- Możemy wpaść na jakiś elfi podjazd...
- Nie gadaj! Prowadź!
Oddziałek ostrym galopem pognał w dół wąwozu, przemknął jak wicher doliną
strumienia, wpadł w las. Tu musieli zwolnić. Jazdę utrudniał gąszcz, a nadto faktycznie groziło im, że znienacka wpakują się na podjazdy rekonesansowe lub forpoczty, które Nilfgaardczycy ponad wszelką wątpliwość wysłali. Zwiad kondotierów zachodził co prawda nieprzyjaciela od flanki, nie od czoła, ale flanki z pewnością też były ubezpieczone. Impreza była więc ryzykowna jak diabli. Ale Słodka Trzpiotka lubiła takie imprezy. A nie było w całej Wolnej Kompanii żołnierza, który nie poszedłby za nią. Choćby do piekła.
- To tu - powiedział dowódca zwiadu. - Ta wieża.
Julia Abatemarco pokręciła głową. Wieża była krzywa, zrujnowana, zjeżona połamanymi belkami, ażurowa od dziur, na których dujący z zachodu wiatr grał jak na fujarce. Nie wiadomo było, kto i po co tę wieżę wybudował tu, na pustkowiu. Ale wiadomym było, że wybudował dawno.
- To się nie zawali?
- Na pewno nie, pułkowniku.
W Wolnej Kompanii, wśród kondotierów, nie używało się "panów". Ani "pań". Tylko szarż.
Julia wspięła się na szczyt wieży, niemal tam wbiegła. Dowódca zwiadu dołączył dopiero po minucie, a sapał jak buhaj kryjący krowę. Wsparta na krzywym parapecie Słodka Trzpiotka lustrowała dolinę za pomocą lunety, wysunąłwszy język spomiędzy warg i wypiąłwszy zgrabny tyłeczek. Dowódca zwiadu poczuł na ten widok dreszcz podniecenia.
Opanował się szybko.
- "Ard Feainn", nie ma wątpliwości - oblizała wargi Julia Abatemarco. - Widzę też
Daerlańczyków Elana Trahe, są tam także elfy z brygady "Vrihedd", starzy nasi znajomi spod Mariboru i Mayeny... Aha! Są i Trupie Główki, słynna brygada "Nauzicaa"... Widzę też płomienie na proporcach dywizji pancernej "Deithwen"... I białą chorągiew z czarnym alerionem, znak dywizji "Alba"...
- Rozpoznajecie ich - odmruknął dowódca zwiadu - iście niczym znajomków... Tak się wyznajecie?
- Skończyłam akademię wojskową - ucięła Słodka Trzpiotka. - Jestem oficerem z
cenzusem. Dobra, co chciałam zobaczyć, zobaczyłam. Wracamy do banderii.

* * *

- Idzie na nas Czwarta Konna i Trzecia - powiedziała Julia Abatemarco. - Powtarzam, cała Czwarta Konna i chyba cała kawaleria Trzeciej. Za chorągwiami, które widziałam, chmura kurzu biła w niebo. Tamtędy, w tych trzech kolumnach, idzie na moje oko
czterdzieści tysięcy jazdy. A może więcej. Może...
- Może Coehoorn rozdzielił Grupę Armii "Środek" - dokończył Adam "Adieu" Pangratt, wódz Wolnej Kompanii. - Wziął tylko Czwartą Konną i jazdę z Trzeciej, bez piechoty, by iść szybko... Ha, Julia, gdybym to ja był na miejscu konetabla Natalisa albo króla Foltesta...
- Wiem - oczy Słodkiej Trzpiotki błysnęły. - Wiem, co byś zrobił. Pchnąłeś do nich gońców?
- Ma się rozumieć.
- Natalis to stary wyga. Może być, że jutro...
- Może być - nie dał jej dokończyć Adieu. - I nawet myślę, że będzie. Popędź konia, Julia. Chcę ci coś pokazać.
Ujechali kilka staj, szybko, znacznie wysforowując się przez resztę wojska. Słońce dotykało już niemal wzgórz na zachodzie, lasy i łęgi mroczyły dolinę długim cieniem. Ale widać było dość, by Słodka Trzpiotka z miejsca domyśliła się, co chciał jej pokazać "Adieu"
Pangratt.
- Tutaj - potwierdził jej domysł Adieu, stając w strzemionach. - Tutaj przyjąłbym jutro bitwę. Gdyby to przy mnie była komenda armią.
- Ładny teren - przyznała Julia Abatemarco. - Równo, twardo, gładko... Jest się gdzie uszykować... Hmmm... Od tych górek do tych stawów, tam... Będzie jakieś trzy mile... Tamto wzgórze, o, wymarzone stanowisko dowodzenia...
- Dobrze mówisz. A tam, spójrz, w środku, jeszcze jedno jeziorko czy staw rybny, o, to, co tam błyszczy... Można wykorzystać... Rzeczka też nadaje się na rubież, bo choć małe to, ale bagniste... Jak ta rzeczka się nazywa, Julia? Przejeżdżaliśmy przecie tamtędy wczoraj.
Pamiętasz?
- Zapomniałam. Chochla chyba. Albo jakoś tak.

* * *



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  - To iście hazard, pułkowniku! - przekrzyczał pęd galopu dowódca zwiadu...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.