|
— Nic z tego, Candy — szepnął upokorzony...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości. |
— Blokada. — Ciii... — położyła mu palec na ustach. Ubierali się w milczeniu. Potem objął ją i ruszyli dalej. Candy położyła mu głowę na ramieniu i szepnęła niepewnie: — Może było za zimno? Nic nie powiedział, tylko przytulił ją mocniej. Nie mógł przecież wyjaśnić, iż miał wrażenie, że astronom siedzi w krzakach i nie spuszcza z nich oka. Szli przez chwilę w milczeniu, a potem Candy znów się odezwała: — Ostrzegałam cię, że nie jestem dobra technicznie. Pamiętasz? — Przestań! — przerwał jej szorstko. — To moja wina. — Zawodówki są na pewno lepsze. Jak one to robią? — Nic nie mów, Candy. Nic nie mów. Tak będzie lepiej. — Późno już. Chyba wrócę do siebie. Po tym, co zrobiłeś przed barem, mogą się niepokoić o mnie. — Kto może się niepokoić? — Mieszkam z chłopakiem. Mamy zgodność matryc genetycznych i dostaliśmy licencję na dziecko. To dobry człowiek, ale zupełnie inny niż ty... — dodała w zamyśleniu. — Kochasz go? — Nie wiem, chyba nie... A zresztą, co za różnica? Przecież chodzi tylko o dziecko. — Nie wiesz, czy go kochasz? — A ty kochałeś już kogoś? — No tak — poddał się. — To trudno powiedzieć. Jeśli miłość to szaleństwo, to chyba nikogo. — Zastanawiał się przez chwilę i dodał ze zdecydowaniem: — Nie, nikogo nie kochałem. Dla żadnej kobiety nie byłbym w stanie zrobić głupstwa, nie byłbym w stanie zachowywać się jak... Candy przystanęła i oparła się o słup wygaszonej latarni. Zarzuciła mu ręce na szyję i pocałowana, a potem szepnęła: — To znaczy, że dla mnie też nie byłbyś w stanie popełnić żadnego głupstwa? — Dla ciebie? — zapytał zaskoczony i zaraz dodał: — Ty to co innego. Dla ciebie gotów byłbym wejść choćby na tę latarnię. — To wejdź. — Odsunęła się od słupa. — Proszę bardzo — rzucił nonszalancko i z kocią zwinnością wspiął się na sam szczyt. — Dobranoc, Trzeci! — Pomachała mu ręką, choć nie mógł tego widzieć. — Śpij dobrze. Może się jeszcze kiedyś zobaczymy. — Puściła się biegiem w stronę majaczącej za drzewami ulicy. — Candy! Poczekaj! — Zeskoczył ze słupa i puścił się w pogoń. Dogonił ją bez trudu. Gdy się zrównali, przestała biec. Przez chwilę szedł obok niej w milczeniu, a potem zapytał cicho: — Dlaczego chciałaś uciec? — Boję się. — Czego? — To zaszło już za daleko. Daniel. Gdybyś nie wszedł na latarnię, tylko mnie wyśmiał, wszystko wróciłoby do normy. — Nie chciałaś, żebym wszedł? — Chciałam, głuptasie. Bardzo chciałam i tego właśnie się boję. Wiesz... Jestem z tym chłopakiem blisko miesiąc. Będę miała z nim dziecko. Może już je noszę w sobie. — Jesteś bez osłony antykoncepcyjnej? — zdumiał się. — Byliśmy o krok od przestępstwa! Przecież... Gdyby nam się udało... Gdyby mnie się udało — poprawił się — skąd mogłabyś mieć pewność, że to nie ja... — Czy to jest aż tak ważne, Trzeci — powiedziała wolno. — A zresztą, skąd wiesz, czy nie chciałabym mieć dziecka właśnie z tobą? — Spojrzała mu w oczy uważnie. Daniel zmieszał się, ujął ją za rękę i powiedział: — Candy, przecież to szaleństwo. — No właśnie — zgodziła się rzeczowo. — Tego się boję. Jak wszystkiego, co jest nieznane. Wyszli z parku i stanęli na chodniku. Candy rozejrzała się niecierpliwie. W zasięgu wzroku nie było żadnego ekwipartu. — To beznadziejne, żeby o tej porze ktoś tutaj wysiadł — powiedział Daniel. — Podejdźmy bliżej centrum. Tam na pewno coś znajdę. Odprowadzisz mnie? — To już drugie głupstwo, które dzisiaj popełniam — zastrzegł się i podążył w ślad za nią. Minęli dwie puste przecznice i dopiero przy trzeciej znaleźli pusty ekwipart. — Może zepsuty? — zażartował Daniel. Candy wsiadła do pojazdu. Ręka zawisła nad klawiaturą programatora trasy. Ekwipart był sprawny i gotów do drogi. Candy zawahała się. Spojrzała na Daniela, który stał nieruchomo na chodniku i powiedziała: — Chyba nie będziesz tak stał? Gdzie cię podwieźć? — Jedź, bo gotów jestem zrobić trzecie głupstwo — odburknął i odwrócił się. — Nie wygłupiaj się! — skarciła go. — Wsiadaj! Wskoczył do pojazdu i zatrzasnął za sobą drzwi. — Jedziemy — rzekł wesoło. — Gdzie? — Do mnie. Do hotelu. — Ale... — Teraz już cię nie puszczę — przerwał jej. — To jest właśnie to trzecie głupstwo. Szybko zaprogramował trasę i pojazd ruszył. W milczeniu przemierzali wyludnione ulice. Było już dobrze po północy. Gdy mijali zwaliste gmaszysko. Daniel wyjrzał przez okno i powiedział: — A jednak siedzi na swoim postumencie. — Kto? — Astronom. Patrz, właśnie mijamy ten pomnik. Candy spojrzała na postument bez zainteresowania, ziewnęła i zapytała: — Dlaczego miałby nie siedzieć na swoim miejscu? — Nie pamiętasz? — uśmiechnął się. — Przecież gdy go mijaliśmy, to spojrzał na nas, a potem długo odprowadzał nas wzrokiem. Jestem pewien, że gdy tylko zniknęliśmy za rogiem ulicy, zwlókł się ze swojego postumentu i poszedł za nami. Myślał, że ja tego nie zauważę. — Wariat! — prychnęła i też się roześmiała. — Myślisz, że recepcjonista mnie wpuści? — Wpuści. Na pewno. — O tej porze? Jestem pewna, że cały hotel już śpi. Łącznie z recepcjonistą. — Teraz, przed zawodami, ludzie późno chodzą spać. Gdy dojechali do hotelu, okazało się, że jednak Candy miała rację. Wszyscy spali, łącznie z recepcjonistą. Otwierał im drzwi osobiście, choć mógłby to zrobić automat. Był demonstracyjnie rozespany i żuł jakieś przekleństwa. Daniel wcisnął mu coś do ręki, recepcjonista zaś obrzucił Candy niewidzącym spojrzeniem i wpuścił ich do środka. Wjechali windą na pierwsze piętro i weszli do przestronnego pokoju umeblowanego powściągliwie, ale wygodnie. — Rozgość się i przygotuj nam coś do picia — rzucił podchodząc do okna.
- Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.
- \par \tab \tab \tab nosa\tab cz\'ea\'9c\'e6 warg\tab palca ~\tab wakazuj~- ~\tab palca waka-\par \tab \tab \tab \tab \tab r\'eaki\tab tego\tab zufrlcego\par...
- jej nos można zwiastować!
– Szkoda wielka – rzekłem – że tego właśnie nie raczyłeś nam był powiedzieć – –
–...
- Jestemy niekiedy wiadkami innych stwier wkrtce opuszcz rodzinny dom", albo: Ro ' Te i tym podobne stwierdzenia dotycz nie ci w cisym znaczeniu tego sowa, lecz t ich...
- Czółno, obok którego płynął wąż, było najlepszym środkiem komunikacji w tego rodzaju podróży, dopóki w rzece było dość wody...
- - Artoo nigdy by tego nie zrobił - oświadczyła z naciskiem przywódczyni Nowej
- Artoo? - zapytała, ścierając część zwęglonego lakieru z jego kopułki...
- zachowanie będzie obracało się przeciwko dziecku i będzie traktowane jako przejaw tego upośledzenia, a więc może być powodem odtrącenia go, odizolowania od...
- Maszyna partyjna to organizacja partyjna w duym miecie, rozkwit tego rodzaju struktury w Ameryce przypad na lata przeomu XIX i XX w...
- z tego samego rodu książąt mazowieckich, z którego pochodzili królowie Władysław i Kazi-
mierz, a po kądzieli i obecnie panująca królowa, władczyni...
- NEJ 13-Aaron Allston-Linie Wroga II, Twierdza Rebelii
już przeanalizować tego, co widzi na zewnątrz i poskładać w jeden sensowny obraz – coraz bardziej...
- Nie zaprzątając sobie głowy tego rodzaju kwestiami Nicholas z mocno bijącym sercem skierował kroki do wskazanego mu przez pana Cheeryble szeregu domów...
|
|