- Gdyby Wisła tak zawsze płynęła! - westchnął w tramwaju jakiś filantrop, szczerze
zmartwiony tym, że jutro, pojutrze, za tydzień straci na długo bezpłatną przyjemność.
Widziałem na brzegach i moście ludzi jedzących czereśnie, romansujących, zagapionych,
czatujących na cudzą kieszeń, wesołych, rozgniewanych, obojętnych, ale nie widziałem
smutnych, świadomych, że w tym „wspaniałym widoku” zatonęły miliony strat, że on jest
najstraszniejszą klęską obecnego roku.
Przy mnie stoi dwu mężczyzn biednie ubranych.
- To wszystko - mówi jeden - od trzęsienia ziemi. Jak zaczęło górami w Galicji trząchać,
tak z nich woda wyleciała do Wisły.
- Mówią - odparł drugi - że tam wielkie deszcze spadły.
- Ot, gadanie, niby to u nas deszcze nie padają, a przyboru takiego nie ma. Trzęsło, aż
wyspa w morzu utonęła. Ale się przewoźnicy obłowią. Wczoraj jeden wyciągnął pięć belek,
powiadam wam, każda najmniej po trzy ruble. I nie napracował się. Woda lepsza niż ogień,
bo ona jednemu bierze, a drugiemu daje, a ogień sam wszystko zje. Przed paru laty my w Sie-
kierkach złapali krowę; żeby się kto nie przyczepił, zanurzyli pod wodę aż się zatknęła, po-
ćwiartowali i mieli co jeść przez tydzień. Pal diabli fabrykę, trzeba jutro polecieć w górę Wi-
sły, bo tu nic nie dadzą.
- I tam nie dadzą.
„Będę o to starostwo konkurował z drugim,
A jeśli nie uproszę, rzekę: i tegom się
Także spodziewał, że mię ubieżeć miał inszy.”
Z drugiej strony wymyta i upomadowana służąca szepcze do swego kawalera:
- Dobre i to, kiedy wianków nie będzie. Niech pan Dominik tak do mnie nie przylega, bo
mi w bok gorąco! A jak gruchnie w słupy, to most się nie zawali?
- On ma gumowe podbicie na dnie, woda nie przesiąknie i słupów nie przewróci, bo się
uniosą jak na resorach. Jadąc koleją, to czuć.
- Moja jędza zapowiedziała: gdy wianek puścisz, to zaraz wracaj. Niedoczekanie twoje!
Muszę widzieć chociaż psa na dachu i kolebkę z dzieckiem. Wykręcę się, że puszczałam kilka
wianków.
- To i dobrze panna Franciszka zrobi. Ja bym wszystkie złapał, tylko że park praski zala-
ny.
- Panie Dominiku, bo, jak Bozię kocham, trzasnę. Ludzie stoją!
„Trudno i o takowe, jak była ona,
Dąbrówka, księżna ruska, Mieczysława żona.”
- Im gorzej, tym lepiej - rzekł przechodząc jakiś młodzian w zaniedbanej odzieży do
swego towarzysza, który był tyle skromny, że cholewy od butów sprawił sobie tylko po bio-
dra.
„Alias: im więcej
Po wierzchu się nadstawiasz, tymeś mniejszym u mnie.”
- Tak zawsze u nas - skarżyła się podżyłemu jegomości jakaś nadmiernie, ze szkodą
wszelkich wypukłości wyciągnięta dama - zamiast galerię na wieży Towarzystwa Wioślar-
skiego ustąpić artystom, którzy by rysowali piękne widoki, to napuszczono gapiów.
- Może by z mostu?
90
- Ach, dajże pan pokój, pan nie rozumiesz, o co mi idzie. Słowem, jedni szukali korzyści,
drudzy romansowali, inni cieszyli się, inni rysowali, a podobno najmniej było takich, którzy
czuli niedolę opłacających koszta tego „pysznego widoku”.
„Ale ja poczciwości nigdzie z mą laterną
Nie znalazłszy albo więc mało co - wracam się
I świecę oraz gaszę i laternę schowam.”
Czytelnik ciekaw, czyje to wiersze tak przypominał mi tłum zgromadzony nad Wisłą.
Krzysztofa Opalińskiego, którego Satyry p. K. Bartoszewicz świeżo wydał w Krakowie. Ra-
dzę wam kupić tę starą książeczkę, nie tylko bowiem pochodzi ona z ręki znakomitego pisa-
rza, ale zawiera mnóstwo gorzkich uśmiechów i dowcipnych uwag, które i dziś zastosować
się dadzą. Przy tej sposobności winienem p. Bartoszewiczowi oddać to, co mu się słusznie
należy. Puszcza on w świat przedruki, które mają dwie wielkie zalety: są tanie i bardzo sta-
rannie wydane. Czytając je, można być pewnym, że zamiast orzeł nie wydrukowano osieł
albo nawet zamiast podrwił - Radziwiłł. W naszej literaturze, zachwaszczonej tandetą, która
nie zna porządnej korekty i tłomaczy spokojnie najcudaczniejsze omyłki zecerskie, taka skru-
pulatność jest godną szczególnego szacunku.
Musi już być wielka bieda w tym względzie, skoro p. Roman Piłat wystąpi na zjeździe
literackim we Lwowie z rozprawą o potrzebie krytycznego wydania dzieł Mickiewicza. Nie
wiem, o co głównie referent będzie się domagał, ale przypuszczam, że nie zapomni i o tym,
ażeby największemu z poetów polskich przyznać prawo do uczciwszej niż dotąd korekty. Za
cenę uchwały w tym względzie zrzeknę się w moim i moich czytelników imieniu wiadomo-
ści, jak p. K. Wild jeszcze raz rozstrzygnie kwestię własności literackiej, a nawet - co p. W.
Bogusławski powie „o teatrze i jego reżyserii”. Przyjdzie mi zaś taka ofiara tym łatwiej, że
ostatniego przysmaku mamy już dosyć, a nawet zanadto. Ja bym raczej sądził, że należy po-
myśleć nad lekarstwem na wstrzymanie artykułów „o teatrze i jego reżyserii”, a jedynie sku-
teczny środek widzę w ponownym mianowaniu p. Bogusławskiego reżyserem. Na litość,
trzeba to zrobić jak najprędzej, bo ta specjalność już nam dokuczyła.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  dok! Wisła płynie szerokim i spienionym nurtem, zrywa brzegi, przybiera, grozi, szerzy zniszczenie, zalewa ulice Warszawy, po których krążą łodzie...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.