najbardziej zaleŜało jej na tym, Ŝeby statek nadal leciał mniej więcej poziomo.
Jak Kalenda zaczynała doświadczać na własnej skórze, owe prawdy nic nie
Ile jeszcze do brzegu? Sprawdziła w skazania pokładowych systemów
straciły na aktualności. Przekonała się, Ŝe obowiązują takŜe w przypadku lądowania
nawigacyjnych. Nie więcej niŜ dwadzieścia kilometrów. Gdyby zdołała utrzymywać
lotem ślizgowym, w nocy i na powierzchni wody. Stwierdziła, Ŝe owa powierzchnia
frachtowiec w powietrzu jeszcze kilka chwil dłuŜej...
spieszy na jej spotkanie o wiele szybciej niŜ się spodziewała. Powinna się przygotować.
Pik-PIK! Pik-PIK! Pik-PIK! Kalenda uderzyła otwartą dłonią w przycisk
Kiedy wyląduje, będzie miała niewiele czasu na zabranie wszystkiego, co potrzebne, i
wyłączania sygnału alarmowego. Jeszcze raz rzuciła okiem na wskazania mierników.
odpłyniecie jak najdalej od frachtowca. Nie przestając pilotować maszyny jedną ręką,
Niech to diabli! Przegrzewało się coś w silniku. JeŜeli nadal będzie przesyłała do niego
oderwała drugą od drąŜka sterowniczego i uniosła nad głowę. Zwolniła zatrzask
taką samą dawkę energii, z pewnością jednostka spłonie albo eksploduje. Nie miała
bezpiecznika umoŜliwiającego otwarcie włazu awaryjnego. Zaryzykowała i rzuciła
najmniejszych wątpliwości. Wiedziała, co musi zrobić, ale sytuacja ani trochę się jej nie
okiem, czy klapa da się szybko otworzyć, a potem znów wbiła spojrzenie w dziobowy
podobała. Co z tego, Ŝe dotarła tak daleko? JeŜeli silnik eksploduje, statek rozleci się na
iluminator. ZbliŜała się do brzegu. Była juŜ całkiem blisko. Ponownie uniosła rękę i nie
kawałki, a ona w najlepszym wypadku wpadnie do wody zbyt daleko od brzegu.
spoglądając w górę otworzyła zamek włazu. Później z całej siły pociągnęła w dół
Czując, Ŝe robi to właściwie wbrew sobie, ograniczyła dopływ energii do jednej
rękojeść klapy.
szesnastej wartości znamionowej. Skrzywiła się, kiedy wyczuła, Ŝe transportowiec
BRZĘK! Zatrzaski puściły i klapa opadła. Natychmiast sterownia wypełniła się
posłusznie zaczął tracić szybkość i wysokość.
szumem wichury. Zatęchłe i przesycone zapachem spalonej izolacji powietrze uciekło
Pik-PIK! Pik-PIK! Pik-PIK! Kalenda ponownie wdusiła wyłącznik alarmu, a
na zewnątrz, a do środka zaczęły wpadać podmuchy chłodnego wiatru niosącego woń
potem zaczęła cicho kląć, wykazując całkiem duŜą pomysłowość. Silnik znów się
morskiej soli.
przegrzewał! Widocznie awarii musiało ulec ostatnie ogniwo systemu chłodzenia.
Jeszcze, jeszcze bliŜej. Kalenda trąciła dźwignią sterowniczą. Starała się jak
Kobieta zrozumiała, Ŝe teraz, kiedy silnik w ogóle przestał być chłodzony, eksploduje
najdłuŜej utrzymywać statek na kursie, ale zarazem przygotowywała się do uderzenia o
bardzo szybko bez wzglądu na to, jak bardzo ograniczy dopływ energii. Przez chwilę
powierzchnię oceanu. MoŜliwe, Ŝe w porównaniu z lądem woda wydawała się bardziej
zastanawiała się, czy nie powinna pozwolić, Ŝeby eksplodował. Miała nadzieją, Ŝe w
miękka, ale podczas lądowania z taką szybkością umiała stawić równie silny opór.
taki sposób do końca wykorzysta jego siłą ciągu i zdoła przelecieć następne kilka
Wyglądało na to, Ŝe juŜ niedługo stawi. Kobieta zmusiła się, by nie zamknąć oczu.
cennych kilometrów. Wiedziała jednak, Ŝe wówczas kadłub nie wytrzyma i wszystkie
Ścisnęła obiema dłońmi drąŜek sterowniczy i trzymała go, jakby od tego zaleŜało jej
jej wysiłki zakończą się spektakularnym fiaskiem.
Ŝycie. Prawdę powiedziawszy, zaleŜało.
Zebrała się w sobie i jednym gwałtownym ruchem całkowicie odcięła dopływ
Frachtowiec zbliŜał się do powierzchni, obniŜał lot... szybciej, szybciej, coraz
energii do jedynej jednostki napędowej. Frachtowiec szarpnął się jak ranione zwierzę i
szybciej! Powierzchnia wody zlewała się w niewyraźną plamę. Wszystkie grzywiaste
69
Roger MacBride Allen
Trylogia Koreliań ska I - Zasadzka na Korelii
70
fale - tak piękne, kiedy spoglądała na nie z góry przemieniły się w srebrzącą się
JeŜeli wierzyć teorii, powinien zawierać nadmuchiwaną tratwę ratunkową, a takŜe
granatowosiwą mgiełkę. Umykały do tyłu tak szybko, Ŝe Kalenda nie potrafiła skupić
wszystko, co niezbędne do przeŜycia w takiej sytuacji. Kalenda zamierzała otworzyć
na nich spojrzenia. Przez otwarty właz nadal wpadały podmuchy wiatru. Rozwiewały
pojemnik, wydostać tratwę i wiosła, zamknąć pudło, nadmuchać tratwę i wrzucić do
jej włosy, a te smagały ją po twarzy. Kobieta nie zwracała na to uwagi. Doszła do
niej i pojemnik, i pakunki z Ŝywnością. Potem chciała wejść sama i spokojnie wiosłując
wniosku, Ŝe lepiej, jeŜeli nie będzie nic widziała, niŜ gdyby miała oderwać dłonie od
bez pośpiechu odpłynąć od transportowca. Równie dobrze mogła sobie postanowić, Ŝe
urządzeń sterowniczych. BliŜej, szybciej, chyba nie moŜna bliŜej, musi być tam, ale
w wolnych chwilach pomiędzy tymi czynnościami ułoŜy kilka seloniańskich sonetów. I
jeszcze nie jesteśmy, bliŜej, szybciej, coraz szybciej...
tak nie miałaby czasu na realizację któregokolwiek punktu planu. Frachtowiec pogrąŜał
Nagle rozległ się ogłuszający ni to trzask, ni to huk i ranny transportowiec zderzył
się coraz szybciej w toni oceanu, a poniewaŜ panowała głęboka noc, kobieta nie
się z powierzchnią oceanu. Odbił się, przeleciał nad falami i ze zdwojoną energią znów



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  ilekroć pragnął wystartować albo wylądować...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.