— Ten drugi był jeszcze gorszy! Ledwo na koniu się trzymał, jednak Tete Noir
skruszył na nim aż dwie kopie!
Zarechotali głośno.
— Zaiste, zrobił z Tete Noira głupca. Za to lord Oliver każe im zapłacić głową jeszcze przed nocą.
— Jeśli nie zwodzą mnie przeczucia, każe ich ściąć nawet przed wieczerzą.
— Nie, po wieczerzy. Wtedy przybędzie więcej gapiów.
Znów się zaśmiali.
Głosy stopniowo cichły, po chwili Kate ledwie je rozróżniała. Wreszcie zapa-
dła cisza. Wytężyła słuch, pragnąc złowić kroki na schodach, ale te się opóźniały.
W końcu znów doleciały ją śmiechy. Zabrzmiały dziwnie głośno.
Coś było nie w porządku.
Nastawiła ucha. Strażnicy rozmawiali półgłosem na temat sir Guya i lady Cla-
ire, nie potrafiła jednak wyłowić sensu. Rozróżniła jedynie słowa „wielce udrę-
czony przez naszą lady”, po których ponownie rozległy się chichoty.
Zmarszczyła brwi.
Głosy strażników, mimo że ciche, wcale nie były stłumione.
Niedobrze. Najwyraźniej wracali.
Tylko dlaczego? — zastanawiała się gorączkowo. — Co się stało?
Zerknęła na drzwi celi. Nagle dostrzegła własne ślady na kamiennej posadzce,
prowadzące prosto do tych drzwi.
Widocznie i ona przemoczyła buty na łące nad strumieniem. Wszyscy mieli
mokre bury, środkiem korytarza ciągnął się szeroki błotnisty trop. Ale jej siady się wyróżniały, bo skręcały do tej właśnie celi.
Strażnicy musieli je zauważyć.
Do diabła!
— Kiedy kończy się turniej?
— Przed nocą.
— To, prawdę rzekłszy, już po wszystkim.
— Lord Oliver będzie chciał wcześniej wieczerzać, aby gotowić się na przy-
bycie Arcykapłana.
Kate nasłuchiwała uważnie, próbując rozróżnić głosy i na tej podstawie okre-
ślić liczbę strażników. Usiłowała sobie przypomnieć, czy w lochu widziała ich tylko trzech, czy też więcej. Wtedy nie zwracała na nich zbytniej uwagi.
Cholera!
— Gadają, że Arcykapłan prowadzi tysiąc zbrojnych. . .
225
Na posadzce przed drzwiami celi przesunął się cień. Chyba rozstawili się po obu stronach wejścia.
Co robić?
Wiedziała, iż nie może dać się schwytać. Była kobietą, pewnie w ogóle nie
miała wstępu do lochu. W podziemiach strażnicy mogliby ją zgwałcić, u potem
zamordować. . .
Zaraz, przecież nie wiedzą, że weszła tu kobieta! Ciszę za drzwiami zmącił
odgłos ostrożnych kroków. Co oni zamierzali? Chyba jeden powinien wejść do
celi, a reszta przyczai się za drzwiami, pewnie z naszykowaną bronią, mieczami nad głową. . .
Nie mogła dłużej czekać. Nisko pochylona, skoczyła do wyjścia.
Zderzyła się z wchodzącym strażnikiem. Trafiła go ramieniem w udo, ścina-
jąc z nóg. Poleciał do tyłu i z głośnym jękiem runął na podłogę. Usłyszała okrzyki zdumienia. Opadły dwa miecze, ale przecięły tylko powietrze za jej plecami i z brzękiem uderzyły o posadzkę, krzesząc skry. Kate pognała korytarzem.
— Niewiasta! Niewiasta!
Strażnicy rzucili się w pościg.
Biegła spiralnymi schodami, przeskakując po kilka stopni naraz, gnana brzę-
kiem oręża biegnących za nią strażników. Wypadła do sieni i bez namysłu skręciła do głównego holu.
Nie było tu nikogo. Na stołach szykowanych do wieczerzy stała już zastawa.
Kate pobiegła w głąb sali, gorączkowo rozglądając się za jakąś kryjówki!. Za
gobelinem? Nie, przylega do ściany. Pod stołem? Tam na pewno zajrzą. No więc
gdzie? Gdzie?! Zwróciła uwagę, że płomienie w palenisku strzelają wysoko. Czy nie tam znajdował się wylot tajemnego korytarza wychodzącego z holu? A owo
przejście było tu czy na zamku La Roque? Nie pamiętała.
Trzeba było bardziej przykładać się do swoich zadań! Martwiła się wyłącznie
o to, by zdobyć dobrą ocenę i uzyskać przedłużenie stypendium! Powinna była
wkładać więcej serca w swoją pracę!
Usłyszała łomot butów na schodach. Nie było już czasu. Skoczyła w kierunku
paleniska i przykucnęła za kolistą drewnianą tarczą wielkiej osłony z kutego żelaza. W plecy uderzyło ją ciepło bijące od ognia, przyjemnie rozlało się po całym ciele. Strażnicy wpadli do holu, z głośnymi okrzykami rozbiegli się po całej sali.
Kate skuliła się jeszcze bardziej i wstrzymała oddech.

* * *
Docierał do niej głośny tupot, szuranie stołków, brzęk zastawy na stołach.
226
Nie mogła jednak rozróżnić głosów ludzi, zlewały się z trzaskami i hukiem ognia w palenisku. Nagle coś upadło na posadzkę — coś dużego i ciężkiego. Może
stojak na pochodnie?
Czekała cierpliwie.
Któryś z mężczyzn rzucił krótkie pytanie, lecz Kate nie usłyszała odpowiedzi.
Kiedy jednak padło następne, po chwili rozległ się miękki, łagodny głos. Raczej nie należał do mężczyzny. Z kim rozmawiali? Czyżby w sali pojawiła się kobieta?
Erickson wytężyła słuch. Tak, to był głos kobiecy. Bez wątpienia.
Po krótkiej wymianie zdań strażnicy wybiegli z holu. Kate ostrożnie wyjrzała
zza tarczy. Dostrzegła plecy ostatniego w przejściu do sieni.
Odczekała jeszcze parę sekund i wyszła zza osłony.
Dziewczyna miała około dziesięciu lat, na głowie nosiła wielką białą chustkę, zawiązaną bardzo nisko, tuż nad oczami. Była ubrana w różową luźną powłóczystą szatę do samej ziemi. W ręku trzymała duży złoty dzbanek, z którego nalewała wodę do pucharów.
Obejrzała się. Przez chwilę mierzyła nieznajomą obojętnym wzrokiem.
Kate pomyślała, że służąca podniesie alarm, lecz dziewczyna nie zrobiła na-
wet zdziwionej miny. Spoglądała na nią z zaciekawieniem, wreszcie powiedziała cicho:
— Pobiegli na górę.
Kate odwróciła się na pięcie i skoczyła do wyjścia.

* * *
Przez umieszczone pod sufitem okno do lochu docierał głos fanfar i gromkie
okrzyki tłumów obserwujących turniej. Strażnik wychylił się zza załomu ściany, obrzucił ich gniewnym spojrzeniem, zaklął głośno i z powrotem usiadł na stołku.
— Macie jeszcze swój marker?
— Tak — odparł Marek. — A co się stało z pańskim?
— Straciłem go. Nie więcej niż trzy minuty po wyjściu z maszyny.
Profesor opowiedział, jak wylądował na skraju lasu między rzeką a klaszto-



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  z jego porucznika zrobił głupca...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.