- Aaa!… Aaa!… - krakał (!) Byk.
I w przystępie nagłej furii przerzucać począł ze dwadzieścia płócien, wybrał szkic - najgorszy (sprytny szelma!) i drzeć go począł z pasją, jaką można rzadko ujrzeć nawet na scenach stołecznych, kiedy grają tragedię, albo nawet w gronie poetów znamienitych. Wydawał przy tym głosy jakieś straszliwe i rzężenia jak zepsuty gramofon albo primadonna; - taki malarz to z pewnością potrafi.
Wreszcie, jak by pozycja na dwóch nogach niewygodna była do tego rodzaju operacji, rzucił się na ziemię, na grzbiet, chwycił się obu rękoma za głowę i wyjąc, bił mocnymi nogami o podłogę. Odbrzmiały mu w tejże chwili z trwożliwym jękiem szyby i zadzwoniły w wysokiej tonacji dwie flaszeczki i jedna szklanka samotna, którą rozpacz gryzła, bowiem szczerby miała po brzegach niesamowite.
Na niższym piętrze pies zawył przerażony, a wrony na dachu siedzące zerwały się z wrzaskiem.
A malarz tłukł nogami o podłogę, co zresztą musiały zanotować wszystkie sejsmografy we wszystkich obserwatoriach. W tejże chwili drzwi skrzypnęły przeraźliwie, jak dusza na mękach.
Malarz, czując, że ktoś wchodzi, wpadł w szał ostateczny, nie patrząc zresztą, kogo wywołał rykiem. Trwało to przez czas dłuższy, bowiem gość się nie zbliżał. Aż się znudziła rozpacz malarzowi, więc przerwał na chwilę trzęsienie kamienicą, podniósł głowę i spojrzał, kto taki przyszedł. Ujrzawszy zaś znajomą figurę, najspokojniej w świecie rozpoczął ciąg dalszy.
- Tak musiał wyglądać św. Wit!… - rzecze gość.
Szymon Byk podniósł najpierw głowę, potem wstał i zaczął otrzepywać ubranie. Spojrzał na gościa; gość przyszedł bez kapelusza, gdyż mieszkał o piętro niżej.
Była to osobistość straszliwie długa i nadmiernie wychudła; gębę miał gość szanowny spokojną i miłą, patrzył zaś niebieskimi oczyma bez ciekawości, albowiem nigdy się nie dziwił.
Był to również malarz, a malował tylko sprośne akty. Rozejrzał się po pokoju, starł połą surduta śmiecie z krzesła i usiadł spokojnie. Spojrzał blado na wściekłego Byka i rzecze:
- ZÄ…b ciÄ™ boli?
- Głupiś!…
- To szkoda, że nie ząb, bo mam świeżą terpentynę, a to by ci pomogło… Aleś mi psa przestraszył…
Byk się zirytował.
- Czegoś tu przylazł?
- Bo myślałem, że pukasz na mnie, abym przyszedł… Aleś mi psa przestraszył…
- Powiedz swojemu psu, że jest bydlę.
- Dobrze, powiem… A tyś się czemu wściekł?
Szymon stał się w jednej chwili straszliwie smutny, gębę miał zbiedzoną i zrozpaczoną.
- Bo proszę ja ciebie - mówił - znałeś mego stryja?
- Znam różną hołotę…
- To ten, co tu był przed tygodniem, taki z nalaną fizjognomią, z grubym karkiem…
- Obserwowałem… Owszem, owszem, kryminalny typ!
- Kamienicę miał!
- Ha! Niech mu Bóg przebaczy!
- I obraz ode mnie wycyganił, najlepszy obraz, jaki miałem…
- To wariat!
- Bałwan jesteś… I uważasz, ta kanalia, mój stryj…
- Wystarczy powiedzieć: kanalia, a wiadomo będzie, że rzecz się w twojej familii rozgrywa.
- Słuchaj no, jeszczem nikogo z taką siłą nie wyrzucał, z jaką ciebie wyrzucę.
- Uspokój się, znowu mi psa przelękniesz… No i cóż ten stryj?
- Umarł!
- Niemożliwe! No, no, no!
- Czemu wyjesz?
- Bo byłem przekonany, że skończy na szubienicy… Kamienicę przecież miał.
- Masz rację. A wiesz, co mnie zostawił?
- Dziedziczne rozmiękczenie mózgu?
Malarz, nie zważając na nic, podszedł do pieca i w jego okolicy, spośród krawatów, kołnierzyków, tutek i śmieci, wydobył straszliwie zmięty papier listowy.
- Masz! - krzyczał - czytaj!
Przyjaciel spojrzał na list podejrzliwie.
- Słuchaj no - rzekł - a może ten twój stryj umarł na suchoty, w takim razie ty sam czytaj, nie chcę tego brać do rąk.
Byk spojrzał na niego z pasją, potem, siląc się na straszliwy spokój, czytał:
…Na łożu boleści będąc i bliski śmierci, którą Pan Bóg na mnie ześle może za dzień, może za godzinę, a może nawet za kwadrans, piszę do ciebie po raz ostatni w tym życiu doczesnym, które jest czyśćcem i niedola, w nadziei, że usłuchasz głosu zza grobu, który woła, abyś się opamiętał i zerwał ze swoim życiem. Przede wszystkim rzuć do stu diabłów tego łajdaka, co mieszka pod tobą, tego solitera, co tylko nagie kobiety maluje, a ciebie na złe drogi prowadzi…
- To ja! - przerwał z tryumfem przyjaciel.
- …potem ci radzę, abyś pracował i nie zawracał
sobie głowy ta aktorka, co cię najmniej z dziesięć rubli miesięcznie kosztuje, bo cię na to nie stać, a ja nie dam, bo takim jak ty nicponiom i lampartom się nie daje, aby po gabinetach tracili i trzy razy na dzień jedli obiad albo i więcej. Dlatego też wszystko, co mam, zapisałem na kościół i poleciłem, aby się za ciebie modlili, choć to i tak nic nie pomoże, bo z takiego podłego nasienia nic dobrego być nie może, chyba malarz… Aaa!
Chudy przyjaciel mrugał wesoło oczyma i aż się zachłysnął, gdyż go nagła czkawka z radości napadła.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  BiegaÅ‚ tedy Szymon z kÄ…ta w kÄ…t, zupeÅ‚nie nie zajmujÄ…co, od czasu do czasu tylko dla pewnej rozmaitoÅ›ci kopnÄ…Å‚ po drodze krzesÅ‚o albo stół, który przerażony,...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.