|
Trzęsąc się w chłodnym powietrzu późnej jesieni, stał tak minutę czy dwie na trawniku, nasłuchując, czy nie powtórzy się hałas, który wypełniał dom...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
Teraz nie słyszał niczego. Tylko szumiący wiatr, szeleszczące drzewa i deszcz spadający na trawę. Wreszcie, zmarznięty, postanowił przerwać poszukiwania, dopóki walenie się nie powtórzy i nie naprowadzi go na jakiś ślad. Tymczasem mógłby pojechać do miasta i wziąć formularz podania z agencji adopcyjnej. Przejechał dłonią po twarzy i poczuł kłujący zarost. Przypomniał sobie schludność Alfreda O’Briana i zdecydował, że powinien ogolić się przed wyjściem. Wszedł z powrotem do domu, zostawił ociekający płaszcz na fotelu i zrzucił kalosze przed wejściem do kuchni. Zamknął za sobą drzwi i przez chwilę grzał się w ciepłym powietrzu. ŁUP! ŁUP! ŁUP! Dom zatrząsł się, jak gdyby otrzymał trzy niezwykle silne, gwałtowne ciosy pięścią od jakiegoś olbrzyma. Miedziane naczynia wiszące na hakach rozhuśtały się i zabrzęczały, uderzając o siebie. ŁUP! Zegar ścienny spadłby ze ściany na podłogę, gdyby był choć trochę słabiej przymocowany. Paul przesunął się na środek kuchni, próbując ustalić, z której strony dobiega hałas. ŁUP! ŁUP! Drzwi piecyka otworzyły się i opadły. Dwa tuziny słoiczków z przyprawami, stojących na półce, zaczęły podskakiwać, pobrzękując. Co się tu, do diabła, dzieje? - zastanawiał się zaniepokojony. ŁUP! Obracał się wolno, nasłuchując, szukając. Naczynia znów się rozdzwoniły, a wielka warząchew zsunęła się z wieszadełka i spadła z brzękiem na deskę do krojenia mięsa. Paul podniósł wzrok na sufit, podążając tropem odgłosów. ŁUP! Spodziewał się, że zobaczy odpadający plaster tynku, ale nie dostrzegł nawet rysy. Niemniej źródło tego dźwięku znajdowało się zdecydowanie nad jego głową. Łup-łup-łup, łup... Walenie nieco przycichło. Przynajmniej dom przestał się trząść, a naczynia kuchenne nie stukały o siebie. Paul ruszył w stronę schodów, zdecydowany znaleźć przyczynę hałasów. Blondynka leżała w rynsztoku, na wznak; jedna ręka wyciągnięta wzdłuż boku, wyprostowana, dłoń uniesiona; druga przerzucona przez brzuch. Złote włosy zabłocone. Strumień wody płynął wokół niej, unosząc liście, piasek i strzępy papieru do najbliższej studzienki kanalizacyjnej, a jej długie włosy powiewały i falowały w tym brudnym nurcie. Carol uklękła obok kobiety i zaszokowana stwierdziła, że ofiara była dziewczynką co najwyżej czternasto-, piętnastoletnią, wyjątkowo ładną, o delikatnych rysach, a teraz przerażająco bladą. Była także nieodpowiednio ubrana jak na taką słotę. Miała białe tenisówki, dżinsy i bluzkę w niebiesko-białą kratkę. Ani płaszcza, ani parasolki. Drżącymi rękami podniosła prawą rękę dziewczynki i wzięła za nadgarstek, szukając pulsu. Od razu wyczuła tętno, silne i miarowe. - Bogu dzięki - powiedziała, trzęsąc się. - Bogu dzięki, Bogu dzięki. Zaczęła szukać otwartych ran. Nie znalazła żadnych poważnych obrażeń, tylko kilka płytkich zadrapań. Jeśli, oczywiście, nie wystąpił krwotok wewnętrzny. Kierowca cadillaca, wysoki mężczyzna z kozią bródką, obszedł od tyłu volkswagen i spojrzał na leżącą. - Nie żyje? - Żyje - odrzekła Carol. Delikatnie uniosła kciukiem jedną z powiek dziewczynki, potem drugą. - Tylko nieprzytomna. Prawdopodobnie lekki wstrząs. Czy ktoś wezwał karetkę? - Nie wiem - powiedział. - Więc niech pan wezwie. Szybko. Pośpieszył, brnąc przez kałuże, a woda wlewała mu się do butów. Carol nacisnęła podbródek dziewczynki; szczęka była rozluźniona i usta otwarły się z łatwością. Nie zauważyła żadnego zatoru, krwi ani niczego, co mogło spowodować zachłyśnięcie, a język znajdował się w bezpiecznym położeniu. Siwowłosa kobieta w przezroczystym płaszczu nieprzemakalnym, trzymająca czerwono-pomarańczową parasolkę, wyłoniła się gdzieś z deszczu. - To nie pani wina - powiedziała do Carol. - Widziałam, jak to się stało. Widziałam wszystko. Dziecko rzuciło się pod pani samochód, w ogóle nie patrząc. Nie mogła pani nic zrobić, aby temu zapobiec.
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- 3
QUICKPANEL CE CONTROL/VIEW
Panele operatorskie Quickpanel CE Control/View programuje się za pomocą modułu View
Standard Edition, który jest...
- Biegał tedy Szymon z kąta w kąt, zupełnie nie zajmująco, od czasu do czasu tylko dla pewnej rozmaitości kopnął po drodze krzesło albo stół, który przerażony,...
- Celem sporzdzania zapisu procesu jest przedstawienie takiego raportu z wywiadu, ktry by ilustrowa jego dynamik oraz zwizane z wywiadem myli, emocje i odczucia...
- murem, poza ktry nie mam ju wstpu, i jedynie dla pozoru pozostaje jeszczemoim ojcem, jak dla pozoru bierze te kropelki, chodzi do lekarza, patrzy w tookno przed...
- stworzył dla mnie fałszywą tożsamość komputerowca z Korelii i posadził mnie na jed-
- No cóż, mówię jako człowiek, który musi komuś dać w dziób...
- - Wiedziałam, że nie jestem tą jedyną, której nie można się oprzeć - powiedziała Joanna, potrząc na portret Bobbie w wykonaniu Dce*a Mazzarda, który Bobbie...
- ^' 26 ^' ^' 27 ^rpłyn, który madame Gaillard co rano serwowała swoim wychowankom, nazywano po prostu mlekiem, gdy tymczasem wedle odczucia Grenouille'a płyn...
- Pamięci Hugona Edmunda Drake’a, ukochanego męża Roweny Arabelli Drake, który opuścił ten świat 20 marca 19 — Zasnął w pokojuPo zetknięciu z...
- Telimeno, cóż by świat mówił o człowieku, Rzekł Tadeusz, który by teraz, w moim wieku,Zdrów, żył na wsi, kochał się - kiedy tyle młodzi,Tylu...
- – Dlaczego się tym interesują? To takie ciekawe?– Dla nich to mniej więcej to samo co chirurg, który amputuje zdrową nogę...
|
|