Wiedział, jakiego rodzaju jest to szpital, a mimo to idąc za siostrą zakonną, która prowadziła go korytarzem, czuł się nieswojo. Mijali go pacjenci w pasiastych piżamach, prawie wszyscy mieli ogolone głowy. Niektórzy rozmawiali sami ze sobą, żywo gestykulując, inni byli apatyczni, stali pod ścianą, patrząc w przestrzeń, z otwartych ust sączyła im się ślina. Jakiś starszy mężczyzna siedział w kucki i płakał. Łzy skapywały na podłogę. Pomyślał wtedy, że nie powinien tu przychodzić. Przywiodła go nadzieja, że być może uda mu się nawiązać kontakt z pułkownikiem. To dziwne, ale zupełnie nie brał pod uwagę, że jego widok może okazać się dla chorego wstrząsem.
Siostra wskazała mu łóżko w rogu dużej, prostokątnej sali. Tę przestrzeń pomiędzy drzwiami a oknem przemierzał z nagłą nadzieją, że powita go człowiek, którego znał od tylu lat.
Żołnierskie losy zetknęły ich wkrótce po Mszanie Dolnej. Obaj wstąpili do POW, Korwin-Rogowski przebywał bardzo blisko Komendanta, on nie miał takiego szczęścia. Potem trafili do obozu dla internowanych w Przemyślu. Kiedy dotarła tam wiadomość, że Komendant został aresztowany i zawieziony do twierdzy Wessel nad Renem, a potem do Magdeburga, wraz z innymi przystąpili do spisku. Wydostali się z obozu, ruszając na odsiecz uwięzionemu. Ich wyczyny godne były Sienkiewiczowskiego pióra. Podobnie jak bohaterowie Trylogii znaleźli się w opałach, zostali zatrzymani, za ucieczkę z obozu groziła im kara śmierci. Tak się złożyło, że przebywał w jednej celi z pułkownikiem Korwinem-Rogowskim, to był początek ich męskiej przyjaźni. A przyjaciół nie miał w swym życiu wielu, mógł wymienić bez wahania jedno jeszcze nazwisko. Ta przyjaźń miała bardziej osobisty charakter i przetrwała właściwie do dziś, mimo że spotykał się z Edmundem dość rzadko. Latami nie mieli ze sobą kontaktu. Dotknęły ich w tym czasie osobiste tragedie, przegrali wojnę, w końcu obaj znaleźli się w stalinowskim więzieniu. Nigdy nie mówili o tym między sobą, najczęściej rozmawiali o polowaniu, jako że obaj byli zapalonymi myśliwymi. Z Rogowskim wyglądało to zupełnie inaczej. Mimo że byli niemal równi wiekiem, radca pogodził się z tym, że pozostaje w cieniu tego niezwykłego człowieka. Nie przeszło mu przez myśl, że mógłby z nim rywalizować. Bez dwóch zdań, Korwin-Rogowski miał wybitny talent wojskowy, i nie tylko, był przenikliwym obserwatorem, wyróżniał się doskonałym zmysłem organizacyjnym, nieprzypadkowo zaszedł tak wysoko, a przecież jego kariera dopiero się zaczynała. Radcy wystarczało to, że stał się jego prawą ręką. Rozumieli się niemal bez słów i naprawdę się lubili, chociaż prywatnie nie utrzymywali stosunków. Ich rozmowy dotyczyły aktualnych zadań, zwracali się do siebie używając wojskowych stopni. Ktoś z boku mógłby pomyśleć, że obaj są służbista-mi. Taką formę nakładał rodzaj ich stosunków. Pułkownik był jego przełożonym i obaj o tym pamiętali. Tylko raz jeden radca pozwolił sobie na stwierdzenie wykraczające poza ich sprawy służbowe. To było wtedy, w Lechicach, kiedy ona weszła do gabinetu, a pułkownik przedstawił ją jako swoją żonę. Przefrunęła przez gabinet w zwiewnej tunice, pozostał tylko delikatny zapach perfum, radca czuł jednak, że pułkownik oczekuje jakiegoś komentarza, i odważył się powiedzieć:
- Ma pan bardzo piękną żonę.
- O tak! - z tonu głosu przełożonego wywnioskował, że nie jest mu z tym łatwo.
Właściwie nie lubił pułkownikowej. Uważał, że przeszkadza mężowi w karierze, że mąci mu w głowie. Czasami myślał, że taka piękna rozkapryszona kobieta może przynieść tylko nieszczęście. Nie przewidział, że przyniesie je im obu. Jego wizyta w szpitalu była dalszym ciągiem tego nieszczęścia. Chyba po to tylko tam poszedł, aby już nigdy nie móc zapomnieć twarzy pułkownika, twarzy odmienionej. Tamten obraz zaraz po strzale na cmentarzu zatarł mu się, tamte oczy człowieka szalonego też mu się zatarły. W więzieniu nadal myślał o pułkowniku jak o swoim przełożonym. Był gotów wykonać każdy jego rozkaz, nawet ten, którego podświadomie oczekiwał. Wyjdzie z więzienia, stawi się przed nim, a ten wyda komendę:
- Kula w łeb, panie majorze!
Tymczasem patrzyło na niego dziecko z błąkającym się na ustach lękliwym uśmiechem.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Po wyjściu z więzienia, tuż przed wyjazdem do Francji, odwiedził pułkownika w szpitalu...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.