Nazbyt liczna grupa uwolnionych duchów w jednym miejscu mogła bowiem zyskać nadmierną siłę. Tych, którzy umierali mniej więcej w tym samym czasie, chowano razem. To samo dotyczyło członków jednego rodu. Nie było jednak wielkich cmentarzysk wykorzystywanych przez długie lata czy wręcz całe pokolenia, przeciwnie, po całej okolicy rozsiane były małe miejsca pochówku.
Oznaczano je palikami wbijanymi w ziemię w niewielkich odstępach wokół całego terenu i u szczytu każdej mogiły. Ryto w nich lub malowano na nich abelany ludzi, których chowano - symbole niebezpieczeństwa, które groziło każdemu, kto odważyłby się zakłócić ich spokój. Duchy zmarłych, które nie mogły już mieszkać w ciałach, pozostawały w obrębie palisady. Zelandoni dbali o to, by otoczyć teren cmentarza niewidzialną siatką zaklęć, stanowiących zaporę nie do przebycia dla duchów, które nie potrafiły znaleźć drogi do następnego świata. Dzięki niej nie mogły opanować ciała żadnego z żyjących jeszcze ludzi.
Gdyby nie ta potężna ochrona, wchodzący w obręb cmentarza byliby w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Duchy zaczynały gromadzić się, jeszcze zanim zwłoki złożono do ziemi. Znane były przypadki, kiedy próbowały objąć w posiadanie ciało żywego człowieka i toczyły istną wojnę o kontrolę nad nim z duchem prawowitego właściciela. Zwykle objawem takiego wewnętrznego boju była nagła zmiana osobowości człowieka, który zaczynał zachowywać się odmiennie niż zwykle, lub widzieć rzeczy, których inni nie dostrzegali, krzyczeć bez wyraźnego powodu, albo też stawał się brutalny, przestawał zwracać uwagę na otaczający go świat i zamykał się w sobie.
Po wielu latach, kiedy kołki rozpadały się ze starości i gniły w ziemi, roślinność porastała mogiły i odnawiała wydzielone poletko, a wtedy miejsce to nie było już uważane za poświęcone; nie było też niebezpieczne - duchy opuściły je na zawsze. Mówiło się wówczas, że Wielka Matka zabrała co do niej należało i oddała ziemię we władanie swoich dzieci.
Ayla - i kilka innych osób zajętych w myślach swoimi sprawami - natychmiast skoncentrowała się na dyskusji, gdy usłyszała głos Pierwszej. Jako że pogrążający się z wolna w sporach Zelandoni nie byli ani o jotę bliżsi porozumienia niż na początku spotkania, potężna donier uznała za stosowne wkroczyć do akcji. Podjęła decyzję uwzględniającą wszystkie punkty widzenia i wiele wskazywało na to, iż było to rozstrzygnięcie jedynie słuszne. Wtedy dopiero zgromadzeni zajęli się kolejną sprawą - środkami ostrożności, które należało przedsięwziąć dla ochrony osób zaangażowanych w przeniesienie ciała Shevonara na poświęconą ziemię, tak by nic im nie groziło ze strony zagubionych, wędrujących dusz.
Zaplanowano więc ucztę, która miała wzmocnić morale wszystkich uczestników pogrzebu, aby nie zabrakło im sił w walce z duchami i - jak zwykle - zwrócono się do Prolevy z prośbą o to, by podjęła stosowne przygotowania. Poza tym omówiono sprawę żywności, którą należało złożyć w grobie wraz z bronią i narzędziami zmarłego. Pożywienie to miało służyć wędrującej duszy Shevonara, aby zdołała odnaleźć drogę do następnego świata. Nie zapomniano o niczym, by pomóc odchodzącemu duchowi łowcy i odebrać mu choćby najmniejszy powód do pozostania pośród żywych.
Nieco później tego ranka Ayla wybrała się na konną przejażdżkę. Jechała na Whinney, Zawodnik zaś i Wilk biegli nieco w tyle. Po powrocie wyczesała starannie sierść zwierząt i sprawdziła, czy żadnemu z nich nic nie dolega. Podczas Podróży przywykła do przebywania w ich towarzystwie co dnia przez długie godziny, lecz teraz, odkąd zamieszkała wśród ludzi Jondalara, spędzała w osadzie większość czasu i tęskniła za końmi. Sposób, w jaki witały ją za każdym razem, wskazywał na to, że i one tęsknią za nią, a także za Jondalarem.
W drodze powrotnej znachorka zatrzymała się przy domostwie Joharrana, by zapytać Prolevę, czy nie widziała gdzieś Jondalara.
- Poszedł z Joharranem, Rushemarem i Solabanem wykopać dół dla Shevonara - odrzekła kobieta. Partnerka przywódcy była od rana mocno zapracowana, lecz teraz, czekając na pomocnice, mogła sobie pozwolić na chwilę wytchnienia. Poza tym od początku miała wielką ochotę poznać bliżej towarzyszkę brata jej mężczyzny, obdarzoną tak licznymi talentami, toteż postanowiła skorzystać z okazji. - Może napiłabyś się ze mną herbaty rumiankowej?
Ayla zawahała się na moment.
- Myślę, że powinnam raczej wrócić do Marthony, ale z przyjemnością odwiedzę cię innym razem.
Wilk, któremu kłusowanie po łąkach podobało się nie mniej niż wierzchowcom, podążał krok w krok za swoją panią i wraz z nią wszedł do domu przywódcy. Jaradal najpierw przyglądał mu się uważnie, a potem ruszył biegiem ku niemu. Wilk zaś począł trącać malca nosem, domagając się pieszczot. Jaradal zachichotał radośnie i z zapałem zabrał się do czochrania sierści na głowie drapieżcy.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Wyjaśniono jej, że zwykle grzebano ludzi w poświęconej ziemi, choć miejsca pochówku zmieniano, gdy liczba mogił była odpowiednio duża...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.