Trakt wiódł ich teraz w stronę granicy, a późnym popołudniem znaleźli się tak blisko, że zaczęli napotykać szare trupy
drzew, uśmierconych przez wężową lianę. Słońce z trudem rozjaśniało mroki gęstego
lasu. Chase bardzo uważnie obserwował wszystko dokoła. Parę razy zsiadł z konia i ja-
kiś czas poruszał się pieszo, wypatrując śladów w pyle szlaku.
Przecięli płynący od granicy strumień, którego błotniste i zimne wody toczyły się
niemrawo. Chase zatrzymał się i bacznie wpatrzył w mrok. Reszta wędrowców czekała,
aż zakończy tę obserwację; popatrywali to na siebie, to ku granicy. Richard rozpoznał
unoszącą się w powietrzu woń liany. Strażnik poprowadził ich trochę dalej, zsiadł z ko-
nia i przysiadł, badając grunt. Po chwili wyprostował się, podał Zeddowi wodze swoje-
go konia i polecił im, by czekali. Patrzyli, jak znika wśród drzew. Koń Kahlan otrząsał
się z much i szczypał trawę. Wrócił Chase, wciągnął rękawice i wziął od czarodzieja
wodze.
— Jedźcie dalej. Nie zatrzymujcie się i nie czekajcie na mnie Trzymajcie się szla-
ku — polecił.
— O co chodzi? Co znalazłeś? — zapytał Richard.
291
— Wilki się pożywiały — odparł strażnik, spojrzawszy posępnie na chłopaka. —
Zakopię to, co zostawiły, a potem pojadę pomiędzy granicą a wami. Muszę coś spraw-
dzić. Pamiętajcie, co mówiłem. Nie zatrzymujcie się. Nie popędzajcie koni, ale utrzy-
mujcie dobre tempo i bacznie się rozglądajcie. I żebyście się nie ważyli zawracać i szu-
kać mnie, gdyby wam się wydawało, że za długo nie wracam. Wiem, co robię, a wy
i tak byście mnie nie znaleźli. Wrócę do was, jak tylko będę mógł. Jedźcie cały czas
i nie zbaczajcie ze szlaku. — Wsiadł na konia i ponaglił go do biegu. — Nie zatrzymuj-
cie się! — ryknął do nich przez ramię.
Zniknął pośród drzew, dobywając krótkiego, przewieszonego przez ramię miecza.
Richard to dostrzegł i domyślił się, że strażnik nie powiedział im prawdy. Nie będzie
niczego zakopywać Chłopakowi wcale się nie podobało, że musiał puścić przyjaciela
samego, lecz świetnie wiedział, iż ten robi to, co jest niezbędne, aby ich ochronić. Musi zaufać osądowi starego przyjaciela.
— Słyszeliście, co powiedział — odezwał się Poszukiwacz. — W drogę.
Jechali przez przygraniczne lasy. Skałki stawały się coraz większe, dróżka wiła się
pomiędzy nimi. Drzewa rosły tak gęsto, że słońce prawie tu nie docierało, trakt biegł
292
jak w tunelu. Las napierał na nich. Jechali, bacznie obserwując mroki po lewej stronie.
Gałęzie zwieszały się nad dróżką i jeźdźcy musieli się nisko pochylać. Richard nie miał
pojęcia, jak też Chase w swoim rynsztunku przebija się poprzez taką gęstwę.
Trakt znów się rozszerzył i chłopak podjechał do Kahlan, ustawiając konia pomię-
dzy nią a granicą. Trzymał wodze lewą dłonią, by prawą móc w każdej chwili dobyć
miecza. Dziewczyna otuliła się szczelnie płaszczem, lecz Richard mimo to dostrzegł że
trzyma dłoń tuż przy rękojeści noża.
Z lewej dało się słyszeć odległe wycie, przypominające głosy watahy wilków. Lecz
to nie były wilki. To było coś z obszaru granicy.
Gwałtownie odwrócili głowy w stronę, skąd dochodził ów głos. Konie były przera-
żone, chciały się zerwać do biegu. Musieli je powstrzymywać, pozwolić tylko na trucht.
Richard rozumiał, co czują konie. Chętnie by im pozwolił ruszyć galopem, lecz Cha-
se stanowczo tego zabronił. Musiał mieć po temu ważki powód, więc powstrzymywali
konie. W wycie wmieszały się mrożące krew w żyłach wrzaski. Chłopak poczuł, jak
mu się jeżą włosy na karku, z coraz większym trudem powstrzymywał konia. W owych
wrzaskach brzmiała desperacka, dzika wola zabijania. Podróżnicy jechali kłusem nie-
293
mal godzinę, a głosy z lasu ciągnęły za nimi trop w trop. Nie mieli wyboru — mogli tylko jechać naprzód, nasłuchując wycia granicznych bestii.
W końcu Richard już nie mógł tego znieść. Zatrzymał konia i zwrócił się ku laso-
wi. Gdzieś tam był Chase, samotnie stawiający czoło bestiom. Nie mógł pozwolić, by
przyjaciel sam się z nimi zmagał. Powinien mu pomóc.
— Musimy jechać naprzód, Richardzie — odezwał się Zedd.
— Może ma kłopoty. Nie możemy pozwolić, żeby sam się z tym zmagał.
— To jego praca, pozwól mu ją wykonać.
— Wcale nie! Już nie jest strażnikiem granicy, musi nas bezpiecznie przeprawić na
drugą stronę!
Czarodziej podjechał do chłopaka i przemówił do niego łagodnie:
— Chase wykonuje swoją robotę, Richardzie. Przysiągł, że odda życie w twojej
obronie. I właśnie cię chroni, stara się zapewnić ci bezpieczną drogę do przejścia. Wbij
to sobie do głowy. Twoja misja jest ważniejsza niż życie pojedynczego człowieka. Chase
to rozumie. Dlatego zabronił jechać za sobą.
294
— Czyżbyś oczekiwał, że poświęcę życie przyjaciela — zdumiał się chłopak —
jeśli mógłbym zapobiec jego śmierci?
Wycia rozlegały się coraz bliżej.
— Oczekuję, że nie pozwolisz, by zginął nadaremnie!
Richard wpatrywał się w starca.
— A może byśmy mu pomogli?
— A może nie.
Konie tańczyły w miejscu.
— Zedd ma rację — wtrąciła się Kahlan. — Pójście za Chase’em wcale nie byłoby
odważnym postępkiem, za to pójście dalej, choć chcesz pomóc strażnikowi — tak.
Richard wiedział, że obydwoje mają rację, lecz za nic nie chciał tego przyznać.
Popatrzył gniewnie na dziewczynę.
— Możesz się pewnego dnia znaleźć w jego sytuacji! I co byś mi wówczas zaleca-
ła?!
— Żebyś szedł dalej i się nie zatrzymywał — odparła spokojnie.
295



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  290 posiłek, wygrzewając się w promieniach słońca...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.