³em i zap³aci³em procent z góry.
– Zatrzymaj pieni¹dze dni kilka, gdybym nie wzi¹³, zwrócê ci koszty.
– Nie lubiê takich warunkowych interesów – mówi³ niezadowolony.
– Wiêc panna Mela ciê przyjê³a? Dziwi mnie to trochê...
– Dlaczego? Có¿ mi masz do zarzucenia? – pyta³ prêdko, gniewnie.
– Wygl¹dasz na kantorowicza, ale to nie przeszkadza, tylko , ¿e...
– Powiedz, proszê ciê...
– Tak siê podobno kocha³a w Wysockim – powiedzia³ tonem zdziwienia, pe³nego z³oœli-woœci.
– To jest taka prawda, jakby kto mówi³ o bankructwie Szai.
– Dlaczegó¿ nie mia³aby siê w nim kochaæ? Ona piêkna, on przystojny. Oboje maj¹ pewne wspólne spo³eczne bziki, oboje namiêtni, widzia³em u Trawiñskich, jak siê zjadali ocza-340
mi. Mówili tam o ich ma³¿eñstwie... – ci¹gn¹³ nieub³aganie, bawi¹c siê cierpieniem, jakie znaæ by³o na twarzy przyjaciela.
– Mo¿e i tak by³o, nic mnie to nie obchodzi.
– Mnie by obchodzi³a przesz³oœæ narzeczonej. Nie o¿eni³bym siê z kobiet¹ ze wspomnieniami.
Uœmiechn¹³ siê tak z³oœliwie, ¿e Moryc zerwa³ siê gwa³townie.
– Po co mi to mówisz?
– Nie ubli¿a to ani tobie, ani pannie Meli, mówiê, co mi na myœl przysz³o. Bardzo siê cieszê nawet, ¿e siê ¿enisz tak œwietnie.
Uœmiechn¹³ siê znowu zjadliwie.
Moryc trzasn¹³ drzwiami i wybieg³ wzburzony i wœciek³y na Karola.
Taki by³ zaperzony, ¿e zacz¹³ krzyczeæ na robotników, którzy pompowali wodê z fundamentów.
– Ruszaæ siê, chamy! Robicie jak z ³aski, od wczoraj nic wody nie uby³o.
– A to czego? – zapyta³ jeden z robotników dosyæ g³oœno.
– Co ty pyskujesz, do kogo ty tak pyskujesz? Ja ciê zaraz, ³ajdaku, wyrzucê z roboty.
– Wynoœ siê, parchu, pókiœ ca³y, bo ci mordê przekrêcê, ¿ebyœ widzia³, gdzie uciekaæ –
szepn¹³ jakiœ mularz, przyk³adaj¹c mu piêœæ do nosa.
Moryc cofn¹³ siê œpiesznie i podniós³ taki wrzask, ¿e Karol ukaza³ siê przy robotnikach i Maks wybieg³ z przêdzalni.
Moryc wrzeszcza³, ¿eby robotnika oddaliæ natychmiast, bo mu ubli¿y³.
– Daj pokój, Moryc, nie wtr¹caj siê do nie swoich rzeczy.
– Jak to nie do swoich rzeczy! mam takie same prawo jak i ty – krzycza³.
– Na chwilê przypuœæmy, ¿e takie samo prawo, ale ci to jeszcze nie daje prawa wymyœlania robotnikom, wymyœlania wcale nies³usznie.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  ³o, ¿e mo¿e bêd¹ mogli trzymaæ konie i powóz...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.