Dla większości z nich byłby to pierwszy od miesięcy smak prawdziwego mięsa. Jakiś człowiek przyszedł do baraku Willa z niezbitym dowodem. Mijając kuchnię wyczuł nosem zapach wątroby! Kilku pobiegło natychmiast w stronę kuchni, by sycić się tym zapachem. Will usiadł przed barakiem na ławie. Widział skupionych wokół kuchni mężczyzn. Unosili głowy i wąchali jak psy na tropie czegoś godnego uwagi. Widział, jak kiwają głowami i uśmiechają się. To na pewno zupa!
W końcu przybył do baraku pięciogalonowy kocioł. Mężczyźni otoczyli go jak dzieci oczekujące na rozpakowanie świątecznych podarków. Jeńcy, którzy się nigdy do siebie nie odzywali, zaczęli rozmawiać jak starzy przyjaciele. Duch się w narodzie podniósł, urazy chwilowo zapomniano. Chochlę ujął osobiście kapitan Bligh, by każdemu odmierzyć równą porcję. I gdy mieszał tę wątrobianą zupę długą drewnianą łychą, ludzie wpatrywali się łakomym wzrokiem w pływające kawałki mięsa.
Zapadłooki Wilkins dygotał z niecierpliwości. Wysunął menaż­kę, błysnąwszy oczyma, gdy wpadł do niej szczególnie pokaźny kawał mięsa. Także Will otrzymał ładną porcję. Zupa była ciemnobrunatna, mętna, ale smakowała znakomicie. Ludzie siedli naokoło i gadali, jakby to był Dzień Dziękczynienia.
Will mył naczynia, gdy podszedł doń Bliss. - Niezłe żarło, co?
Will zgodził się ochoczo.
- Ale to nie była wątroba - powiedział Bliss. - Japońce zarżnęły carabao, a to, cośmy dostali, to skrzepła krew.
- Mów ciszej - powiedział Will. - Jeżeli to wyjdzie na jaw, większość facetów rzygnie. - Bliss zrobił to w latrynie, jeszcze przed nim.
Zupa wątrobiana zdarzała się rzadko, a wskutek zmniejszonych racji, dyzenterii, malarii i beri-beri zmarło już siedmiuset pięć­dziesięciu ludzi z O'Donella. Obóz pokrył całun przygnębienia. Potem obiegła go kolejna plotka, ta „prosto z dziury numer jeden". Czwartego lipca Amerykanie mieli dokonać potężnego bombar­dowania ich terenu, po czym wysadzić zbawczy desant. Informacja ta, zapisana na jajku, została do obozu przemycona przez za­przyjaźnionego małego Filipińczyka.
Will i Bliss byli przeświadczeni, że to zwykła brechta, ale wielu uwierzyło w nią naprawdę i w dniu 3 lipca kapitan Bligh zwołał ludzi w pokaźny tłum.
- To prawdopodobnie gówno prawda - rzekł. - Ale jeżeli przylecą amerykańskie samoloty, macie spokojnie wracać do baraków, gdziekolwiek się znajdziecie. Nie gadać, nie spieszyć się. Patrzył groźnym wzrokiem. - Jeszcze coś. W żadnym wypadku, powtarzam, w żadnym wypadku nie opuścicie obozu, chyba że go zajmą oddziały Stanów Zjednoczonych. Jeśli chcecie, żeby was pozabijali, dołączcie do filipińskich partyzantów. Są pytania?
Przyszedł czwarty lipca i nie zdarzyło się nic, wyjąwszy parę dodatkowych porcji wystrzałowych zup i zarobaczonego ryżu.
Jeńcy popadli w jeszcze większą apatię i przygnębienie. Wyżsi rangą oficerowie psioczyli na MacArthura coraz siarczyściej.
- Wiedział skurwysyńsko dobrze, że skazują nas na śmierć, wszystkich - powiedział generał brygady William Broughter. - On i jego sztab wiedzieli, że będziemy gnić w zawszonym obozie jeńców. Teraz żrą steki z jajami w Australii. Szlag z nimi.
- Broughter zaproponował, by po wojnie założyli organizację weteranów, do której mogliby należeć tylko wyżsi stopniem oficerowie, jacy pozostawali na Filipinach po pierwszym kwietnia 1942. - To wykluczy zawszony gang MacArthura!
Zgasił te uczucia Chudy Wainwright.
- Musimy zatrzymać nasze żale dla siebie, nie roznosić ich po świecie. - Sprawy przybrały gorszy obrót, gdy wśród pułkowników zaczęły wybuchać kłótnie o rozdział żywności i o prycze. Gdy doszło do rękoczynów, Wainwright zebrał oficerów liniowych.
- Panowie, przez całe lata mieliście łatwy żywot. Teraz poznajecie smak pewnych niewygód i staje się jasne, że niektórzy z was nie potrafią się dostroić. Nie życzę sobie zachowań w rodzaju tych, jakich byliśmy ostatnio świadkami.



 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

   
 
  Podnieceni ludzie przez caÅ‚e popoÅ‚udnie omawiali możliwość otrzymania miÄ™sa w zupie, zamiast zwykÅ‚ej „wystrzaÅ‚owej" mazi...
Pomodliłem się do każdego boga jaki istniał bym był w wstanie wkurzyć tę kobietę do granic możliwości.