Nie miała szans na to, by zostać towarzysko usposobioną żoną poszukiwacza przygód. Odkrywała samą siebie. Przykro było na to patrzeć, ponieważ Clifton tego nie widział, nie dostrzegał tej jej pracy nad sobą. Czytała na temat pustyni, co się tylko dało. Była przygotowana do rozmów o Uweinacie i zaginionej oazie, wyławiała nawet pomniejsze artykuły.
Byłem o piętnaście lat od niej starszy, rozumiesz. Osiągnąłem ten etap życia, w którym utożsamiałem się z cynicznymi draniami z książek. Nie wierzyłem w stałość, w związki, które trwają przez wieki. Byłem o piętnaście lat starszy. Ale ona była sprytniejsza. Bardziej złakniona odmiany, niż sądziłem.
Co ją tak odmieniło w czasie owego opóźnionego miodowego miesiąca spędzonego u ujścia Nilu pod Kairem? Przebywaliśmy z nimi najpierw tylko kilka dni - przylecieli w dwa tygodnie po swym weselu w Cheshire. Wziął z sobą pannę młodą, tak jakby nie mógł jej pozostawić ani też złamać umowy z nami. Z Madoxem i ze mną. Czuł się wobec nas zobowiązany. Wskutek tego jej kościste kolana wyłoniły się owego dnia z samolotu. I to zaciążyło nad naszą historią. Nad naszą sytuacją.
 
Clifton wygłaszał peany na cześć jej rąk, smukłej linii jej łokci. Opisywał, jak pływa. Opowiadał o bidetach w pokojach hotelowych. I jej niezwykłym apetycie w czasie śniadań.
Nic nie odpowiadałem na to wszystko. Popatrywałem chwilami na nią, kiedy mówił, i wychwytywałem jej spojrzenia dostrzegające moje milczące rozdrażnienie, a potem jej smutny uśmiech.
Tkwiła w tym pewna ironia. Byłem starszy. Byłem człowiekiem światowym, który przed dziesięciu laty przeszedł z oazy
Dakhla do Gilf Kebir, który wyrysował mapę Farafry, znał Cyre-najkę i więcej niż dwukrotnie zagubił się na Morzu Piaskowym. Poznała mnie już z bagażem oklejonym tymi nalepkami. Mogła była też odwrócić wzrok o kilka stopni i przyjrzeć się nalepkom zdobiącym bagaż Madoxa. Ale poza środowiskiem Geographi-cal Society nie byliśmy znani, stanowiliśmy dalekie obrzeże wspólnoty kultowej, do której wstąpiła przez małżeństwo.
Słowa jej męża wysławiające jej urodę nic nie znaczyły. Ale ja jestem człowiekiem, którego życiem, nawet jako odkrywcy, wielokrotnie powodowały słowa. Podania i legendy. Wyrysowane mapy. Zapiski, które się zachowały. Wyczucie słowa. Powtórzyć coś na pustyni to jak rozlać więcej wody na ziemię. Każdy niuans przenosił cię o setki kilometrów.
Nasza wyprawa znajdowała się o sześćdziesiąt kilometrów od Uweinatu, Madox i ja mieliśmy wyruszyć sami na rekonesans. Cliftonowie i pozostała część grupy mieli pozostać na miejscu. Przeczytała już wszystko, co wzięła z sobą, i poprosiła mnie o książki. Miałem tylko mapy.
- A ta książka, którą przeglądasz wieczorami?
- To Herodot. Chcesz?
- Nie sÄ…dzÄ™. SÄ… w niej notatki osobiste?
- Tak, wpisuję w nią różne spostrzeżenia. I wklejam wycinki. Chciałbym ją mieć przy sobie.
- To byłaby bezczelność z mej strony, wybacz, proszę.
- Pokażę ci tę książkę, kiedy wrócę. Nie przywykłem się z nią rozstawać.
Wszystko to odbyło się z wdziękiem i elegancją. Wyjaśniłem, że jest to coś więcej niż zwykła książka, i ona przyjęła to wyjaśnienie. Mogłem wyruszyć w drogę nie czując się w żadnym stopniu sobkiem. Doceniałem jej łaskawość. Cliftona przy tym nie było. Byliśmy sami. Pakowałem się właśnie do drogi w swym namiocie, kiedy zwróciła się do mnie z tą prośbą. Jestem człowiekiem, który odwrócił się tyłem do większości społecznych konwenansów, ale czasem doceniam delikatność obejścia.
 
Wróciliśmy po tygodniu. Wiele się wydarzyło, jeśli chodzi o gromadzenie i porządkowanie informacji. Byliśmy w dobrych nastrojach. W obozie odbyła się mała uroczystość. Cłifton był zawsze skory do pompatycznych ceremonii. I to było zaraźliwe.
Podeszła do mnie z kubeczkiem wody w ręce.
- Gratuluję. Właśnie się dowiedziałam od Geoffreya.
- Tak.
- ProszÄ™, wypij to.
Wyciągnąłem rękę, a ona włożyła mi kubek w dłoń. Woda wydawała się bardzo zimna po tej cieczy, którą pijaliśmy w kantynach.
- Geoffrey przygotowuje przyjęcie na waszą cześć. Pisze pieśń pochwalną i chce, żebym ja odczytała wiersz, ale wolałabym zrobić coś innego.
- Proszę, weź tę książkę i przejrzyj ją sobie - wyjąłem Herodota z plecaka i wręczyłem jej.
Po posiłku i herbacie ziołowej Cłifton wyciągnął butelkę koniaku, którą ukrywał przed wszystkimi. Mieliśmy ją opróżnić tego wieczora. Madox składał relację z wyprawy, a Cłifton śpiewał zabawną piosenkę. A potem ona odczytała fragment z Dziejów dotyczący Kandaulesa i jego królowej. Pochodził z początkowej partii książki i miał luźny związek z miejscami i okresem, który mnie interesował. Ale to była słynna opowieść. I ją właśnie wybrała jako temat do rozmowy.
 
Otóż ten Kandaules był tak bardzo rozmiłowany w swej małżonce, że sądził, iż posiada najpiękniejszą ze wszystkich kobiet. A mml wśród swoich kopijników niejakiego Gigesa, syna Daskylosa, który cieszył się jego szczególną łaską. Poruczał mu ważniejsze sprawy państwowe, a urodę swej żony sławił przed nim ponad wszelką miarę.
- Czy słuchasz, Geoffreyu?
- Tak, kochanie.
 
...odezwał się do Gigesa w te słowa: - «Gigesie, zdaje mi się, że ty nie wierzysz w to, co ci opowiadam o wdziękach mojej żony, ponieważ uszy łudzi są bardziej niedowierzające niż ich oczy; dlatego staraj się ujrzeć ją nagą».
 



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Po tym miesiÄ…cu spÄ™dzonym w Kairze staÅ‚a siÄ™ milczÄ…ca, ciÄ…gle coÅ› czytaÅ‚a, zamknęła siÄ™ w sobie, jakby siÄ™ jej coÅ› przydarzyÅ‚o albo uÅ›wiadomiÅ‚a sobie...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.